Skocz do zawartości
Jagna

Zostaw zimę w domu, czyli chilijski chillout

Recommended Posts

A może rozważyć kupno jakigoś motka na miejscu, a przed wyjazdem sprzedać - licząc się oczywiście z pewną stratą.

No i w sumie nie wiadomo na co sie trafi ;)

Tak mnie natchnęło po przeczytaniu "Mojej Afryki" Kingi Choszcz - kupiła dziewczyna białego wielbłąda i spełniła swoje marzenie samotnej kilkudniowej wyprawy na pustynię.

Można tak i z motkiem, albo i z koniem [mułem? ;) ].

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Nie myślcie, że nie próbowaliśmy motków...Ceny nas zabiły. Tzn. i tak nas zabiły, ale ciut mniej ;)

Tam nie ma nic mniejszego niż nasze GS. Po prostu trzeba mieć w baku paliwo najlepiej na 600 km.

Najtańsze moto jakie widzieliśmy- 120$/doba. Chyba tylko Germańce je wypożyczają....

Edytowane przez jagienka

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Też ostatnio badałem temat wypożyczenia motka w okolicy, ceny kosmos nawet do 400$ za dobę (w Argentynie) za dużego GSa :shock:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 3 (8 luty)

Nad ranem jest tak na oko +3°C. Nie ma rady, trzeba jakoś przetrząść się z zimna z godzinkę i wstać:

IMG_0507.JPG

Krzychu postanawia ogrzać się (jak połowa Chilijczyków z kempingu) w termach, my chowamy się w aucie i szczękamy zębami :cold:, potem zjeżdżamy w dół na śniadanko w słońcu:

IMG_0558.JPG

Zaczynamy niniejszym serię kilkunastu śniadań z tuńczykiem w roli głównej i najczęściej jedynej :mur:. Nie wiadomo dlaczego, ale tuna to jedyna rzecz, jaką w Chile można znaleźć w puszce. A wwożenie jedzenia do Chile jest surowo zabronione. Widzieliśmy, jak na lotnisku facet płacił mandat 200$ za 1 (słownie: jedną) pomarańczę!

Na śniadaniu mamy gościa:

IMG_0560.JPG

IMG_0545.JPG

Wracamy tą samą drogą do Santiago:

IMGP4140.JPG

IMGP4145.JPG

Na przedmieściach małe zakupy (=puszki tuńczyka i owoce).

Off topic: Zastanawiamy się, czy chilijska flora bakteryjna bardzo odbiega od naszej, tzn. czy koniecznie trzeba myć owoce (niestety mimo wieloletnich starań, nikomu nie udało się wpoić mi tego zwyczaju) i pić butelkowaną wodę. Opinie są podzielone. Działania też więc dzielimy: Krzychu myje brzoskwinie (dla czystości sumienia chyba), ja nie. Zjadam ze skórką i chilijską florą bakteryjną. I konserwantami zapewne… :

Dalsza część dnia upływa nam na przelocie do La Sereny. Bierzemy Santiago nieco bokiem i ruszamy na północ. Przez San Felipe przebijamy się do Cabildo. Na mapach droga zaznaczona jako szuter, na GPSie jej brak, w rzeczywistości nówka asfalt. Jestem nieco rozczarowana, ale to piękna, pusta, zakręcona na maxa droga.

IMGP4149.JPG

I kaktusy niczego sobie:

IMGP4151.JPG

I winnice… o, te bardzo lubimy. A szczególnie ich produkty końcowe ;)

Za Cabildo wskakujemy na Ruta 5 (Pan-am) i nudne 500 km na północ. Siadam za kółkiem i po jakiś 3 godzinach konstatuję, że przez cały czas to ja wyprzedzam, a nikt mnie. Hmmm, chyba trzeba przestawić się na południowoamerykańskie „nie śpieszy mi się nigdzie”. Na szczęście Nomada przy 150 km/h nadal pali koło 10 l.

Noclegu szukamy koło La Sereny, podobnie jak z milion Chilijczyków (jest peak season). Strasznie hotelowa okolica. W końcu Krzychu na kampingu, który jest cały „occupado” oświadcza portierowi, że jak nas nie wpuści, to dwie „chicas” które ma w aucie z pewnością go zamordują. Wziął go na litość i zadziałało.

Kamping fajny i kolorowy:

IMGP4164.JPG

Idziemy przywitać się z Pacyfikiem:

IMGP4156.JPG

Na wieczór Krzychu szuka czegoś w swoim przepastnych kieszeniach i znajduje… dekielek od Pentaxa. Hurra!

Tym razem cieplutka noc i Dana decyduje się spać w namiocie na moim materacu – ja mam już karimatę Teraz ona walczy z otwierającymi się samoczynnie zaworkami przez pół nocy…

cdn...

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 4 (9 luty)

Siedzieliśmy z Krzychem długo w nocy – cieplutko, a do uszu dochodziły takie miłe wakacyjne odgłosy i szumy kempingu – gdzieś tam daleko impreza, tu radio, tu gitara, a tam ptak się drze… No wakacyjnie się zrobiło w końcu na całego.

-Aga, jak myślisz, co właśnie robi nasza ekipa od beemek?

