Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 28.12.2014 in all areas

  1. 7 points
    Dzień drugi – Muzeum Pomimo niekorzystnych prognoz, pogoda jest całkiem dobra. Nie pada deszcz, a momentami widać słońce. Głównym celem dzisiejszego dnia jest zwiedzanie przyfabrycznego muzeum Moto Guzzi. Niestety samej fabryki nie możemy zwiedzić z powodu modernizacji, przestawiania linii produkcyjnej, przenosin do nowej hali, czy czegoś tam jeszcze. Ale na wizytę w muzeum trzeba sobie „zasłużyć”. Do Mandello najkrótszą drogą mamy 9-10 kilometrów, jedziemy więc w przeciwnym kierunku w góry. Szyk grupy jest na tyle luźny, że w najbliższej miasteczku na kilku następujących po sobie rondach grupa rwie się na dwie mniejsze podgrupy. Z Maćkiem (Yamacha Drag Star), z którym trzymamy się razem, zostajemy w drugiej grupie. Na szczęście ktoś ma nawigację i wie gdzie jedziemy. Nawigacja prowadzi nas najkrótszą drogą. W pewnym momencie lądujemy na coraz bardziej zwężającej się polnej drodze, mokre kocie łby, ostro pod górę. Nie ma możliwości nawrócenia. Na szczęście nikt się nie zatrzymał, a na szczycie wzniesienia…. A na szczycie wzniesienia dojechaliśmy do szerokiej asfaltowej drogi, którą ku nam zmierzała reszta grupy która tak łatwo nas zgubiła. Dalej jedziemy znowu razem. Podczas tankowania robimy pitstop. Koledze w Newadzie szwankuje prędkościomierz. Pokazuje jakieś absurdalne wskazania, do tego na liczniku tak szybko przybywa kilometrów, że jak obliczyliśmy nawet stojąc motocykl jedzie około 300km/godzinę. Naprawa przebiega w klasyczny, wielokrotnie wypróbowany sposób. Jeden pracuje, pozostali obserwują i udzielają niewątpliwie cennych wskazówek. Ponieważ nie udało się „nam” usunąć usterki, postanowiliśmy że zostawimy pole do popisu przyfabrycznemu serwisowi na popołudnie. Nie wiem dokładnie gdzie dalej jechaliśmy, ale droga była fajowska. Była droga przez pełen uroku i krętej drogi malowniczy wąwóz z płynącą przez niego rzeczką. Później znowu góry z przełęczą S. Marco (w schronisku była pyszna kawa) Z dalszej drogi pamiętam dłuuuuuuuuugi zjazd. Koledzy nie wytrzymali naszego tempa zjeżdżania z góry i cierpliwie zaczekali na nas w najbliższym miasteczku. Przejeżdżając przez miasto zaliczaliśmy liczne ronda, na których zostawaliśmy z Maćkiem coraz bardziej w tyle za resztą grupy. Prawie na każdym rondzie grupę rozdzielały coraz bardziej samochody. Na koniec na wyjeździe z miasteczka, z Maćkiem jadący jako ostatni dojechaliśmy do rozjazdu dróg nie wiedząc gdzie pojechała grupa. Mogliśmy jechać w prawo, lub lewo. Wybraliśmy na czuja w lewo. Droga okazała się zjazdem na drogę ekspresową. Według pozycji słońca wydawało się że kierunek jest słuszny. Zatrzymaliśmy się na najbliższym postoju. Wygrzebaliśmy z kufra mapę, ustaliliśmy z grubsza gdzie jesteśmy i dokąd jedziemy. Po kilkudziesięciu minutach byliśmy już w Mandello na parkingu przed fabryką. Kolejny gutek do kupienia - California III Do otwarcia muzeum