leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 5 Marzec 2012 Pięknie Jagienka. A to zwierzę tam na zdjciu, to była lama czy merynos? Bo ja tych franc nie rozróżniam. Jeśli jednak była to lama, to hurt jej w detal, ale jeżeli merynos, to trzeba było cholerstwo osaczyć, ogolić z wełny i wydziergać jakąś wypasioną bieliznę z merynosa. :D Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Bartek 244 Zgłoś ten post Napisano 5 Marzec 2012 ale jeżeli merynos, to trzeba było cholerstwo osaczyć, ogolić z wełny i wydziergać jakąś wypasioną bieliznę z merynosa. :D bez sensu.. po co zwierze golić a później ubierać je w bielizne??? Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 5 Marzec 2012 bez sensu.. po co zwierze golić a później ubierać je w bielizne??? Dla jaj, ale to chyba tylko kury...:lol: Kurwa! Lajki mi się skończyły. :lol: Bartek masz +1, chociaż nie wiem, co to znaczy. :D Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 5 Marzec 2012 Jagienka, nie mogę znaleźć dlaszego ciągu francuskiego wątku...to tak niechcący, czy coś specjalnego na deser zostawiasz? :D Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 5 Marzec 2012 Jagienka, nie mogę znaleźć dlaszego ciągu francuskiego wątku...to tak niechcący, czy coś specjalnego na deser zostawiasz? :D Hmm, to chyba raczej nie do mnie... Krzycha pytaj... Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 5 Marzec 2012 Hmm, to chyba raczej nie do mnie... Krzycha pytaj... Krzychu! Pytam się! :D Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
chrisbiker1150 0 Zgłoś ten post Napisano 6 Marzec 2012 Krzychu! Pytam się! :D Oj facet świat się wali a tobie tylko doopy w głowie :beer: A tak poważnie to spieprzaliśmy z tej pustyni ile tylko pary w silniku coby sie na kolejną falę nie załapać i jak już dotarliśmy do asfaltu to każdy już miał dosyć wrażeń , nawet nie było jak się umówić na wspólne odreagowywanie stresa ... :sad: ... i laski skręciły w swoją stronę a my sprawdzić czy stoi nasz hostal i czy przypadkiem w miejscu w którym powinien stać nie ma aktualnie jeziora .. i reszta wieczoru upłynęła tak jak dokładnie Jagna opisała :-P Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 7 Marzec 2012 Czyli Francuzeczki rozpłynęły się w piaskach Atacamy...:) Smutna historia... ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
kleyff 252 Zgłoś ten post Napisano 8 Marzec 2012 wow... ekstra wypad, fajne strzały no i opowieści. Jagienka...jak w latynoskim serialu. Budujesz napięcie, a potem nas zostawiasz :-) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
baler1950 102 Zgłoś ten post Napisano 8 Marzec 2012 Czekamy na następne opowieści jak na następny odcinek brazylijskiego serialu Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 8 Marzec 2012 Dzień 8, 13 luty Rano w kuchni spotykam Niemca. Już całkowicie trzeźwego. I niemieckiego na 100%, polskie geny gdzieś wyparowały. Nasza konwersacja ogranicza się do „Is this your coffee?” oraz „Have a nice day”. Hmm. Chyba wolałam poprzednią wersję... Dzień wcześniej zmieniamy zaplanowaną wcześniej strategię. Niestety nie ma szans na zwiedzanie największej na świecie kopalni odkrywkowej w Chuquicamata. Taki urok peak season – totalny brak miejsc. Chuquicamata to największa (objętościowo) kopalnia odkrywkowa na świecie. Wydobywa się tu rudy miedzi. Położona na wysokości 3800 m n.p.m. kopalnia ma wymiary 4000x2500 m i jest głęboka na 900 m. Zawartość miedzi w skale to zaledwie 0,4%, ale daje to 600 000 t miedzi rocznie! Postanawiamy więc zrobić skok na koniec Chile, czyli do Ariki. Arica to najbarzdiej północne (czyli najcieplejsze) miasto