Na tym portalu, to jak na Dzikim Zachodzie wszyscy do wszystkich strzelają, trzeba uważać, by w łeb nie oberwać.
No. Czasami są piękne strzały, jak ten…
Popłakałem się, ale nie ważne…
ale to jednak PROWOKACJA!!!
Tak wiem, już cytuję:
Siemanko.
Słyszałem, że u was we Wrcku trochę śnieży?
Do kraju Prusów i Jaćwingów wybraliśmy się we czwórkę, prezentowany powyżej Przemekdab oraz:
Jestem Bond
A to jego Dżejms:
Gsdakar, człowiek o najczystszym motocyklu.
No i ja ze swoim niemytym osiołkiem.
Ja z Przemkiem ruszamy wcześniej, by jeszcze za dnia rozstawić namioty i przygotować biwak nad Nidzkim. Tym razem jedziemy na bogato, na trzy dni zabieramy tyle klamotów co na miesięczną wyprawę. Ma nie być żadnej improwizacji i prowizorki. Taktownie jest zabrać ze sobą srebrną zastawę i sztućce, do posiłków wymagane są wygodne fotele, a całkowitym nietaktem jest kucanie jak zając przy ognisku. Nooo. Paniska.
Wyruszamy niespiesznie rano któregoś lipcowego dnia. Oczywiście jedziemy bocznymi drogami i szutrami. Trasy wiodące na Mazury mam już od wielu lat opanowane, niby te same drogi i te same miejsca, ale za każdym razem zupełnie inaczej wyglądające. Pierwszy postój gdzieś w zakolach starorzecza Narwi. To chyba tutaj zakopał się Jacek pokonując tę trasę jesienią.
Pogoda dopisuje, humory też, robimy postój na śniadanie i kawę. Kulturalnie i bez pośpiechu, filiżanki, spodeczki serwetki, by nie jak te dzikusy, po 10 godzin dziennie, bez wytchnienia zap…ć po dziurach i błocie.
Po kilku godzinach pięknej jazdy przez Kurpie i Puszczę Piską docieramy nad jezioro Nidzkie. Jest dobrze, a nawet bardzo, gdyż po drodze, jeszcze w Karwi zrobiliśmy zapas piwa. Gdzieś tam, na horyzoncie zaczyna grzmieć, więc rozstawiamy namioty i cały szpej, by nie dać się zaskoczyć przyrodzie.
Oprócz namiotów rozstawiamy płachtę, którą przezornie woziliśmy ze sobą po Białorusi, a która nigdy nie miała potrzeby być rozstawioną.
Prace obozowe zakończone, Przemek jedzie do smażalni po rybkę, a ja przezornie zostaję, co by w przypadku nadejścia burzy nie trzeba było płachty szukać na drzewach.
Zostaję sam. Siadam wygodnie w fotelu, wyciągam nogi, otwieram pierwsze piwo. Przede mną roztacza się widok na jezioro i las. No i jak tu nie lubić jazdy motocyklem? Prawda?
Niestety, sielanka się kończy, nieubłaganie nadciąga burza
Wkrótce zaczyna lać, podstawiam jakiś patyk, by woda spływała z plandeki, niestety wiatr się wzmaga i grozi rozerwaniem płachty, dopijam szybko piwo i zabezpieczam końcówkę kija. Uff. Zdążyłem. W samą porę gdyż wiatr zaczyna porządnie tarmosić całą konstrukcję. Zachowuję spokój, ponownie siadam w fotelu i otwieram drugie piwo.
Niestety, wiatr nie daje za wygraną, mam nie odparte wrażenie, że za chwilę wszystko zostanie podarte na strzępy. Nie zastanawiając się długo dopijam duszkiem piwo i zabezpieczam drugą końcówkę. No, uratowałem nas od katastrofy. Zadowolony z siebie otwieram trzecie piwo i ponownie siadam w fotelu.
Lecz to dopiero początek burzy, wiatr się rozkręca goniąc przed sobą po jeziorze ściany wody. Zafascynowany widokiem zjawiska odruchowo sięgam po czwarte piwo. Z każdą minutą obserwuję wzmaganie się otaczającego mnie żywiołu, widzę już nie tylko falowanie jeziora, wyraźnie odczuwam kołysanie się ziemi. Z trudnością wstaję z fotela, kurczowo trzymając się puszki z piwem. I w tych warunkach, w strugach deszczu, szalejącej wichurze i kołyszącej się ziemi nadjeżdża Przemek. Podziwiam jego umiejętności, kiedy ja w tych okolicznościach ledwo stoję na nogach on pewnymi ruchami prowadzi motocykl… Mistrz.
Przemek odstawia motka i dołącza do mnie niosąc ze sobą wszystko co niezbędne do życia.
No. Przestało wiać i padać, chociaż ziemia nadal lekko się kołysze, zabieramy się do pracy. Trza narąbać drzewa, ja nie pomagam, jak na ten dzień wystarczająco się narąbałem.
Przyjeżdżają gsdakar i Bond, dziarsko zabierając się do roboty.
Starając się nie przeszkadzać cykam tego dnia jeszcze parę fotek…
No? Jeździ się jednak na te Mazury…
I tym miłym akcentem kończymy pierwszy dzień wycieczki.