mieliśmy jeszcze godzinę czasu. Rozbiliśmy więc biwak na przystanku autobusowym i czekaliśmy. Jak się okazało nie sami. Przysiadła się do nas „dobrze zbudowana” pani, mówiąca dziwnym angielskim. Okazało się, że jest z Tasmanii. Zwiedza Włochy i jako wielbicielka motocykli (mąż i brat są również motofanami, nawet mają jakiegoś gutka) czeka na otwarcie muzeum. Z oferowanych przez nas kanapek zrezygnowała, ale bardzo chętnie skorzystała z możliwości zrobienia sobie fotek przy Babci na tle fabrycznej czerwonej bramy. Później już tylko rozmawialiśmy o niej i o nas. Kompletnie nie wiedziała gdzie leży Polska, ale zapraszała do siebie do Tasmanii. Ale adresu i telefonu nie dała! A potem niespodziewanie brama otworzyła się i po wpisaniu się do książki wejść można było rozpocząć zwiedzanie. Przerwa technicza
  2. 5 points
    Jak już doszliśmy do końca „horyzontu” schodkami zeszliśmy na parter gdzie prezentowane były modele do bicia rekordów prędkości, wszędołaz i kilka modeli z serii V7. Tam też na samym końcu stała siostra Babci. Kraina V siódemek Widoczna na pierwszym planie V7 sport. Być może nie wszyscy pamiętają, że założycielem i pierwszym redaktorem świata motocykli był śp. Krzysztof „Wydra” Wydrzycki. W jednym ze swoich wstępniaków pisał (dość swobodny cytat) „…Jeżdżę wieloma motocyklami dostarczanymi dla testów, jak również kolegów i moimi. Ale jeśli chcę się przejechać tak naprawdę, bez kompromisów, poczuć jedność z maszyną i niczym nie zmąconą radość z jazdy, to siadam na swoja starą V7…” Właśnie taką jak ta, choć w innym malowaniu (a może to był Le Mans?, głowy nie dam). Silniki V35 miały też inne zastosowanie Po zwiedzaniu mieliśmy „bonusik”. W przyfabrycznym sklepie panie uzupełniły swoją garderobę, a panowie mogli nabyć kilka gadżetów dla siebie i/lub swoich motocykli. Po zwiedzaniu i zakupach chętni przeszli kilkaset metrów do skleposerwisu Agostiniego. Sama fabryka nie sprzedaje motocykli ani części, nie prowadzi również serwisu. Ale funkcje te pełni właśnie Agostini. Okazało się, że w Newadzie padła płytka, nowa będzie dopiero w poniedziałek. Więc naprawa będzie już w Polsce. Mnie udało się nabyć drogą kupna kilka drobiazgów do Babci. Do hotelu część grupy wróciła krótsza drogą, „chętni” dłuższą przez góry. Babcia była „chętna”.
  3. 5 points
    W międzyczasie dołączyła do nas reszta grupy. Mógłbym tam spędzić cały dzień, a tu na zwiedzanie jest tylko godzina. Na pierwszym piętrze są prezentowana modele powojenne, ustawione wzdłuż ścian „po horyzont”. Tu już bywają modele bardziej znane, a im bliżej czasów współczesnych tym częściej było słychać: „takiego widziałem”, a czasem nawet „takiego miałem”. Co ciekawe, nikt nas nie pilnował, nie widziałem kamer. Oczywiście o profanacji i dosiadaniu nie ma mowy, ale nikt nie bronił dotykać, fotografować, czy też filmować. A teraz coś bardizej forumowego I znowu bardziej "zwyczajnie" W tle za oknem widoczne nasze motorki zaparkowane przed fabryką .