-Śpi grzecznie? Tam jest chyba 5 rano…

-Eee, to może już wstaje powoli? Sprawdzimy?

Niniejszym przepraszam solennie kolegów beemiarzy za denerwujące sms-y mówiące coś o ciepełku, Pacyfiku i plaży. W ciągu pół godziny (że też im się chciało o tej 5tej rano…) dostajemy od wszystkich info zwrotne, które można streścić tak „ Q..wa tu jest -20°!!!”. Ups…

Rano biegniemy pod prysznice (w końcu nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja:Sarcastic:), niestety ciepła woda właśnie wyszła…

Na dziś niestety mało ciekawe plany: dalszy przelot Panamericaną. Co prawda nie będzie to już dwupasmowa autostrada, tylko zwykła droga.

Taki urok Chile – zawsze w końcu dopadną cię dłuuuugie przeloty…

Na północ od La Sereny czyha się NIC. Na razie takie mniejsze. Zniknęły rośliny, czasem jakiś kaktus się przyczai albo suchy krzaczek, ale dookoła jeszcze pełno ciężarówek, pick-upów i SUVów. Ale z każdą nawiniętą setką kilometrów jest ich mniej. I w końcu przychodzi taki moment – nie ma NIC. Tylko droga, szare wzgórza, góry gdzieś na wschodzie i my. Środek NICZEGO.

Tu jeszcze Ruta 5 z camiones, i Pacyfik na zachodzie…

IMG_0733.JPG

biedniej się zrobiło w porównaniu z Santiago:

IMG_0749.JPG

IMG_0789.JPG

kto zgadnie, o czym ostrzega ten znak?

IMG_0787.JPG

pamiątkowe zdjęcie w mieścinie Domeyko:

IMGP4166.JPG

I coraz większe NIC się robi:

IMG_0765.JPG

Zjeżdżamy z Ruta 5 do Copiapó (podoba mi się bardzo wymowa tej nazwy, akcent na ostatnie o), zatankować (stacje są WYŁĄCZNIE w miastach). Copiapó to według Lonely Planet brzydkie miasto pełne górników.

A nam się bardzo spodobało:

IMGP4172.JPG

zostawiamy Danę w kawiarni z wi-fi, żeby mogła wysłać Strasznie Ważne Dokumenty do Polski :mad: i łazimy dookoła komina:

IMGP4175.JPG

Off topic: w Chile są duże ilości bezpańskich psów. Głównie rasowych: golden retriever, owczarek niemiecki, rottweiler… Wszystkie dobrze odżywione i zupełnie bezstresowe. Potrafią się nawet łasić! Jakoś się to nie zgadza z opisem hord grasujących i gryzących…

Leży taka psina w wejścia do sklepu (bo wieje ciut z klimy…) i wszyscy grzecznie ją omijają…

Jak kiedyś zaproponowałam kawałek bułki, to się wymownie popatrzyła: to wszystko na co cię stać?

IMGP4179.JPG

Za Copiapó Ruta 5 znów wraca nad Pacyfik:

IMGP4189.JPG

Przejechaliśmy jakieś 500 km i powoli starczy.

Zjeżdżamy z Ruta 5 w stronę Parku Narodowego Pan de Azúcar (czyli głowa cukru) piękną szutrówką i wbijamy się na plażę.

IMG_0856.JPG

plaża chyba czasem jest zalewana, oby nie tym razem:

IMGP4201.JPG

idziemy na spacer brzegiem oceanu

IMGP4205.JPG

Dana i ja jak zwykle żadnej skale nie przepuścimy. A szczególnie takiej pięknej żyle bazaltowej w granicie:

IMGP4214.JPG

IMGP4216.JPG

rozbijamy się:

IMGP4217.JPG

Krzychu się przy babach narobi zawsze….

IMG_0963.JPG

…ale jaki ładny stoliczek zmajstrował

IMG_0969.JPG

czasem idzie na noże

IMG_0979.JPG

próbujemy miejscowego rumu, ale potem tradycyjnie wracamy do białego półwytrawnego…

Zasypianie z szumem fal oceanu – ten kto tak napisał chyba nie był nigdy na chilijskim wybrzeżu. Zasypianie z hukiem fal!

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Jagienka, to na "tamtej" półkuli też jeździ się po prawej stronie? i po plaży też się jeździ? :mrgreen: to tak z zazdrości mi się napisało

Edytowane przez cykli

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Chile - outside the paved roads:

Mmmmm... ooo tak - Nightwish ;)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 5 (10 luty)

Mimo mieszanki rum/wytrawne białe budzimy się bez bólu głowy. Możliwe, że to za sprawą odgłosów Pacyfiku…

Ruszamy dalej szutrówkami po Parku Narodowym pan de Azúcar.

Jak zwykle znajdujemy się w środku NICZEGO. To bardzo piękne NIC.

IMGP4223.JPG

Powyżej widać najlepszy rodzaj nieasfaltowej nawierzchni, jaki występuje w Chile. Z reguły na „main road, unpaved”. Co to było - nie wie nikt. Twarde jak asfalt, ale nie asfalt. Wygląda jak utwardzone błotko. Dopóki nie ma w tym kolein, jedzie się pięknie.

