Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 08.01.2016 in all areas

  1. 8 points
    Za oknem załamanie pogody. Gwałtownie wzmaga się wiatr i zaczyna padać śnieg. Zadymka. Z każdą minutą spada temperatura, prognozy synoptyków nie są pocieszające. Taka pogoda to wyzwanie dla prawdziwego mężczyzny. Na to czekałem. Pakuję śpiwór, namiot i wyruszam na szlak przygody… Z każdą minutą warunki się pogarszają, śnieg sypie w oczy i nic nie widać, powoli zapada zmierzch… Znajduję jakieś drzewo, rozbijam w pobliżu namiot, rozpalam ognisko… Mam nadzieję, że zgromadzone zapasy picia pozwolą mi przetrwać nadchodzącą, mroźną noc… Ogrzewając przy ognisku zmarznięte ręce przerzucam strony kolejnej książki, to inspiracja do wypraw nadchodzącego sezonu. Tym razem po bezdrożach Rosji…może po mordzie nie dostanę…Szlak motocyklowo - historyczny czeka…
  2. 4 points
    Jak Bear Grylls - ogień, spanie na twardym podłożu, kuchenka turystyczna, flinta na grubego zwierza i helikopter na zakończenie wyprawy :-D
  3. 2 points
    Odcinek 6, czyli wracamy po śladach do Cuzco Na śniadanie zaglądamy do tej samej pani i próbujemy innych kanapek na ciepło. Trzeba się wzmocnić przed kilkugodzinnym spacerem wzdłuż torów ;) Jagna ma chytry plan, żeby wziąć wszystkie bagaże i władować się w pociąg, a chłopaki na lekko się przespacerują. Jednak wizyta na dworcu (osobny dla Peruwiańczyków, osobny dla reszty świata…) rozbija plan w drobny mak. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zapłacę 24 $ za przejażdżkę 13 km! Nie rozumiem tego w ogóle. Miejscowi płacą coś koło 2$. Gdyby zagraniczni mogli jechać za tyle samo, pociąg byłyby pełen po sufit. Teraz wozi głównie powietrze, a każdy kto jest w stanie, idzie wzdłuż torów. Gdzie tu logika? Pamiątkowe zdjęcie w Aqua Calientes: pomnik wodza: i ruszamy: pogoda nie rozpieszcza, mgliście i pada. Klimat tropikalny, więc pod pelerynami jest gorąco, a na koniec i tak jesteśmy mokrzy ;) idziemy i liczymy słupki kilometrowe ;) Nasi tu byli ;) Co bogatsi jadą… Gdzieś , hen wysoko we mgle, widać zabudowania Machu Picchu: Poprzedniego wieczoru, kiedy pisaliśmy na telefonie, „Machu Picchu” słownik zamienił na „Machu Piachu”. Bardzo nam się ta nazwa spodobała ;) W końcu, wraz z końcem deszczu, dochodzimy do stacji Hydroelectrica, gdzie wzdłuż torów ulokowało się mnóstwo bud z funkcją baru. Za jakieś 7 pln zamawiamy danie narodowe, czyli „Milanesa”, czyli zupa + drugie danie, składające się z ryżu i kawałka mięsa. Ławki i stoły tuż przy torach, a zadaszenie siega aż na tory. W pewnym momencie wszystkie panie kucharki rzucają się na tory i zwijają zadaszenie. Pociąg jedzie ;) wLFi0JnOqiY Nadchodzi godzina odjazdu, szukamy swojego busa. Taaa, łatwo powiedzieć. Na parkingu stoi jakiś 20 białych sprinterów, przed każdym Peruwiańczyk wykrzykuje nazwiska pasażerów, a tłum białasów kłębi się dookoła. Nie sposób usłyszeć, a tym bardziej wyłowić z jazgotu swoje nazwisko… W końcu ruszamy na obchód busów, zaglądamy kierowcom w listy i odnajdujemy swoje nazwiska. Ufff. Że też nikt nie wpadł na banalne rozwiązanie, czyli wywieszenie list na szybie busa… Po jakieś godzinie zamieszania busy są zapełnione, ruszamy. Tą samą uroczą ścieżką dla kóz wijącą się na zboczu… ciekawe, ile sprinterów spadło już do tej rzeczki? Średnia prędkość dochodzi do 20 km/ h ;) wLFi0JnOqiY Uff, dojechaliśmy. Asfaltowa końcówka, już po ciemku, we mgle, z wyprzedzaniem na czwartego na zakrętach również była dość emocjonująca ;) Nocujemy w Cuzco w tym samych hostelu, choć pokój dostajemy zdecydowanie mniej klimatyczny. Noce na tej wysokości (prawie 4000 m) są dość chłodne i Jagna śpi prawie we wszystkim, co ma ;) W hotelu miały na nas czekać zamówione wcześniej bilety na jutrzejszy autobus do Puno, ale oczywiście ich nie ma. Pytamy się w agencji, owszem, przekazali już przedwczoraj… Tym razem w hostelu odpowiedz jest inna: aaa, nie, faktycznie, coś mamy, ale ten co ma, to właśnie go nie ma, ale będzie później,albo rano, a w ogóle to no problem… Kolejny raz widać zderzenie dwóch mentalności: europejczyk nie bardzo nie umie się nie denerwować późnym wieczorem brakiem biletu na poranny autobus… idziemy odreagować „w miasto”, może w międzyczasie bilety się znajdą… miejscowy bar pod chmurką: miejscowe przysmaki, czyli szaszłyk z pyrą: oraz pyra zapiekana z jajem i mięsem w środku: Koło północy w hotelu pojawia się ten, co ma nasze bilety (pytanie, dlaczego po prostu nie zostawił ich na recepcji, zdecydowanie go przerasta ;) ) i o mało nie umieram ze śmiechu, widząc swoje imię i nazwisko – przepisane z paszportu !!! Ciekawe, czy z takim biletem wpuszczą Agnieszkę G. na pokład ;)
  4. 1 point
    Wczoraj mnie naszło, pierwszy sezon z motkiem i pierwsza z nim zima (od 10 dni) , a raczej bez niego… Te kilka miesięcy uzależniło, przeglądałem dziesiątki zdjęć wspólnego szwędania – Bieszczady, Mazury, Beskid Niski, nad Narwią, Bugiem, wzdłuż Liwca, Kostrzynia… Wrzucam kilka fotek i … byle do wiosny! Zapraszam do dołączania swoich fotek, by łatwiej było przeczekać zimę...