  4. 5 points
    Był to czterodniowy wyjazd typu „fly and drive” zorganizowany w ramach grupowych wycieczek Guzzistów – Buongiorno Guzzi. Tym razem do Włoch nad jezioro Como przy którym leży matecznik wszystkich gutków – Mandello Del Lario. Malutkie urokliwie położone nad brzegiem jeziora miasteczko z istniejącą w tym samym miejscu od 1921 roku fabryką Moto Guzzi. W wyznaczonym terminie dowiozłem Babcię na przyczepce na miejsce zbiórki do Warszawy na ulicę Kaczeńca. Później przez tydzień nie sypiałem po nocach, czy aby nie dzieje się jej jakaś krzywda podczas transportu na lawecie. Dzień pierwszy – Pojeżdżawka. Zbiórka na lotnisku, przywitania z Koleżeństwem znanym i świeżo poznanym. Lot samolotem, transfer z lotniska do hotelu. I są, stoją grzecznie szeregiem na pace busa i na lawecie. W sumie 14 motocykli. 11 Gutkom (przegląd oferty od turystycznych Norge, przez klasyczne Californie, Newady i Bellagio, po szybkie i niegrzeczne Griso i V11) towarzyszą zaproszone przez nie Beemka, Yamacha i jeden na H. Pomimo zmęczenia bardzo wczesną pobudką i podróżą, jesteśmy wszyscy żądni jazdy. Ogarniamy się i jedziemy wszyscy na przejażdżkę wokół komina. Niestety Babcia strzela focha. Nie chce odpalić. Trochę mi wstyd, bo pozostali już grzeją silniki, a u nas tylko chechłanie. Do tej pory nigdy tak się nie zachowywała. No cóż, zalałem świece. Robię szybki pitstop, odkręcam świece, przedmuchuję silnik, wkręcam nowe świece. I.......................................……. . I jest już tak jak było zawsze TRATAtatatataTutuTutuTutuTutuTutuTutuTutu. Robię jeszcze fotkę budzika z Ubota, żeby na koniec wiedzieć ele przejechaliśmy Zaczynamy od wizyty na stacji benzynowej, niestety bezobsługowej. Płacisz i później tankujesz. A u nas w portmonetkach raczej grubsza gotówka, no i nie wiadomo ile tego paliwa wejdzie. Ale daliśmy radę i jedziemy na przejażdżkę. Najpierw bardzo malowniczą trasą wzdłuż jeziora. Kręta wąska droga, asfalt dobrej jakości, ruch niewielki, ale prawie cały czas teren zabudowany. Rozsądek nakazywał prowadzącemu skręcić w prawo, nawigacja w lewo. Siąpiący początkowo deszczyk w końcu nam odpuszcza, ale droga pozostaje mokra. Skręcamy w góry. Droga w dalszym ciągu wąska i kręta, pojawiają się pierwsze serpentyny. Z Babcią trzymamy się w szyku, pod górę nawet udaje nam się czasem odjechać tym z tyłu. Z góry jest już gorzej, tylny hamulec jest symboliczny, a przedni pomimo tego że na tarczy to jednak tylko spowalniacz. Pozostaje hamowanie silnikiem z pohamowywaniem i redukcją biegu (jeśli się uda - wejdzie ten bieg który chcę, jeśli nie - to ten który akurat chce Babcia, trzecia możliwość to taka że będę w zakręcie na luzie). Rozsądek i rozwaga w połączeniu z obawą o sprzęt powstrzymują skuteczne moje wszelkiego rodzaju rajdowe zapędy. Później w rozmowach z Koleżeństwem staram się tłumaczyć zawiłości i niuanse jazdy 40letnim motocyklem. Mam wrażenie, że niektórzy z nich nie za bardzo rozumieją co próbuję im wytłumaczyć. Dojeżdżamy do jakiegoś punktu widokowego z pomnikiem motocyklistów, i baaardzo starym cyprysem (jednym z większych jakie widziałem). Jest pełne zachmurzenie, poniżej widać jakąś dużą wodę (pewnie jezioro wokół którego jeździmy) w oddali przez chwilę w przerwie pomiędzy chmurami wiać przeciwległy brzeg. Po wspólnych fotkach jedziemy dalej. Dojeżdżamy do urokliwego miasteczka, parkujemy motorki w szeregu wzdłuż nabrzeżnej promenady i idziemy w miasto na żer. Po zrobieniu pętelki wokół miasteczka, niestety częściowo po schodach, trafiamy do lokalu położonego niedaleko naszego parkingu. Posileni wracamy do motocykl i promem przeprawiamy się na drugi brzeg jeziora. Jezioro ma kształt litery „Y” z długimi niczym fiordy trzema zatokami. W miejscu gdzie się one schodzą, kursują promy które znacznie ułatwiają, a co najważniejsze skracają drogę. Naszym kolejnym celem jest Manderlo Del Lario – matecznik Moto Guzzi. Do miasteczka wjeżdżamy podekscytowani, fabryka jest już zamknięta, muzeum nieczynne (w dni pracujące działa w godzinach 15-16, wejście bezpłatne, zwiedzanie z przewodnikiem). Ale jest ona – brama fabryczna. Ta sama od blisko 90 lat. To przez nią wyjechały z fabryki wszystkie nasze Gutki. Moja Babcia 40 lat temu. Pomimo zmroku robimy przy bramie sesję zdjęciową. Gdyby ktoś planował zakup starego Gutka Delagacja udaje się do pobliskiego supermercatto po artykuły pierwszej potrzeby :drinkbeer: i w zwartej grupie wracamy do hotelu. Motorki zostawiamy na parkingu pod hotelem a my przy kolacji omawiamy wrażenia z dzisiejszego dnia.