Jest jeszcze rano, chmury nie podniosły się jeszcze całkiem do góry:

IMG_1060.JPG

Pięknie jest, i pusto…

IMG_1010.JPG

IMG_1011.JPG

IMG_1023.JPG

Czasem mizerna roślinność o kształcie, hmm, niech no pomyślę…

IMG_1096.JPG

Podjeżdżamy do wioseczki Cifuncho, podobno mekki surferów:

IMGP4236.JPG

Krzychu usiłuje się wykąpać:

IMGP4239.JPG

i jedziemy dalej:

IMG_1041.JPG

Wjeżdżamy do regionu Antofagasta:

IMG_1034.JPG

Wracamy na Ruta 5, ale i tak musimy zjechać do Taltal zatankować. To jedyna stacja w promieniu ze 300 km, więc kolejka jest niezła. Swoją drogą do każdej stacji w Chile można trafić na węch. Śmierdzi paliwem na kilometr…

Taltal to malutkie miasteczko wciśnięte między ocean i góry (jak prawie wszystko w Chile zresztą)

Zaglądamy na nadbrzeże portowe:

IMGP4246.JPG

i spotykamy takie miłe zwierzątka:

IMG_1165.JPG

oraz fajną rybną knajpkę „ceratkową”

IMGP4254.JPG

menu dość proste dla nas. Oprócz dorady żadna nazwa ryby nic nam nie mówi. W czasie naszego pobytu jedliśmy za każdym razem coś innego i każda była dobra

IMG_1179.JPG

IMG_1207.JPG

Już z pełnymi żołądkami:

IMG_1176.JPG

spacerek po Taltal:

IMGP4256.JPG

IMG_1232.JPG

I znów siedzimy w aucie. Dziś co prawda ostatni dzień dojazdówki, ale trochę mamy dość tego „zapuszkowania”. Wczoraj 500, dziś też… Damska część ekipy zaczyna coś przebąkiwać o słońcu i plaży… Plany były takie, rano, ale słońce nie dopisało. Za to teraz!

W Taltal zjeżdżamy więc na mniej uczeszczaną Ruta 1 która malowniczo biegnie między Pacyfikiem a górami. Pierwsza porządna plaża nasza!

IMGP4259.JPG

Krótka sesja foto (do folderów Suzuki, może się wyjazd zwróci):

IMG_1278.JPG

Plaża miejscami zajęta przez kraby:

IMG_1259.JPG

Wytrzymujemy na słońcu jakieś pół godziny. Jesteśmy już na 26˚ szerokości południowej (zrobiliśmy 1400 km na północ!) i słońce już prawie w zenicie. Wracamy do puszki. Jakoś to mój dzień na kierowanie i całość prowadzę chyba.

I zazdroszczę jak cholera:

IMG_1287.JPG

Ktoś zna Szwajcara? Mijaliśmy go ze trzy razy, na końcu już nam machał…

Mamy plan jechać Ruta 1 aż do Antofagasty, wzdłuż wybrzeża, ale po kilkudziesięciu km znaki każą odbić na wschód. I znów: jedna mapa ma drogę, druga ma, ale gdzie indziej, trzecia wcale, a Garmin jeszcze coś innego. Tradycyjnie więc: Rambo, masz w …

Postanawiamy zaufać drogowskazom.

Droga – nówka sztuka. Serpentyny w okolicy Paposo, mmmm… Po raz pierwszy widzę znak: uwaga podjazd o długości 20 km. Wspinamy się od 0 m n.p.m. do ponad 2500. Wspinamy to dobre słowo, bo po raz pierwszy nasze Nomade dostaje zadyszki. Redukcja do 4, do 3 , w końcu do 2. Ale widzimy, że nie tylko my tak mamy… Obstawiamy, że silnik nie radzi sobie z tak ubogą w tlen mieszanką, ale kto to wie… Po wjechaniu na górę silnik znów pracuje normalnie. Do pierwszego większego wzniesienia…

Na płaskowyżu jest przepięknie. To znaczy jest jeszcze piękniejsze NIC dookoła.

IMGP4270.JPG

To jest właśnie Atacama. Góry, kamienie, pustka, piękno.

IMG_1340.JPG

Ze względu na bezchmurne niebo to region, w którym jest mnóstwo obserwatoriów astronomicznych. W tym te największe na świecie.

Jedno z nich, na 3500 m n.p.m. (Nomade o mało nie zdechło….):

IMGP4271.JPG

Po wieczór wbijamy się do Antofagasty, próbujemy dostać miejsce w hostelu, trójek wolnych brak, propozycja dwójki na trzy osoby została przyjęta chłodno, a dwa pokoje drogo wychodzą. Wychodzimy, wracamy, w końcu urok osobisty Krzyśka oraz jego porządny kastylijski hiszpański zadziałał i mamy dwójkę. Trochę się sypie z sufitu, ale co tam. Jest prąd (po raz pierwszy od 4 dni) i ciepła woda!

Po zeskrobaniu brudu idziemy w miasto, które okazuje się wyjątkowo ubogie w lokale gastronomiczne. Zjadamy po empanadzie (taki smażony duży pieróg z serem) przygotowanej na ulicy i tak łazimy. W końcu Dana wypatruje knajpę, przed którą stoi (chyba jedyny w tym mieście) motocykl i dudni jakaś konkretniejsza muza. Może nie zjedzą nas żywcem ;)

Koniec końców siedzimy chyba do 2 rano w „Deep Rock” prowadząc konwersację po hiszpańsku (to Krzychu) lub na migi (to reszta) z połową baru. A bar to głównie chilijscy górnicy. No, na górnictwie to my się z Daną znamy całkiem dobrze ;)

IMGP4275.JPG

IMGP4277.JPG

To już północ Chile, więc ludność coraz bardziej indiańska. Wychodzimy na chwilę na ulicę, mam w ręku butelkę z piwem. Przechodzi właśnie dość liczna grupa carabinieros i coś do mnie ostro mówią. Tylko co? Na wszelki wypadek wracamy do środka, gdzie dowiaduję się, że picie w miejscu publicznym jest surowo karane i żartów z tym nie ma… Jak dobrze czasem wyglądać na cudzoziemkę…

  • Like 2

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dawaj Jagna! Dawaj dalej! :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 6 (11 luty)

Budzimy się w Antofagaście na lekkim kacu (czyli nic nowego). Poranne zakupy, bo sobota. Czyli należy nabyć podwójny zapas białego wytrawnego. No ewentualnie półwytrawnego.

Dziś zapowiada się fajny dzień – poza asfaltowy w końcu.

Recepcjonista żegna nas dziwnym wzrokiem , pewnie mu recepcjonistka nakablowała o jakiś pijanych typach dobijających się po 2 am do drzwi ;)

Kolejny dzień upału – aby wybić się z miasta, jak zwykle Ruta 5 (w sumie ciekawie mieć w kraju jedną główną drogę, za to liczącą jakieś 4000 km). Fajnie, że mamy klimę, tylko czemu działa ona w systemie zero-jedynkowym ? Albo mróz, albo nic… Cyferki wyświetlają się chyba tylko dla zabawy…

Pakujemy zakupy w bagażnik i ruszamy. Z nadzieją na jakiś parking, gdzie uskutecznimy śniadanko w plenerze. Ale niestety – parkingów, podobnie zresztą jak stacji benzynowych, przy Ruta 5 nie ma. W końcu jemy śniadanie na poboczu we wsi typu „Oficina” – czyli tylko bary, parkingi, stacja.

W tejże Oficinie Baquedano ma odbijać na wschód droga na salar. Wyraźnie ją widać na mapach w skali 1:1 600 000 ;) Na Garminie też jest. Tyle, że wg niego właśnie ją przejechaliśmy. Rambo, masz w …, no czkawkę to już na pewno masz ;)

Jedziemy jeszcze kawałek, coś odbija w bok. Ale jakieś takie za ładne , jak na „minor road, unpaved”

Znów ten asfaltopodobny uklepany szuter/pył. I żadnych drogowskazów. Krzychu pyta kierowcę wielkiego camiona, czy to ta droga na pewno. Ten wygląda zza paki z miną „ciekawe, czym się ci kretyni wybierają na pustynię”, ale jakoś mu nasze Suzuki Nomade chyba wystarcza, bo potwierdza. Droga taka ładna, bo prowadzi przy okazji do kilku kopalń.

IMG_1564.JPG

Krzychu oddaje mi kierownicę ze słowami „no masz te swoje szutry” . Dwa razy mi nie mów ;)

Jak tylko ostatnie zabudowania Baquedano znikają z horyzontu, pojawia się znajome uczucie: znów jesteśmy w środku NICZEGO. Tym razem w odcieniach szarości:

IMGP4295.JPG

Chyba wyjechaliśmy poza utarte szlaki, bo nasza obecność mocno dziwi kierowców ciężarówek. Każdy czuje się w obowiązku nam zatrąbić ;) Pozytywnie oczywiście ;)

Mijamy złoże siarki:

IMGP4297.JPG

Przejeżdżamy przez Góry Domeyki (Cordilliera de Domeyko) i czujemy się w obowiązku zrobić pamiątkowe zdjęcie:

IMGP4312.JPG

IMG_1590.JPG

A za Domeykami zaczyna się płaski teren pokryty osadami solnymi, czyli salar:

IMG_1595.JPG

I mamy patelnię zupełną:

IMG_1603.JPG

IMGP4282.JPG

IMG_1615.JPG

Mmmm, jak ja lubię ciepełko w lutym… Chyba było jeszcze przed południem, bo mam jeszcze jakiś cień:

IMGP4325.JPG

IMGP4326.JPG

Salar Atacama nie jest taki bialuśki jak boliwijski:

IMGP4318.JPG

są pokrywy solno-gipsowe:

IMG_1640.JPG

i ładne kryształy gipsu:

IMGP4323.JPG

Część salaru to teren kopalni soli, którą uzyskuje się przez rozpuszczalnie pokrywy salaru. Solanka jest transportowana gumowymi rurociągami.

Facet ma „wspaniała” pracę: przy temperaturze koło 35˚ i piekielnym słońcu łazi cały dzień wzdłuż rur i sprawdza, czy nie rozsadza…

IMG_1701.JPG

W pewnym momencie wjeżdżamy na solną drogę, jest cała biała:

IMGP4333.JPG

A obok… Salar idealny! Biały, czysta sól i do tego widoczne struktury poligonalne!