  5. 1 point
    No. Wszystko co lubią chłopcy... :)
  6. 1 point
    Naoglądaliśmy się z góry, czas ruszyć w miasto ;) Machu Picchu małe nie jest: I chyba nadal do końca nie wiadomo, co to było. Za Wiki: Machu Picchu zbudowano w II połowie XV wieku podczas panowania jednego z najwybitniejszych władców Pachacuti Inca Yupanqui. Pełniło funkcję głównego centrum ceremonialnego, ale także gospodarczego i obronnego. Zamieszkiwali je kapłani, przedstawiciele inkaskiej arystokracji, żołnierze oraz opiekunowie tutejszych świątyń. Miasto składało się z dwóch części. W Górnej, zwanej hanman, znajdowały się: Świątynia Słońca, Grobowiec Królewski, Pałac Królewski oraz Intihuatana, największa inkaska świętość. W Dolnej mieściły się domy mieszkalne kryte strzechą oraz warsztaty produkcyjne. Na stromych zboczach otaczających miasto znajdowały się tarasy uprawne o szerokości 2-4 m. Miasto opuszczono ok. 1537 r. Ruiny miasta początkowo utożsamiano z Vilcabambą, ostatnią stolicą Inków. Machu Picchu zostało odkryte przez amerykańskiego profesora Hirama Binghama. Bingham trafił tam 24 lipca 1911 z władającym językiem keczua przewodnikiem. Odkryto tysiące zabytkowych przedmiotów, w tym mumie, srebrne posążki, złote spinki i naczynia ceramiczne. Łącznie Bingham wywiózł legalnie do Stanów Zjednoczonych 4000 zabytkowych przedmiotów, które trafiły do Yale University. Machu Picchu było jednak najprawdopodobniej eksplorowane w dziki sposób znacznie wcześniej. Widok na część „przemysłową” miasta: Pięknie się to zachowało – ściany liczą sobie prawie 600 lat! Po lewej część mieszkalna, po prawej przemysłowa: Powoli z chmur wyłania się Huayna Picchu, szczyt nad miastem. Można na niego wejść (za dodatkową opłatą, rzecz jasna) i zobaczyć podobno najładniejszy widok na Machu Picchu. Jedyne 360 m w górę ;) Huayna Picchu raz jeszcze: Widoki z okien mieli niezłe: Tarasy uprawne, i jednocześnie zabezpieczenie przez osuwiskiem: Przewodnika nie mamy, musimy zatem doczytać ;) albo przykleić się do przewodnika władającego hiszpańskim (to Krzychu) bądź angielskim (Raf z Jagną) ;) Jedno z niewielu zniszczeń wskutek trzęsień ziemi (a jest ich tu sporo, to teren aktywny tektonicznie) Świątynia trzech okien (nazwa raczej współczesna…) , widok od środka: (widać tu słynną inkaską obróbkę kamieni na tzw. styk) i z zewnątrz: podobno w czasie przesilenia światło z okien oświetla jakiś specjalny kamień. W ogóle mnóstwo tu kamieni odpowiednio zorientowanych geograficznie i astronomicznie… Pięknie zachowany mur: O, tam w dole most, którym szliśmy! To podobno podobizna kondora: I tak sobie łazimy po tym mieście sprzed 600 lat, wyobrażając sobie życie Inków… Spotykamy Polaka, który zwiedza wszystko w biegu, bo ma całe 2 godziny ;) Kupił bilety do Peru nieprzyzwoicie tanio (czyli w tej samej promocji co my) i teraz zwiedza 4 kraje w 2 tygodnie... Tu rekonstrukcja stropu: A nawet całych chatek: I bardziej w głąb, tym mniej turystów ;) Po pół dnia łażenia rzucamy ostatni raz okiem na całość: oraz tabliczkę pamiątkową na cześć odkrywcy: I schodzimy pieszo w dół, jedną z zachowanych ścieżek inkaskich. Schodzimy niecałą godzinę, a łydki bolą następne dwa dni ;) Czasem zdarzają się inkaskie schody (takie same, które pozwalały ominąć wyrwę w ścieżce opisaną wcześniej) Jeszcze krótki spacerek wzdłuż Urubamby: i jesteśmy z powrotem w Aqua Calientes, gdzie akurat pociąg przywiózł następną porcję turystów: Wieczór spędzamy w gorącej wodzie (po hiszpańsku… aqua caliente ;) ), czyli basenach, przez które przepływa woda ze źródeł geotermalnych, oczywiście o lekko siarkowodorowym zapaszku zgniłych jaj ;) A na kolację peruwiańskie owoce, czyli ananas, mini-banany i coś, czego nazwy nie pamiętam, bo nie okazało się szczególnie smaczne ;)
  7. 1 point
    Oglądając Wasze zdjęcia jeszcze bardziej zapachniało mi lasem i łąkami, dorzucam kilka ( niestety z jesieni) wygrzebanych fotek:


×