  5. 4 points
    Tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Dlaczego? Ano dlatego że będzie to takie włoskie spaghetti. Przydługie opowieści. Tym razem, prawie o niczym. Takie smęcenie, bez dobrych i złych przygód, opowieści mrożących krew w żyłach, o współczesnych herosach, bohaterach i jacy to my jesteśmy super ekstra wspaniali. Nie będzie również fotek Beemek (jedna gdzieś się przewija w tle). Będzie za to co nieco fotografii, niestety większość z Moto Guzzi. Żeby było jeszcze gorzej, pewnie połowa z nich będzie z muzeum Moto Guzzi. Kto ma słabowite nerwy – niech sobie odpuści dalsze czytanie. Dlaczego Babcia Tratatutnia? Babcia z racji nobliwego wieku i niskiej przysadzistej sylwetki połączonej z miłymi skojarzeniami i swoistym ciepłem. Tak jak każda Babcia. Tratatutnia, gdyż koledzy tak ją nazywają z racji brzmienia silnika. Przy odpalaniu jest początkowe szorstkie trachnięcie TRATAtatatata które później w miarę rozgrzewania się silnika i ujmowania ssania przechodzi płynnie w gardłowe Tutu Tutu Tutu Tutu Tutu Tutu Tutu. Czym jest Babcia Tratatutnia? Cofnijmy się troszkę w czasie. Pod koniec lat 60tych, firma Moto Guzzi miała kiepski okres. Stosowane przez nią jednocylindrowe poziomo położone silniki z wielkim bocznym kołem zamachowym (tzw. Krajalnica - jej „znak firmowy”) były już nieco przestarzałymi konstrukcjami. Najpopularniejszy był model Falcone z silnikiem o pojemności 500cm – nazywany „łamignatem” ze względu na odbijający kopniak. Próbą wyjścia z kryzysu było zastosowanie dotychczasowego silnika w nowej ramie i karoserii. W ten sposób poczciwy Falcone został zmieniony na Novo Falcone. Motocykl ten, poza przeznaczeniem cywilnym sprzedano w większych ilościach dla wojska i policji. W tym okresie czasu wojsko włoskie ogłosiło konkurs na pojazd – wszędołaz. Nie wiem, czy na potrzeby tego pojazdu skonstruowano nowy silnik, czy też włożono do niego świeżo zaprojektowany dwucylindrowy poprzeczne ustawiony silnik o pojemności 700cm. Pojazd wojsko zakupiło. A nowy silnik był na tyle udana konstrukcja, że w Novo Falcone zastąpił dotychczas stosowany jednocylindrowiec. Nowy model nazwano V (poprzecznie ustawiony dwucylindrowiec) 7 (pojemność około 700cm). Był to model „bazowy”, który w zależności od przeznaczenia ubierany w różne karoserie i akcesoria i dostawał nową nazwę np. Specjale, Albatros, Eldorado (850), Ambasador (750), Le Mans itd. Na przełomie lat 60 i 70 Amerykańska policja (1967r Los Angeles) rozpisała konkurs na nowy motocykl patrolowo pościgowy. Z postawionych wymagań podstawowymi była trwałość, niezawodność, zwrotność, łatwość prowadzenia i szybkość. Firma Moto Guzzi wystawiła do konkursu V7 z silnikiem powiększonym do 850cm i karoserią dobraną pod potrzeby ewentualnego klienta. Po serii prób i jazd testowych motocykle rozebrano i oceniono ich stopień zużycia. Konkurs wygrało Moto Guzzi jako najpełniej spełniające wymogi. W ten sposób Moto Guzzi wygryzło z amerykańskiej policji motocykle z marki na H. Oglądając amerykańskie filmy z początku lat 70 ( „Brudny Harry”, „Siła magnum” i inne) zauważymy, że policja ujeżdża właśnie Moto Guzzi. Zalety nowego silnika i specyficzne zestawienie karoseryjne (między innymi: nietypowo ukształtowane jedno/dwuosobowe bardzo wygodne siodło, ergonomiczna pozycja kierowcy, duża szyba) spotkało się z bardzo dużym zainteresowaniem rynku cywilnego. Dlatego też wypuszczono je na rynek amerykański pod nazwą California. Wkrótce później w tej samej specyfikacji trafiły do sprzedaży na starym kontynencie. Ich pełna nazwa to Moto Guzzi V7 850 California, tak brzmi nazwisko rodowe naszej Babci Tratatutni. Oczywiście V7 z silnikiem 850 