IMGP4337.JPG

Dana podniosła taki jeden „kafalek”

IMGP4340.JPG

Kryształy soli (halitu, precyzyjniej mówiąc)

IMG_1763.JPG

Zrobiliśmy jakieś 50 km po samym salarze (od zjazdu z asfaltu już ze 200) i znów trafiamy na cywilizację. A dokładniej na pięć chałup na krzyż o nazwie Peine. Jeszcze ze 30 km szutrem i wybijemy się na Ruta 23.

Szuter zaczyna się porządnie, ale zastanawia nas ten znak:

IMGP4342.JPG

Za jakieś 500 m przekonuję się po co, kiedy z hukiem hamuję w wyrwie. Następne 30 km jechaliśmy chyba ponad godzinę. Co kilkaset metrów na drodze były ślady jak po przepływie rzeki: wyryte w drodze koryta i naniesione kamienie.

Po wschodniej stronie mamy znów Andy na wyciągnięcie ręki:

IMG_1714.JPG

Widzimy nawet te najwyższe szczyty (Cerro de Pili, 6046 m n.p.m. i wulkan Lascar, 5510 m n.p.m.) oczywiście zaśnieżone.

IMG_1907.JPG

Off topic:

Atacama to najbardziej suchy obszar na świecie. Średnie opady to 3,5 cm / rok, deszcz większy zdarza się średnio co 20 lat. Jest to spowodowane obecnością Andów od wschodu, i Gór Domeyki od zachodu. Chmury deszczowe nie są w stanie się przedrzeć na ten obszar.

W końcu przeszkody wyrwowo-kamienne się kończą i można jechać normalnie. Dojeżdżamy do Ruta 23 i skręcamy w kierunku Argentyny, chcemy z bliska podejrzeć wulkan:

IMG_1933.JPG

ale nie bardzo się da:

IMG_1937.JPG

dojeżdżamy (Nomade znów z zadyszką, bo to 3200 m n.p.m.) do wsi Socaire. Do granicy argentyńskiej zostało 130km szutrem, można by jeszcze ciut podjechać, ale coś dziwnego na niebie się robi:

IMG_1968.JPG

i do tego postawili zakaz wjazdu… Szczytów w tych chmurach i tak nie zobaczymy, paliwa coraz mniej, czas zawracać. Jest popołudnie, nocleg mamy zabukowany w San Pedro de Atacama, to jakieś 100 km asfaltem, Ruta 23.

Dziwnie się robi:

IMGP4355.JPG

Co to do cholery jest?! Przecież pada raz na 20 lat!!!

IMG_2000.JPG

i takie coś z boku:

IMG_1834.JPG

A więc to coś po czym się przedzierałam na szutrze, to BYŁ efekt deszczu! Zaraz potem widzimy błyskawice i słyszymy grzmoty. Rany boskie… Burza w najsuchszym miejscu świata???

Jedziemy. Kilka pojazdów jadących z przeciwka daje jakieś niezrozumiałe znaki. No nic, jedziemy. Aż:

IMG_1997.JPG

Hmmm. Ale my MUSIMY do San Pedro, które jest 90 km dalej. Jakoś się mieszczę między pachołkami, jedziemy.

No ale tego to już raczej nie przejadę:

IMG_2002.JPG

Idziemy obadać sytuację, czy ta się to jakoś objechać górą. Wygląda, że tak. Ale Krzychu krzyczy nagle, że jest wyrwa głęboka na kilka metrów i szeroka bardzo, absolutnie nie do przejechania.

IMG_2013.JPG

No to pięknie. :shock:

Paliwa w baku na jakieś 150 km.

Cofać się ?

Droga do przejścia granicznego do Argentyny nieprzejezdna.

Wracać przez salar?

Najbliższa stacja paliw za jakieś 300 km…

Czekać? Nocować?

A jak przyjdzie spływ błotny? Widać, że są na 2 metry grube, porwałoby auto jak okruszek…

Krzychu „Q..a, nie myślałem, że można utopić się na pustyni”. Ja też nie…

cdn…

  • Like 2

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

- Zimą? Ferie?

- Ale żeby ciepło było…

- To najlepiej poszukać lata na południe od równika…

Jagienka, wiem cos o tym, właśnie wróciłem z Singapuru, cały rok taka sama temperatura ~30*C srednio.

Rewelacyjna relacja i przepiekne zdjecia, chyba musisz mnie nauczyc fotografii.

Nie przestawaj :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Jagienka!Pisz!nie stopniuj napięcia jak w południowoamerykańskiej telenoweli, bo nie będę mógł spać i zaśpie jutro na wykłady!

Edytowane przez cykli

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Jagienka, ja to chyba się na studenta znów zapiszę i będę jeździł na zajęcia do ZG, do Pani Agnieszki. :D

Też chcę używać takich słów jak salar, siarka, halit, gips i struktury poligonalne i rozumieć o so hozi... :lol:

A tak na serio, świetna relacja. Brawo Jagna! Pięknie! :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

JAGNA litości !!! przerwałaś w kluczowym momencie i cholera ,sam się denerwuję jak się skończyła ta wasza/nasza przygoda !!!!!!

czytam i czytam i jednocześnie słucham muzyki z naszego dysku ludowego de chile 8-) i jak doczytałem do tej porwanej drogi i topienia na pustyni to leciało ostatnie nagranie z tej płyty a szło tak ,, vuelvo... Amor..... vuelvo ... para vivir en mi pais..." cóż za optymizm bije z tej pieśni zwłaszcza w perspektywie topienia w błocie ... 15 tys km od domu .... fajnie się wspomina siedząc przy kominku ale wtedy pamiętam nie było nam do śmiechu.....

sige escribir!!!

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Fantastyczna relacja.Pisz dalej bo mnie nerwy do spółki z ciekawością zeżrą :beer:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Stoimy.

Myślimy.

Patrzymy w niebo.

Błyska się i grzmi.

Na horyzoncie ewidentnie leje.

Patrzę na to, co leży na asfalcie i co ten asfalt przesunęło było. I nie bardzo sobie to umiem wyobrazić w akcji, mimo swojego zawodu i wykształcenia geologicznego. Ale z pewnością leci to szybko i znienacka. Więc w sumie najlepiej byłoby znaleźć się daleko stąd. Najlepiej w hostelu „Puripica” w San Pedro de Atacama.

Widzimy pick-upa, który próbuje jednak przedrzeć się na drugą stronę, dość daleko poniżej drogi. Hm. może jak im się uda to i nam? Ale widać, że ugrzęźli. Krzychu idzie obadać sytuację, lepiej nie zjeżdżać bez potrzeby w pustynne piachy na naszych szosowych oponach, bo i nas trzeba będzie ratować. Stoimy już z pół godziny i nie pojawił się żaden samochód. No bo i w sumie skąd, skoro ten odcinek Ruta 23 jest chwilowo odcięty z obu stron???

W pick-upie same babki:

IMG_2019.JPG

jakoś się wydostały (może dzięki Krzychowi) i dojeżdżają do nas:

IMG_2034.JPG

To zdaje się Francuzki, ale dość dobrze znają okolice i mówią, że jest dróżka dookoła i wyjedziemy nią na asfalt w Toconao. Podobno dalej droga jest niezniszczona. No dobra. I tak chyba nie mamy innego wyjścia.

To jedziemy za nimi:

IMG_2074.JPG

IMGP4360.JPG

Krzychu z poważną miną za kierownicą:

IMG_2081.JPG

A dookoła widoki z cyklu „raz na 20 lat” :

IMG_2086.JPG

(Zaczynamy do sprawy podchodzić z humorem i zastanawiamy się, które z nas tyle nagrzeszyło, że zdołało sprowadzić deszcz na Atacamę. Na pewno nie ja.)

W końcu, po jakiś 20 km jeżdżenia po zalanej pustyni, wybijamy się na asfalt. Też częściowo zalany. I pełny carabinieros, którzy usiłują ratować sytuację.

San Pedro de Atacama też wygląda ciekawie:

IMG_2134.JPG

Mam złośliwą satysfakcję, że upierałam się przy bukowaniu miejsc w hostelu. Jest ich tu mnóstwo, a na każdym wisi karteczka „ocupado” albo „full”. No cóż, jesteśmy w chilijskiej mekkce packpackersów… Nasz hostel (a w zasadzie hostal po chilijsku) jest poza „centrum”. Z zewnątrz wygląda tak, że Danie się wyrywa „Q..a, powiedz, że to nie tu”. Ale to jednak tu:

IMGP4369.JPG

Środek znacznie ładniejszy:

IMGP4370.JPG

i koniec końców okazuje się, że to będzie najfajniejsze miejsce (oprócz namiotu) jakie mieliśmy w Chile. W odróżnieniu od Santagio i Ariki nie jest prowadzony przez wiecznie pijanych/upalonych chłopaczków, tylko fajne starsze Indianki, które słowa nie znają po angielsku.

Mamy zadaszony taras, i fajną kuchnię. A panie nawet przejściówkę do gniazdka przynoszą ;)

Pokazują nam nasz pokój (do każdego wchodzi się bezpośrednio z patio) i tłumaczą: „Pada. Więc jest mokro. Więc do pokoju wlewa się woda i stoi na podłodze”. Patrzymy się z głupią miną na siebie. W końcu Krzychu mówi „Pada, więc jest woda w pokoju”.

I to będzie nasze hasło na następny tydzień. Pada, więc jest mokro. Jest przyczyna, jest skutek. Proste? Take it easy... :D

Jedno łóżko przeznaczamy zatem na bagaże, zostają nam dwa. Krzychu wdrapuje się na piętro, my z Daną na normalne. Właścicielka przynosi jeszcze krzesła, chyba żeby na nich stać, jak nas zaleje?

Wyciągamy ciepłe ciuchy, bo zimno i pada i idziemy na „miasto” przedzierając się przez kałuże. San Pedro de Atacama składa się w zasadzie wyłącznie z hosteli oraz knajp. Z trudem znajdujemy taki bar, w którym nie ma białych twarzy, ceratkowy, jak zwykle. Trochę kapie z sufitu, no ale… pada, to kapie, to przecież normalne.

Z trudem docieramy z powrotem do hostelu, ciemno jak w d…ie i do tego kałuże na całą drogę.

Dana przykleja się do internetu, a my z Krzychem do białego wytrawnego.

Na tarasie, pod dachem, z którego tylko troszkę pada.

W nocy słyszę przez sen odgłosy ulewy i krzątanie się właścicielek pod drzwiami. Rano wychodząc z pokoju zauważam pod drzwiami usypany wał z piasku. Pewnie dzięki niemu mamy jedynie 2 cm wody na podłodze, a nie 12…

cdn...

Edytowane przez jagienka
  • Like 2

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

...wierzę iż Panie z Francji się rycerskiemu Krzychowi z Polski, odpowiednio odwdzięczyły..... ;)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Krzychu „Q..a, nie myślałem, że można utopić się na pustyni”. Ja też nie…

cdn…

Smutne to i niewiarygodne, ale na pustyni można utonąć...i to niekoniecznie w ruchomych piaskach. W wodzie również.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

...wierzę iż Panie z Francji się rycerskiemu Krzychowi z Polski, odpowiednio odwdzięczyły..... ;)

Też jestem ciekaw, Prosimy o więcej szczegółów, bo Francuzki zniknęły z tej opowieści w sposób, zgoła (nomen omen) nagły. :D

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 7, 12 luty

Wysypiamy się porządnie – no może nie wszyscy, bo dzielę z Daną pojedyncze łóżko…

Rano jakoś tak mało chilijsko się zrobiło – pada, pochmurnie, zimno… :

Ale mamy kuchnię! Oraz kubki! I talerze! Łyżeczki! Ale będzie śniadanie eleganckie! To znaczy, ale będzie tuńczyk elegancki…

W planie mamy zaliczenie największych atrakcji okolic San Pedro, czyli gejzerów. Co prawda wszystkie wycieczki na nie startują o 4 rano, żeby być na miejscu o 6, ale… Do cholery nie będę wstawać o 4tej rano w czasie urlopu! nawet dla gejzera! Poza tym stwierdzamy, że o tej 6 rano na pewno będzie pełno stonki turystycznej, a tego nie lubimy.

Po drodze są jeszcze źródła termalne, gdzie można się kąpać. O – to brzmi bardzo urlopowo. Jedziemy zatem.

Ujechaliśmy jakieś 2 km…

IMGP4372.JPG

Można sobie tylko postać i podumać.

IMG_2201.JPG

i popatrzeć na rzekę na pustyni – widok w końcu nie za częsty…

IMG_2238.JPG

w miasteczku krążą carabinieros i inne służby, coś tam odpompowują i ogólnie usiłują ratować sytuację…

cóż, budownictwo w tych okolicach jakoś nie ma w priorytecie ochrony przed deszczem:

IMG_2188.JPG

Tak więc odpadły nam i gejzery, i termy, do których prowadzi ta sama szutrówka. No to jedziemy do kolejnej atrakcji „Valle de la Luna” czyli Doliny Księżycowej. To taki kawałek Atacamy udostępniony dla turystów. W sumie, to cała Atacama jest udostępniona. Tylko mało kto korzysta. W naszym hostelu jesteśmy (i tak jest w zasadzie wszędzie) jedyni z autem. Reszta przyjechała lokalnym pks-em i wykupuje wycieczki.

W jednym mają nad nami przewagę: mogą pks-em wjechać do Boliwii. My z autem nie…

Valle de la Luna jakieś takie cywilizowane jest. Bilety, kasa, pani w kasie… Co prawda tych biletów później nikt nie sprawdza, a szlaban się po prostu objeżdża…

Pani w kasie pokazuje na mapce doliny, które szlaki rozmyło i gdzie nie dojedziemy. Krzychu przy okazji pyta panienkę o stan innych dróg, poza doliną, może dałoby się dojechać do tych gejzerów od drugiej strony?

A panienka na to: „Al lado del rio? ... Hmmmm..... Si aca todas carreteras estan roto por aqua porque piensas que alli no estan destruido ...???”

w wolnym tłumaczeniu:

Drogi obok rzeki? ... hmmmm.... jeśli tutaj wszystkie drogi są pozrywane przez wodę to dlaczego tam miały by nie być???

No tak. Znów czysta latynoska logika. Pada deszcz, jest mokro… :D

Robi się pogoda i gorąco, przebieramy się szybko i jazda w tę dolinę!

„Krzychu, ja poprowadzę, ja, ja, dobraaa?” :drif:

IMGP4375.JPG

IMG_2263.JPG

IMG_2268.JPG

Nawet górka z piaskiem się trafia. Wdrapujemy się:

IMGP4394.JPG

IMGP4392.JPG

zostawiamy Nomade i idziemy kawałek pieszo:

IMG_2277.JPG

pięknie widoczne warstwy skalne, tu białe przewarstwienie gipsu:

IMG_2275.JPG

wdrapujemy się na szczyt, a tam wydma:

IMGP4411.JPG

IMGP4410.JPG

Dzieci zrobiły sobie piaskownicę:

IMG_2309.JPG

Na szczycie przewodnik, który usiłuje zainteresować swoją wycieczkę skałami.

IMG_2302.JPG

Krzychu tłumaczy z hiszpańskiego krótki wykład o datowaniu skał metodą termoluminescencji ;) ale po pięciu minutach i kilku Danz i moich uśmiechach przewodnik przechodzi na angielski ;) i tak nikt oprócz nas go nie słucha ;)

Słyszymy też, że są na Atacamie miejsca, w których NIGDY nie zanotowano ŻADNYCH opadów. Jakoś nie bardzo chce się wierzyć, wspominając wczorajszy dzień…

Podziwiamy widoczki:

IMGP4409.JPG

Złazimy i jedziemy dalej.

IMG_2334.JPG

Ostańce erozyjne o wdzięcznej nazwie „Tres Marias”

IMGP4415.JPG

Piękne kryształy gipsu (uprzejmie donoszę, że przywiozłam kilka, dopiero teraz czytam, że nie wolno było)

IMGP4418.JPG

Znów mamy salar, czyli płasko, a na powierzchni sól i gips.

IMGP4421.JPG

Paparazzi..

IMG_2348.JPG

jedziemy w bok do dawnych kopalni soli. Tam już nikt nie zagląda, pewnie z powodu jakości drogi do niej prowadzącej…

IMG_2415.JPG

resztki zabudowań:

IMG_2380.JPG

kolejne zdjęcie do folderu Suzuki:

IMG_2414.JPG

(Znów uprzejmie donoszę: jeśli są jakieś ubytki w zawieszeniu auta, to właśnie stamtąd)

i wracamy na główną drogę:

IMG_2423.JPG

Krzychu stwierdza, że całe to Valle de la Luna jest dla tych co chcą zapłacić za to co można za darmo zobaczyć dookoła. Fakt. Jest piękne i na pewno warto. Ale to tylko maciupki wycinek Atacamy…

Znów robi się dziwnie:

IMGP4430.JPG

niektórzy się zakopują:

IMG_2435.JPG

zastanawiamy się nad akcją ratunkową, ale już nie trzeba:

IMG_2450.JPG

IMG_2442.JPG

w krzakach śmiga takie coś:

IMG_2430.JPG

No i w końcu pada. Wracamy do hostelu. Znów ciepłe ubrania i idziemy na miasto. Załapujemy się (wczoraj nie wyszło) do lokalnej kurczakowni na ostatniego kurczaka. Czekamy i obmyślamy plan działania. Trzeba zgubić ten deszcz w końcu!

IMG_2502.JPG

posileni ruszamy „w miasto”

IMGP4436.JPG

IMGP4437.JPG

główny zabytek, czyli kościół

IMG_2228.JPG

wygląda (za przeproszeniem) jak obsrany, ale to efekt glinianych dachów. Oraz tego „raz na 20 lat” deszczu.

Lokalny bazar:

IMGP4433.JPG

Krzychu poncho nabywa. Nawet dwa.

IMG_2529.JPG

Dana i nabywamy wełniane czapki inkaskie, słynne dzięki naszemu premierowi;) ale bierzemy takie w barwach narodowych Chile. Po powrocie będą jak znalazł :mur:

Po pół godzinie już jesteśmy po przeciwnej stronie barykady, czyli za ladą.

IMGP4435.JPG

Chilijczyk o boliwijsko-peruwiańskich korzeniach przegrywa nam właśnie muzykę z laptopa…

No i najważniejszy punkt dnia – wizyta w botelleria (czyta się botejeriija ) czyli sklepie z butelkami.

IMG_2542.JPG

Możemy wracać do hostelu!

Lokujemy się w recepcji z komputerem, przepłaszając prawie jakiegoś Niemca. Niemiec jak to Niemiec. Spokojny, grzeczny, miły i niepijący. Ale nie umie oprzeć się urokowi Dany i w końcu pozwala sobie nalać. I jest coraz bardziej rozmowny i nawet kilka dowcipów zna… W tym oczywiście o niemieckich samochodach w Polsce…

Po godzinie hiszpańsko-angielsko-niemieckiej konwersacji (Krzychu dopiero w okolicach trzeciej butelki ostatecznie przestawia się z hiszpańskiego na angielski, a ja wtrącam coraz więcej słówek niemieckich) Niemiec zdradza, że w zasadzie jego babcia to spod Raciborza…

Aaaa – to wszystko tłumaczy. Dana nabija się z niego, że tylko dzięki polskim genom potrafi się z nami pić ;)

Ja usiłuję przy kompie sklecić logicznego maila do Bliźniaka, który mi krzyczy przez smsa, że zawału przeze mnie dostanie, jak się w końcu nie odezwę. Niemiec się pyta – a co Agnes tak siedzi cicho? Na co Danę olśniło: a bo ona dla odmiany niemieckie geny ma…

Od czasu do czasu dzwoni telefon (siedzimy na recepcji) i pijaniutka Dana zaczyna go odbierać. Mamy nadzieję, że nie było to nic istotnego, z resztą (zgodnie z prawdą) Dana mówi wyraźnie do słuchawki: ”hostal ocupado”. Mniej pijany Krzychu odbiera w końcu słuchawkę i przestawia się na hiszpański. Dobrze, bo dzięki temu amerykańska Hinduska o niewymawialnym imieniu trafia jakoś do hostelu…

I dołącza do imprezy…

Edytowane przez jagienka
  • Like 3

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Fajny ten Indianin :D

A ta tylko KTM i indianie, indianie i KTM... ;) :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.

Zaloguj się teraz

×