w kraju i punkt wypadowy do Parku Narodowego Lauca, na którym nam zależy. To ok. 700 km, czyli niestety znów dzień spędzony w Suzuki … Bukujemy nocleg w hostelu, żeby móc jechać spokojnie do późna wieczór. Wyjeżdżamy z ciągle pochmurnego San Pedro: mijając po drodze wojskowe ciężarówki, wyglądające na wojska inżynieryjne. Pewnie będą odbudowywać te zerwane drogi i mosty… później robi się pogodniej: po jakiś 150 km dobijamy do starej znajomej czyli Ruta 5 (Panamericana) , tu już bardzo pustej. Czasem przez kwadrans nic nas nie mija… Jest gorąco, sucho, cicho i pusto. Jestem już w stanie uwierzyć, że testowane tu roboty służące do wykrywania potencjalnego życia na Marsie, życia tu nie znalazły… Niby brak przyrody – brak zielonego, ale dla mnie i tak jest pięknie. Zresztą - skały to też przyroda… Ja na skały, góry nie potrafię już patrzeć bez wyobrażania sobie ich historii. Jak powstawały, jak się fałdowały, jak przesuwał się po nich lodowiec, albo zalewało morze… Takie małe zboczenie zawodowe ;) Przechodzimy kontrolę celną, do dziś nie bardzo rozumiem, cło w środku kraju (no dobra, na końcówce), w każdym razie jest trochę papierów, czekania itp. Krzychu puchnie z dumy bo jeden z urzędników pyta, gdzie kończył iberystykę ;) Jemy obiad w przydrożnym barze, obsługa jak na Chile wręcz ekspresowa, toaleta jak na Chile standardowa, czyli jak koniecznie nie musisz, to lepiej nie wchodz, i zasuwamy dalej. Jesteśmy w regionie Tarapaca, gdzie jest sporo geoglifów, czyli naskalnych rysunków. Zjeżdżamy do Cerros Pintados, gdzie jest ich ponad 100. Geoglify to albo rowki wyżłobione w skale, albo po prostu usunięte kamienie. Niektóre bardzo stare, niektóre po kilkaset lat. Podobno zostawiali je nomadowie, pierwotne plemiona indiańskie, jako drogowskazy. Przy okazji opuszczona (pewnie po wyczerpaniu się złoża saletry) wioska: Wjeżdżamy do rezerwatu Pampa del Tamarugal, gdzie zachował się pierwotny las, który podobno porastał kiedyś ten teren. To gatunek endemiczny, Prosopis tamarugo, które rośnie tylko tu. Gatunek odporny na suszę, z ogromnie długimi korzeniami i lubiący sól. Lasy wycięto w czasie gorączki wydobycia saletry, a teraz próbuje się odtwarzać… Jakieś 50 km dalej dwie atrakcje turystyczne: Oficina Humberstone oraz Oficina Santa Laura. Czyli opuszczone około 50 lat temu miasta górnicze (znów saletra). W tym bardzo suchym klimacie wszystko zachowuje się w stanie prawie nienaruszonym… Krzychu stwierdza, że takie klimaty, to w byle wiosce na wschód od Wisły można znaleźć (Poznaniak jeden!): Lokalna rzeźba: Wyjeżdżając z parkingu przed Humberstone Krzychu przejeżdża przez podwójną ciągłą na oczach carabinieros, którzy ewidentnie na to polują. Krzychu udaje , że się pomylił i zawraca. Tyle, że musimy jednak przejechać koło carabinieros, innej drogi nie ma. Zjeżdżamy na bok, przeczekujemy, wsadzamy Danę za kierownicę (może policjant nie pozna, a jak zatrzyma , to Dana będzie udawać głupią). Dana nieco protestuje, że jest po 2 aviomarinach i chyba nie powinna prowadzić. Ja nie mogę , bo nie mam przecież prawa jazdy przy sobie. W końcu jedzie, przejeżdża, jest dobrze. Znaczy prawie dobrze, bo prowadzi trochę wężykiem ;) Ostatni odcinek Panamericany, na północ od Iquique, jest dość mocny. Droga prowadzi najpierw południowym, a potem północnym zboczem ogromnej doliny. Po środku mieścina Cuya, prawie na 0 m n.p.m. Droga wisi sobie na zboczu, w dół jakieś 1500 m, barierek brak. I znów znaki : uwaga, sprawdź hamulce, będzie zjazd o długości 20 km. I drogi bezpieczeństwa dla ciężarówek, kończące się hałdą piachu. Może tu widać ogrom tych gór, widok z