występowała w innych specyfikacjach pod nazwą Ambasador, GT i jakieś tam jeszcze inne. Ale wersja specjalnie super-ergonomiczno-wygodna (siodło, wielka szyba, deska rozdzielcza z prędkościomierzem wielkim jak z Ubota) jest tylko jedna – California. Później pojawiały się różne modele i silniki, ale już zawsze nazwa Kalifornia była w Moto Guzzi zarezerwowana dla motocykla szybkiego, zwrotnego, wygodnego dla kierowcy a zarazem klasycznie pięknego. Nasza bohaterka (Babcia Tratatutnia), opuściła mury fabryki w niewielkiej miejscowości Mandello Del Lario położonej nad jeziorem Como w północnych Włoszech, w zasadzie już w Alpach. Prosto z fabryki pojechała do Austrii, gdzie wiodła spokojny i szczęśliwy żywot w towarzystwie innych motocykli, czasami wyprowadzana na spacerek przez swojego Pana Motomaniaka. Wtedy też została nieco zmodyfikowana, dostała tarczę hamulcową na przednie koło i przedni błotnik z nowego modelu (T3). Wkrótce przy jej boku stanęła jej młodsza siostra California T3. Ich właściciel z racji wieku zmniejszał im ilość spacerów. Dla pocieszenia w ich nowej ojczyźnie (Austrii) uzyskały statut pojazdu zabytkowego. W nowym 21wieku, wraz z młodszą siostrą zostały sprzedane przez swojego Pana jego koledze „Idzorowi” powiększając jego kolekcję zabytkowych motocykli. Nie wiem jaka była przyczyna, ale „Idzior” postanowił wrócić do swojej Ojczyzny. I w ten oto sposób do Polski przywiózł ze sobą obydwa „Kalafiory”. Późniejsze koleje losu spowodowały, ze „Idzior” postanowił przewietrzyć nieco swój garaż. Na sprzedaż zostały wystawione obydwie Californie. Babcia od razu zwróciła na siebie moja uwagę. Wiecie jak to jest, czasami człowiek wybiera sobie motor, a czasem to motor wybiera sobie nowego użytkownika. To była miłość od pierwszego spojrzenia, zajęcia pozycji za kierownicą, odpalenia silnika. Niestety, nie byliśmy sobie wtedy przeznaczeni. Miałem za mało kasy. Pocieszało mnie tylko to, że moja miłość nie znalazła kogoś innego. Gdy trzy lata później dostałem telefoniczną wiadomość, że „Idzior” zweryfikował i urynkowił cenę, nie zastanawiałem się ani minuty. Warto było czekać te trzy lata. Co tu dużo pisać, Babcia zajmuje najważniejsze miejsce w garażu. Wyprowadzam ją na spacer, ale tylko przy ładnej pogodzie. Dwukrotnie przejechaliśmy się w rajdzie pojazdów zabytkowych. Gdy na forum Moto Guzzi Club Poland wyczytałem, że w ramach Bongiorno Guzzi organizowany jest wyjazd do Włoch nad jezioro Como chciałem tam jechać i to konieczne razem z Babcią. Tak, wiem. Koniecznie jakaś fotka. Dalszy ciąg jutro.
  6. 4 points
    Muzeum Moto Guzzi otwarte jest w dni powszednie od godziny 15 do 16, wstęp bezpłatny z przewodnikiem. Ekspozycja jest imponująca, przedstawia kompletną historię i rozwój marki. A możliwość zobaczenia historycznych modeli wyścigówek, którym za tło służą fotografie z rajdów w których one startowały i zwyciężały docenią nie tylko miłośnicy Moto Guzzi. Muzeum mieści się na dwóch poziomach. Tuż przy wejściu w najstarszej części fabryki, na parterze są najcenniejsze eksponaty, pierwszy z brzegu, w szklanej gablocie – pierwszy model. Do tej pory takie modele MG widziałem tylko na fotografiach i rysunkach w książkach. Większości modelom za tło służą fotografie z rajdów w których startowały. Nasz przewodnik po muzeum Pani z kolorowymi włosami, to "nasza" Tasmanka. Trzy cylindry proszę bardzo Dodatkowy zbiornik paliwa Zmniejszenie masy, chłodzenie? Pełne koło Makieta tunelu aerodynamicznego. Jedno z mich ulubionych zdjęć. Miałem ochote podać je jako propozycję do kalendarza, ale uznałem, że jest niestety ale nie podróżnicze. Widok z drugiego końca korytarza Za chwilę będzie ciąg dalszy.