Cuya: Tu akurat były barierki, rzadka sprawa ;) Krajobraz znów nieco księżycowy: Jesteśmy już 1980 km na północ od Santiago: Po drodze geoglify bardziej współczesne: I po ciemku już dobijamy do hostelu Doña Inez w Arice. Dość klimatyczny, choć syf standardowy… Ale w środku fajne patio ze stoliczkami, bilardem itp. Siadamy z winkiem i zaraz mamy towarzystwo niemiecko-fińsko-hiszpańskie ;) cdn... 2 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Slawas 2 Zgłoś ten post Napisano 9 Marzec 2012 Nie znam Was ... ale już wiem że Was nie lubię ... całej trójki ... tak nie można, siedzę od godziny, czytam i ... cholernie Wam zazdroszczę. Gratuluję pomysłu i realizacji, jesteście natchnieniem i żywym dowodem że jak się chce ... to można :) Czekam na ciąg dalszy powieści, pzdr, over Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 9 Marzec 2012 Nie znam Was ... ale już wiem że Was nie lubię ... To lepiej nie czytaj innych moich relacji :mrgreen: bo zaczniesz nienawidzić :mrgreen: 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 9 Marzec 2012 (edytowane) Dzień 9, 14 luty Kolejny poranek jest jakoś trudniejszy niż zwykle. Być może było to w skutek nieco większej ilości białego wytrawnego chilijskiego niż zwykle. Nie bardzo to wczoraj pamiętam… Kojarzę tylko Krzycha pochylającego się nad hamakiem, w którym tylko chwileczkę chciałam poleżeć, i jego pytanie: trafisz sama do łóżka czy trzeba cię zanieść? Rano nieco pochmurne, ale tu podobno tak jest. W Arice, na 18° szerokości południowej (czyli strefa zwrotnikowo – równikowa) słońce wstaje o 8, zachodzi o 20, temperatura ok. 30°C cały rok. Pór roku w zasadzie brak. Plany na dziś: Park Narodowy Lauca. Postępujemy dokładnie wbrew zaleceniom, bo chcemy zmieścić się w jednym dniu. A to oznacza przejazd od 0 m n.p.m. do 5000 m n.p.m. Oraz z powrotem. Oraz (podobno) murowaną chorobę wysokościową, czyli ból głowy, zawroty, omdlenia i rzyganie. :vis: Nasze wczorajsze plany przejrzała jedna Niemka, lat na oko 50+, uroda typisch Deutsch. I oczywiście chce się dołączyć, na szczęście (jak to Niemka) słucha się zaleceń, czyli chce nocować gdzieś w połowie drogi, na 2000 m n.p.m. , czyli mamy ją „tylko” podrzucić. Średnio nam się chce, ale coś nasza asertywność chyba już cierpi na chorobę wysokościową, bo nie umiemy odmówić. :x Jesteśmy jakieś 5 km od granicy peruwiańskiej, ale wjechać nie możemy, grrrr… No to ruszamy do PN Lauca, w nieco większym składzie niż zwykle, Ruta-11 ku granicy boliwijskiej. Cały czas pod górę. To droga do głównego przejścia granicznego z Boliwią, więc mnóstwo (jak na Chile) ciężarówek, głównie cystern z paliwem. Oni chyba całe paliwo do Boliwii tędy ciągną! Nomade zaczyna dostawać zadyszki mniej więcej od 1500 m n.p.m. (cały czas się zastanawiam, czy to ten egzemplarz tak miał, czy to tak zawsze jest z benzyniakami :?: ), ale i tak jest tyle zakrętów, że szybko nie da się jechać. Niestety: Deszcz znad Atacamy chyba przeniósł się tu: Szlag mnie trafia, bo jechaliśmy jakieś 700 km w jedną stronę, żeby zobaczyć jeden z piękniejszych kawałków Andów. Takich z roślinnością, śniegiem, wulkanami i lamami. No i widzę. Mgłę na szczytach widzę… :twisted: Lamy pewnie też zobaczę, o takie, na obrazkach: :evil: Off topic: w Andach są 4 gatunki lamowatych: lama, guanaco, vicuña oraz alpaca. Tylko alpakę da się odróżnić, bo długowłosa) No ślicznie jest: Kaktusy dziwne takie: Ale w końcu pojawia się zieleń, soczysta nawet. Pewnie jest tu przepięknie, jak nie ma mgły. Albo chmur… Widoki są niepowtarzalne: Czas na pamiątkowe zdjęcia. Z GóRAMI W TLE. Jesteśmy już na 4000 m n.p.m. i po dwóch aspirynach (rozrzedzają krew i zapobiegają tej całej chorobie wysokościowej). Tak trochę kręci mi się w głowie, ale nie do końca jestem pewna, czy to skutek wysokości, czy raczej poprzedniego wieczoru. To nasze wspólne zdjęcie jest z samowyzwalacza. Ustawiłam go na masce auta, nacisnęłam i podbiegłam 10 m do Dany i Krzycha. I prawie nie umarłam! Po prostu zabrakło mi tlenu! Czułam się jak po przebiegnięciu maratonu, a serce mało nie wyskoczyło. No dobra, rozumiem już te przestrogi… Jest zimno. Bardzo zimno. Przydało się i wełniane poncho, i czapeczka wełniana i zimowe kurtki z Polski… Widoki coraz okazalsze: Ale pniemy się w górę… Koniec asfaltu, roboty drogowe. Wydrapali wszystko, nie mam pojęcia, jak te wielkie ciężarówki sobie na tym radziły… W końcu pytamy jakiegoś majstra (Krzychu miał lekki problem, bo gość jakimś dialektem boliwijskim gadał) jak wygląda dalej. Otóż pada i wiszą chmury i generalnie nie widać nic. Super. Byliśmy tu: Powoli mgły (a w zasadzie chmury) ograniczają widoczność do kilkunastu metrów. Chcieliśmy zobaczyć ośnieżone wulkany na granicy boliwijsko-chilijskiej i jezioro, ale zdaje się, że nie mamy na to najmniejszych szans. :mur: Wracamy, nie ma sensu pchać się wyżej. Trudno… Jak już zjedziemy trochę niżej, gdzie mgły są rzadsze, to wyłania się taki widok: Vicuña jako żywo: Kolejne widoki są też fajne. Te kamienie leciały na naszych oczach. Ciekawe, czy odbiłyby się od karoserii, czy wleciały do środka? No i ciągle pada, choć słabo raczej: Po drodze zatrzymujemy się przy ruinach Pucary, czyli twierdzy, z czasów prekolumbijskich. Tak w zasadzie z twierdzy zostało głównie ogrodzenie… Widoczność się zdecydowanie polepszyła: Ale temperatura jeszcze nie: W pewnej chwili Krzychu głośno myśli: „A tam na dole, pamiętacie, takie suche brody były. I cały czas pada. A jak one nie są już suche? I coś ciężarówki już nas nie mijają…” No i wykrakał. Pierwsza rzeczka, która postanowiła przepłynąć drogę: (lajcik zupełny…) Druga rzeczka: Usiłujemy sobie przypomnieć, ile takich „suchych brodów” po drodze było… Trzecia rzeczka: Już wiemy, gdzie te ciężarówki utknęły. Czwarta rzeczka: Ja się męczę za kierownica ;) a reszta sobie pstryka, co za czasy… Tu już mamy większy problem: Ale po namyśle chilijscy i boliwijscy kierowcy postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Po usunięciu większych głazów przejechała z trudem jedna terenówka, której powozie było potem dokładnie oglądane, i następnych chętnych zabrakło… Sznureczek aut już długi po obu stronach, ale naciąga fachowa pomoc. Trzeba przyznać – szybka reakcja chilijskich służb drogowych… Tym sposobem spędziliśmy kilka nieplanowanych, dodatkowych godzin na Ruta-11. Na koniec GPS nie wiedzieć dlaczego i po co każe nam zjechać w bok. (Rambo – tu jednak nie masz w ryja, do droga była przepiękna). Droga wije się górkami i dolinami, wąziutka i pusta. Na konie zjeżdżamy do doliny Azapa, gdzie (rzadkość nad rzadkości) są malutkie pola uprawne i sady. Już po ciemku (czyli około 8 wieczorem) lądujemy w hostelu, gdzie odkrywamy zapchany kibel. Zostawiamy ten problem pijaniutkiemu (podobnie jak wczoraj) właścicielowi i idziemy do miasta. Arica taka trochę hotelowo – urlopowa jest i dziwimy się ludziom z hostelu, którzy siedzą tu tydzień. Co tu można robić? Patrząc na komórkę uświadamiam sobie, że właśnie są walentynki :wub: . A tu nic… Widać są odporniejsi niż my na amerykańską „kulturę” masową… Zjedliśmy lody, pospacerowaliśmy po plaży oraz nadmorskim bulwarze, posiedzieliśmy pod palemką i wróciliśmy do hostelu. Dana postanowiła zmienić swoje plany i się od Krzycha i mnie odłączyć (dyskusji, jaką tym wywołała wolę publicznie nie przytaczać :mur:), żeby koniecznie spotkać się ze znajomym. Szuka teraz połączenia i miejsca, w którym moglibyśmy wsadzić ją w autobus. Jakoś humory nam mniej dopisują i spędzamy ten jeden jedyny wieczór w czasie całego wyjazdu NA TRZEŹWO. To nie mogło się dobrze skończyć. Udało mi się zasnąć w okolicy 5 rano… cdn. Edytowane 9 Marzec 2012 przez jagienka 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 9 Marzec 2012 Dobrze Jagna! Bardzo dobrze! :D Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
WINO 1 534 Zgłoś ten post Napisano 9 Marzec 2012 ....przygoda życia i tyle..... zazdroszczę i zaczynam planować.... Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
chrisbiker1150 0 Zgłoś ten post Napisano 9 Marzec 2012 ....przygoda życia i tyle..... zazdroszczę i zaczynam planować.... Oj tam, oj tam ! nie przygoda życia ... to dopiero początek ... 8-) i uważaj z planowaniem bo Pd Ameryka wciąga ... jak narkotyk ... po powrocie jednego wieczoru nie moge usiedzieć coby nie kombinować co nastepne ... Peru ,Ekwador, Argentyna... vamo a ver i jescze jakby udalo się zatargać tam moto :-P to dopiero fan...... a na pocieszenie zostaje :drinkbeer: . Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 10 Marzec 2012 ....przygoda życia Ja też mam podobne odczucia jak Krzychu. Wszystko jeszcze przede mną! Co prawda ja teraz nie siedzę nad mapami Ameryki Pd, tylko Albanii ;) jeszcze tylko 4 miesiące do wakacji! Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 11 Marzec 2012 Dzień 10, 15 luty Zaczynamy wracać. Jesteśmy w najdalszym punkcie trasy, czyli został tylko powrót. Mamy do lotniska jakieś 2100 km i 5 dni. I jeszcze trochę niezrealizowanych planów ;) A plan na dziś: 500 km i dojechać pod Tocopilla (wym. Tokopija), skąd następnego dnia rano Dana ma autobus. Część trasy będzie już nam znana, ale do Iquique (wym. Ikike) nie ma innej trasy niż Ruta-5. Znów przejeżdżamy zatem przez malowniczy Quebrada Camarones (wąwóz po naszemu). To jedno z niewielu miejsc, gdzie można żałować, że nie ma mgły. Bo jak jest, to jest PONIŻEJ drogi. Ale i tak widoki są z tych niesamowitych: Szczególnie jak się podejdzie do krawędzi (bez barierki rzecz jasna) i spojrzy w dół. Tu jeszcze jeden kroczek do tyłu, i… Pamiątkowe zdjęcie z symbolem Panamericany. Nazwa sama w sobie pojawia się rzadko. Na dnie wąwozu Camarones zatrzymują nas carabinieros i dowiadujemy się, że przepaliła się żarówka świateł mijania. Policjanci jak zwykle mili i życzą dobrej drogi i radzą kupić gdzieś kiedyś żarówkę ;) Gdzieś i kiedyś może kupimy ;) Teraz trzeba się wdrapać na południowe zbocze wąwozu i dalej jedziemy już po płaskowyżu. W okolicy Huary zbaczamy na nowiutką Ruta-15 żeby zobaczyć jeden z symboli północnego Chile : El Gigante de Atacama. To geoglif o wysokości prawie 90 m podobno przedstawiający szamana. Dookoła znów kamienie i pustka Atacamy. A w tle Andy… Czasem trochę piasku: A tu typowa antena przy pick-upie. Do jazdy po mieście spina się ją do skrzyni. Na początku się zastanawiałam, co za kabłąk z drutu wszyscy mają z tyłu ;) Okolice Huary obfitują w małe trąby powietrzne. Gdzie nie spojrzeć, jest ich kilka: I znów zjeżdżamy na 0 m n.p.m., do miasta Iquique Miasto jak miasto, kolorowo, gorąco i tłoczno: Ale ma ładny rynek, zachowany z czasów, gdy miasto było ważnym ośrodkiem górniczym i wypływały stąd statki z saletrą. Najważniejszy zabytek Iquique, wieża zegarowa: Najładniejsze są jednak drewniane zabytkowe budynki: Czasem bajzel architektoniczny lepszy niż u nas: Tak kolonialnie jakoś: Hmm. Była powódź, trąba powietrzna, ale