  7. 4 points
  8. 4 points
    Troter, weź Ty w końcu kup czyt am wróć do beemki i przestań pier*olić :) bo czarnowidzisz i złorzeczysz w każdym jednym temacie dotyczącym jakiegokolwiek modelu innego niż V Srom :D :D :D Ja rozumiem, barykady bronić warto, na ale nie wtedy kiedy wrogie wojska przechodzą bokiem i nawet na nią uwagi nie zwracają :D Żarcik ;) Tak BTW, to tym V cipkiem to w pytę ludzi lata turystycznie, ostatni trzepię różne portale podróżnicze przez duże "P" i latają tym ludzie po takich zakątkach że nawet konstruktorom tego modelu się chyba nie śniło ;) Może jednak coś jest w tym moto? Jeśli jest, to zajebiście głęboko ukryte :D
  9. 1 point
    Kiedyś tam: - Jezier jadziem? - Jadziem. -Tak ze dwa dni wcześniej? -Może być. Jakiś plan? -Jak kowboje -OK, słońce w plecy? - Nie, tak z dzień po lewej, potem w plecy. Wtorek, przed środą ;-) -Radek, na południu dyszcz ma lać, jedziem na zachód, potem skręcimy w lewo -OK!
  10. 1 point
    Panie Troter cena nie jest taka wysoka, trzeba się zwyczajnie przestawić :) przy odsprzedaży trzyma cenę wiec "drogo" wraca. O problemach z elektryką zapomnij widząc Twoją dociekliwość taki "topielec" Ci się nie trafi.....
  11. 1 point
    A to coś super ekstra specjalnego. Model do bicia rekordu prędkości z tylnym błotnikiem uformowanym w kształt "rybiego ogona". Prawdopodobnie miał poprawić aerodynamikię i stabilność podczas jazdy, a w decydującym momencie dociążyć tylne koło. ŻART to tylko nakładające się na zdjęciu dwa różne modele
  12. 1 point
    MotoT znam gościa z którym byś się dogadał.... też jest ze Szczecina i też nie kocha BMW :lol: (bo go nigdy chyba nie miał tak jak i Ty) :-P ale tu bywa..czasami :cool: :beer: P.S. Problemy z elektryką w GS, albo X-sie? :roll: pierwsze słyszę (w Kawasaki to były problemy z elektryką) :-) jakieś felerne egzemplarze się musiały przytrafić ;-)
  13. 1 point
    No właśnie moje pytanie jest ile fizycznie dało dodanie tych 40W?
  14. 1 point
    Posiada ale w sensie biernym, tzn. wyświetla różne bajery na zegarach ale nie steruje zawieszeniem, nie steruje mapami zapłonu, nie steruje za kierownika parametrami jazdy poza układem ABS, który jak wysiądzie to będzie klasyk bez ABS. Bawią mnie natomiast ludzie, którzy mają najlepszy ABS na świecie w swoich BMW i pierwsze co robią to szukają wyłącznika tego systemu. ;-) Wiem, wiem w terenie to się przydaje ale sam fakt mnie niesamowicie bawi.
  15. 1 point
    nie zapierdala się cały czas, tak samo jak cały czas nie jeździ się z kuframi
  16. 1 point
    Ta "Babcia" to California III, w najbogatszej wersji Vintage. Mogłaby zawstydzić niejednego plastika. Kiedyś dawno temu, miałem Californię III, ale była dla mnie za szybka. Albo raczej ja byłem dla niej za cienki żeby wykorzystać jej możliwości. Cyferki na papierze nie powalały, ale wrażenia z jazdy ............ . W każdym bądź razie był to mój najładniejszy motorek (jak do tej pory).
  17. 1 point
    Nooo, teraz Tomasz będzie 17 razy dzwonił do sprzedającego a na koniec stwierdzi ze w sumie nie potrzebne mu te portki i sobie kupi wędkę Albo latawiec :-D wysłano z daleka
  18. 1 point
    Czwartek po środzie. Jezier ma takie urządzenie, co jak się dmuchnie to mówi (bez podtekstów zboczuchy), czy można już jechać, czy nie. Ale musi byś popsute, bo ja nigdy nie mogę jechać. Więc jedziemy, jedziemy do Dżyzusa, tam mamy spotkać się z kolegą z Mazur. Pogadalim i jedziemy, czas na fortyfikacje MRU Pan przewodnik tłumaczy nam gdzie w okolicy są fortyfikacje naziemne, wchodzące w skład MRU, no to jedziemy. Pierwszy napotkany most "składany", przęsło chowało się, wsuwało pod drogę. Tak to Niemcy bali się ataku ze wschodu: i przerwa na obiad Aga rusza na Wrocław , my bardziej na zachód, gdzie napotykamy następną architektoniczną ciekawostkę. no i tak sobie jedziemy..... aż dojechaliśmy do Odry, przeprawa w Połęcku, o dziwo po drugiej stronie też Polska :shock: Komorów, najstarszy i najgrubszy wiąz w Polsce. Przejeżdżamy obok krzaka i nawet nie zwracamy na niego uwagi. Dopiero miejscowy nam tłumaczy że to to. no i gdzieś, nie wiem gdzie, chyba Brody Trzebiel i ruiny szubienicy z XVIw. Henryków Lubański i Cis, najstarsze drzewo w Polsce Lubomierz i muzeum "Samych Swoich" Robi się wieczór, czas kupić coś do jedzenia i szukać noclegu. Zakupy temat prosty, kawał mięcha, czteropaczek........... hmmmm ......... to jeszcze po browarku na rozruch ........... hmmmm .....to może od razu kupimy coś mocniejszego do Paszkowa........ Ruszamy nad zalew Leśniański, tam podobno jest jakieś pole namiotowe. Szukając noclegu trafiamy na zamek Czocha Przemiły pan agent ochrony kieruje nas na camping, strzał w dziesiątkę :-D na rozruch :drinkbeer: domek pobudowany, kolacyjka się robi piwko, piwkiem, a wieczór długi....... 0.5 rozeszło się po kościach, ogniseczko przygasa, czas na....... spańsko ot taka sytuacja :-D
  19. 1 point
    Środa Od rana ciężkie chmury. Zgarniam po drodze z Warszawy Jeziera i ogień na trzy tłoki. Śwagier ma nową nawigację, testujemy, typ trasy : droga kręta czy jakoś tak. Jeździmy ze dwie godziny, jest fajnie, dużo zakrętów, w końcu docieramy do......................... Kampinosu Parę foci i dalej, kręcimy się po tych zakrętach znów ze dwie godziny, przecinamy trzy razy tą samą drogę i docieramy nad .........Bzurę Nawigacji mówimy stanowcze nie, w tym tempie to Paszków osiągniemy w 2016. Jedziemy nad Wisłę, tam se pomyślimy co dalej Plan jest. "Jolkę" przestawiamy na trasę terenową. Kierunek Licheń. Przed z alkoholizowaniem się w Paszkowie najpierw się pomodlimy :-D , a po drodze wstąpimy coś przekąsić. flaczki prima sort :slina: posileni lecimy dalej cel osiągnięty, wrażenie marne, jakieś te złoto wyblaknięte, a ja im tyli grosza wysłałem ;-) nawet w świętym miejscu można się na loda załapać Dalej kierunek Poznań, gdzie biuro turystyczne "Jezier company" zapewniło nam nocleg, skromny to skromny ale pod dachem :-D Po drodze wpadamy do Kórnika Poznań zdobyty, zakwaterowani brykamy coś zjeść na miasto (w tle nasz skromny penthouse) i kolacja w wykonaniu nadwornego kucharz, jegomościa Jeziera :beer: ustalenia trasy na czwartek trwały długo w noc........ nawet podobno tańce były :shock: i takim to miłym akcentem zakończyliśmy dzień pierwszy naszej małej włóczęgi. A może to już rozpoczęliśmy dzień drugiiiiiiiiiiiiiiii, któż to teraz wie....... może ochrona???? i monitoring???? ale czy to ważne :-D


×