naprawdę już starczy, dziękujemy… W Iquique wbijamy się na Ruta-1, równoległą do Panamericany, tyle, że biegnącą brzegiem Pacyfiku. Widoki – nie da się opisać. Po prawej ocean, którego fale z hukiem rozbijają się o skały, a z lewej szczyty górskie wznoszące się do 2000 m. W kategorii „droga, na której możesz zaślinić tapicerkę w samochodzie” zajmuje bardzo wysokie miejsce. Z tym dniem będzie mi się kojarzył czołowy bard Chile – Alberto Plaza. Taki nasz swojski Krzysztof Krawczyk. Proszę o usprawiedliwienie – Nomade nie miało anteny i nie było radia… Musieliśmy zatem nabyć jakieś CD. Dana i Krzychu po konsultacjach z miejscowymi wybrali podobno najbardziej chilijskie z chilijskiego i tak oto mamy do wyboru albo ludową muzykę północnego Chile, albo słodko – romantycznego do bólu Alberto. Po przesłuchaniu każdej z nich jesteśmy pewni, że ta druga jednak jest lepsza ;) Ale tytuł jednej z piosenek „Perfecto bandido” – muszę się przyznać – mnie ujął… Roboczo przetłumaczyłam sobie na „słodki drań” Na obiadek w formie empanady (czyli gorącego, smażonego pieroga z farszem) oraz melonów i arbuzów zatrzymujemy się po drodze Pod wieczór zaczynamy szukać miłej, zacisznej plaży odpowiedniej dla guerrilla camps. Może tu? Może trochę dalej? Ta będzie akurat: To nasz (przynajmniej tak nam się wydaje) ostatni wieczór razem, pięknie zachodzące słońce, więc robimy większą fotosesję: To zdjęcie mi chyba wyszło (no dobra, skromność nie jest moją dominującą cechą) Kolejne zdjęcie do katalogu Suzuki: Rozbijamy nasz „partyzancki obóz”: Krzychu coś majstruje: a słoneczko zachodzi: Rozgwiazdę udało mi się w całości dowieźć do domu i dołączyła do mojej łazienkowej kolekcji muszli. Trochę świeża jeszcze była, więc nadal lekko podśmierduje zepsutą rybką ;) Krzychu znalazł drugą i obie lądują w samochodowym schowku. Lepiej go bez potrzeby nie otwierać ;) Landszafcik totalny: Siedzimy do późna obok namiotów, obłędnie rozgwieżdżone niebo nad nami, w końcu ktoś mówi: po cholerę będziemy wchodzić do namiotów jaki taki widok nad głową? Szybko wyciągamy karimaty i śpiwory, między skałami i namiotami prawie nie wieje i zasypiamy patrząc na gwiazdy. Szkoda tylko, że nigdy nie zdążę pomyśleć żadnego życzenia, jak spadają. A może… a może jest tak dobrze, że już nie potrzeba mieć innych życzeń? cdn... 3 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
mirek2404 7 179 Zgłoś ten post Napisano 11 Marzec 2012 Kiedy cd ??? :) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
baler1950 102 Zgłoś ten post Napisano 11 Marzec 2012 Klasa Jagienka Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jarek 22 816 Zgłoś ten post Napisano 11 Marzec 2012 W Twoich relacjach jest wiele pieknych zdjęć, ale na dziś to to mnie urzekło. Super :) 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Bartek 244 Zgłoś ten post Napisano 12 Marzec 2012 na jednym ze zdjeć zamiast widoków jest tylko czerń i jakieś punkciki -coś się źle wkleiło?? a poważniej - chille to jedno z tych miesjc do których od lat mnie ciągnie.. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
agawu 1 372 Zgłoś ten post Napisano 12 Marzec 2012 czyta się cudnie, foty zajebiste i ciągły niedosyt...(mimo, że darzę Chile dużym sentymentem, to wiem, że tak samo bez tchu czytałabym Twoją relację z wycieczki wkoło komina, bo masz po prostu świetne pióro :)) Dzięki Jagienka. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Vengosh10 13 106 Zgłoś ten post Napisano 12 Marzec 2012 W Twoich relacjach jest wiele pieknych zdjęć, ale na dziś to to mnie urzekło. Super :) agree ;-) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach