Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 15.08.2019 in all areas

  1. 4 points
  2. 4 points
  3. 4 points
    Ja też bym był pomocny gdyby nie to, że wolę być wredny i nielubiany ...
  4. 1 point
    Ogarnąłem najpilniejsze sprawy, rehabilitacja w toku więc można wziąć się za relację. Ale po kolei... Jakoś w czerwcu, głównie ze względów zawodowych (zmiana roboty) okazało się, że będę miał dłuższe wakacje. Po rodzinnych konsultacjach mogłem rozpocząć przygotowania. Kierunek: Gruzja i Armenia, czas: wrzesień 2018. Zdecydowałem się skorzystać z usług Ernesta, "przezświat.eu" . Wakacje szybko zleciały, w tzw. Międzyczasie odstawiłem maszynę do Ernesta. Nadszedł czas wyjazdu. Lot Wizzairem przebiegł spokojnie. Kutaisi przywitało mnie upalną pogodą. Tip: Warto wykupić na miejscu pakiet telefoniczny na internet i/lub rozmowy , na lotnisku rozdają darmowe karty SIM. Potem za kilka EUR można wykupić doładowanie (dane, rozmowy).Opłaca się, bo koszty rozmów i smsów do kraju są bardzo wysokie. Po dobiciu targu z taksówkarzem jadę do hotelu. Po przybyciu na miejsce, yyy ... no ok. Potem okazało się, że to bardzo fajne miejsce i mili ludzie. Przez kilka dni było to nasza baza wypadowa. Wypakowałem graty i niewiele myśląc wsiadłem na moto i pojechałem do Kutaisi (jakieś 10 km od hotelu). Pierwszy szok: jak oni jeżdżą ! Ciągła? Jaka ciągła? Wyprzedzanie na chama, na trzeciego. Wyjeżdżanie pod nos z podporządkowanej. Massakra! Do tego fatalny stan taboru, samochody bez reflektorów, szyb na porządku dziennym. Oczy wokoło głowy! Oprócz tego należy zwracać uwagę na wszechobecne zwierzęta hodowlane: krowy, świnie i bezpańskie psy. Poźniej już trzeba było nie raz testować hamowanie awaryjne... Następnego dnia (już w trasie) przy wyprzedzaniu TIRa jadącej za nim osobówki, kierowca tejże osobówki nie patrząc w lusterka wyjechał i wypchnął mnie na przeciwny pas pod nadjeżdząjącą ciężarówkę. Na szczęście zmieściłem się w lukę między wyprzedzanego TIRa a ciężarówkę z przeciwka. Ale było gorąco !!! W Kutaisi, krótka przejażdżka po okolicy (oswajanie się z ruchem ulicznym...) i pierwszy posiłek Potem powrót do hotelu, pakowanie się na jutrzejszą trasę no i nocleg. Rano w drogę. Ponieważ przyleciałem do Gruzji już po rozpoczęciu wyprawy przez „grupę Ernesta” umówiliśmy się, że do nich dojadę. Jak to określił Ernest „takie fajne miejsce na nocleg”, miłe złego początki... Pomijając niską kulturę jazdy Gruzinów, podróż z Kutaisi w rejon Omalo przebiegała całkiem fajnie. Mijałem po trasie jakieś zamki... Mijałem krowy przy drodze... Mijałem też przepiękne kościoły... (hmm.. wywrócił się ) W końcu wjechałem na drogę prowadząco do Omalo... Najpierw było w miarę spoko, widoki przecudne... Ale potem zaczęły się schody, Strome skaliste podjazdy, No i zakręty... Mnóstwo kurewskich zakrętów... Ujechałem około 50 km, byłem już solidnie zmęczony. Na jednym z takich podjazdów (takim zakręcie o 180 stopni) położyłem maszynę niestety. Pech chciał, że motocykl poleciał na lewą stronę i wyłamał klamkę sprzęgła. No zajebiście, myślę sobie... Jestem sam, GPS pokazuje przeszło 1600 m npm, motocykl bez sprzęgła, zbliża się już zmrok a na dodatek nie ma tu zasięgu. Nie mam jeszcze takiego skilla, aby jeździć bez sprzęgła. Co tu robić? Co tu robić? Lekcja pokory... (a mówili – kup klamkę zapasową, niestety nie zdążyłem przed wylotem). Wdrapałem się na jakieś kamienie, mały pagórek i połaziłem, udało się – dodzwoniłem się do Ernesta. Po jakimś czasie udało Mu się zorganizować pomoc w postaci gruzińskiego samochodu pick-upa, wyposażonego w pasy transportowe. Minęła godzina, druga. Noc zapadła, zimno się robi. Oczyma wyobraźni widzę już siebie nocującego pod gwiazdami – matę i śpiwór mam. Kuźwa! A wilki? Albo niedzwiedzie? Nie ma śmiechu, poważna sprawa... No mam cykora. W końcu, po długim czasie nadjeżdza „mój” Gruzin Moto wtaczamy po desce na pakę, mocujemy pasami do burt samochodu. Graty na pakę, ja do kabiny i w drogę! W drodze na dół, przy dzwiękach gruzińskiego disco-polo ucieliśmy sobie z Kierowcą długą i serdeczną pogawędkę. Musicie wiedzieć, że kierownica była po prawej stronie, więc siedząc jako pasażer za szybą miałem już tylko przepaść. W nocy... Bezcenne Poznałem Jego rodzinę, okazało się że kuzyn był w Polsce, ale u Nas mało płacą Standardowe pytanie: ile kosztuje taki motocykl jak mój? No z 5 tys EUR... Drogo, on za samochód zapłacił 300. Aha... W końcu pytam: a te tabliczki przy drodze to co to? A to pamiątka po tych „szto papali”, w dół papali – znaczy się... Już mi się odechciało gadać. Sprawdziłem tylko, czy drzwi w aucie są zablokowane. Późnym wieczorem docieramy do hostelu. Wytaczamy motocykl i żegnam się z gruzińskim Wybawcą. Zmęczony „jak koń po westernie” idę spać. Rano, po wyjściu z pokoju taki widoczek: No i widok naszego hostelu i Ekipy... Pakujemy się i ruszamy z powrotem do ... Kutaisi CDN.
  5. 1 point
    Właśnie wróciłem z wyjazdu na południe Polski, ponad 2200 km pękło. Chciałem tu podziękować @MrBodekom Sylwii i Michałowi oraz @ZWIERZom Ani i Radkowi za zaproszenie nas, ugoszczenie i podarowanie noclegu. Do niezapomnianych będzie też należeli nocni goście u Bodków, z którymi miałem przyjemność dzielić łoże, to raz z kotką, to z wielkim psem również rodzaju żeńskiego to znów z kotką, . Kurka wodna musiałem aż do Imbramowic zjechać by się dowiedzieć żem zoofil
  6. 1 point
    BMW - Bóg Mnie Wybrał. Powitać
  7. 1 point
    A Ty to się chcesz przywitać czy pożalić? Witaj.
  8. 1 point
    Zapomniałem jeszcze podziękować @xelowi za rady w wytyczeniu ciekawych tras, które zresztą nieco zweryfikowało życie
  9. 1 point
    Dlatego kupiłem jeep'a
  10. 1 point
    Gamardzoba! Wróciłem z Gruzji. Piotreo napisał właściwie wszystko, nawet ma takie same zdjecia, krótko , dodam, że najlepszy zasieg ma sieć Magti, czacza nie wybacza, jak chcesz wstać rano nie pij, na Omalo tez złamałem klamkę ale mialem zapasową (warto mieć), namiot jednoosobowy tez warto wziąść, zwłaszcza, że padł Ci moto na 2900mnp i zbliza sie noc, albo łapać Gruzina, który akurat jedzie w dół, pakować sie na miekko, max 15kg (da sie), zajrzeć czasem do filtra powietrza i "wyczepać", wziasc zapasowe dętki(tamtejsze są mega drogie z uwagi na to, że motocyklista to atrakcja sama w sobie i zdjecie z Tobą chce miec prawie kazde tamtejsze dziecko), drogi kręte jak spagetti, (stelvio to jak lego duplo), gruzja nie jest wyasfaltowana, mielismy kilka kapci nawet druciory w oponie, jak ktos mysli że bedzie jezdził tylko po asfalcie myli sie, ruchu ulicznego mozna mieć dosc po godzinie, potem juz tylko sie modlisz aby zjechać w teren, pamiętać ze gruzini nie używają lusterek a wiekszy ma wiecej do powiedzenia na drodze, linie i znaki są tylko zalecane, albo Ty wyprzedzasz albo jestes wyprzedzany, na rondach do dzis nie wiem jak tam jeżdzą,na autostradzie dwupasmowej wyprzedzają sie nawet na poboczu na ktorym jakas babcina handluje akurat miodem czy serem, rowerzystów brak, skuterów mało, krowy świnki,konie psy najczesciej begają po ulicach i są w tunelach!! w dodatku czarne, wszystko co nie jest przykrecone do motocykla odpadnie, zgubiłem na dziurach nawet gacie od deszczówki, w Kutaisi warto isc na targ w Polsce juz takich nie ma, po wsiach czasem handlują benzyną jakby co sprzedadzą z baniaka, spać można wszedzie z noclegiem nie ma problemu, gruzini chetnie pomagają, wznoszą toasty od serca i goszczą po królewsku, piękny kraj, fajni ludzie zawsze pozdrawiają jak jedziesz ,wracam za rok na bank. I te widoki, zielony kaukaz, złote udabno, biały kazbeg i spokojne morze... Szkoda, ze Piotreo rozwalił ręke, droga z Aspindzy przez Kuhlo (2052npm) do Batumi jest cudna ... off. Od tego roku w Gruzji obowiazkowe jest OC wiec trzeba sie wyposażyć wnie, np w banku mozna kupic, na tpl.ge itp, chyba kosztowało 30GEL na 15 dni, ale mandat to juz 100GEL za brak...
  11. 1 point
    Jak to fajnie, jak się gdzieś jedzie i ludzie są pomocni. Sam pomagam jak mogę (kto był, ten wie). Cieszę się, że nie jestem sam
  12. 1 point
    Jeśli kupisz dwa SRC, tylko nie zapomnij wcześniej o inwestycji w np w C3 bo do innych kasków nie pasują, to czeka Cię błoga cisza podczas jazdy. No chyba że muzyka popłynie ze smartphone albo komunikaty przemiłej Jadzi z nawigacji. Taka to jest technologia To rada, nie przestroga
  13. 1 point
    PODSUMOWANIE Jak już wcześniej wspominałem, chciałem napisać parę podsumowujących zdań o wyjeździe. Trochę dla innych, ale też trochę dla siebe – zebrać wszystko w jednym miejscu i być może wrócić do tego za jakiś czas, przed kolejną wyprawą. Gruzja – czy warto? Oczywiście – warto, a nawet trzeba. Przepiękne górskie krajobrazy, surowa przyroda i naprawdę mili ludzie. Trzeba mieć tylko na uwadze azjatycki styl jazdy gruzinów. Można wybrać się na off, ale również na normalną, asfaltową trasę. W czasie mojej wyprawy była grupa osób, która śmigała w 99% na asfaltach. Informacje o głównych atrakcjach znajdziecie w netach. Wydaje mi się, że na Gruzję trzeba optymalnie 10-14 dni. Jak dojechać? Na 3 sposoby: na moto naokoło przez Turcję, lub promem z Odessy do Batumi, cena od 250 USD. Można przylecieć do Gruzji i wypożyczyć motocykl na miejscu (cena od ok. 90 EUR/doba)np. Tu : http://caucasusenduro.com/page/41/rent-moto Można też zlecić transport motocykla do Gruzji/powrót (cena 800-900 USD). Trzeba pamiętać jednak o ewentualnych dodatkowych kosztach dojazdu po motocykl i z powrotem. Ważne szczególnie jeśli mieszkasz z dala od dużych aglomeracji lub nie jesteś na trasie przejazdu pojazdu z motocyklami. Jaki sposób wybrać? Oczywiście wszystko zależy od budżetu, czasu na wyprawę, chęci ale też i towarzystwa. Ja akurat jechałem sam, trafiłem do dużej, kilkunastoosobowej grupy. Ma to swoje plusy i minusy (dla mnie chyba więcej minusów) – niby człowiek się nie nudzi ale z drugiej strony tempo jazdy jest bardzo różne. Przerwa na papierosa, siku, kupę, kawę lub naprawę moto to norma. Jeszcze jedna sprawa, która mi przeszkadzała w trakcie wyjazdu w takiej grupie „ad hoc” – brak ustalonego planu podróży. Niby na tym to wszystko polegało, ale ostatecznie ton i kierunek nadawały mniejsze „podgrupy”. Jeździliśmy tam, gdzie chcieli Ci co krzyczeli najgłośniej Jednak najlepiej jeździło mi się na 2 motocykle z Tomkiem. Nie skarżę się, po prostu zwracam uwagę na niuanse takiego podróżowania. Następnym razem będę celował w grupy 3-5 osobowe max. Kasa Misu, kasa... O kosztach transportu motocykla wspominałem. Do tego należy dodać ewentualny przelot do Gruzji i z powrotem. W zależności od ilości dni do wylotu przelot w wysokości 300/400 pln w jedną stronę. Okazjonalnie można kupić bilety taniej. https://zyciewnamiocie.pl/jak-dostac-sie-do-gruzji-loty-i-prom/ Do tego należy doliczyć koszty ubezpieczenia motocykla (strachowka) ok. 40 zł/miesiąc. Wiza nie jest wymagana. Niezależnie od tego sugeruję (po własnych doświadczeniach) zakup indywidualnego ubezpieczenia na wyjazd. Zwróćcie uwagę na wysokie sumy kosztów leczenia szpitalnego, cena ubezpieczenia w okolicach 150-200 zł na 3 tygodnie. Koszty życia w Gruzji są niższe lub porównywalne do naszych. Nocleg w dobrej jakości hotelu kosztuje 50-100 zł od osoby. Oczywiście można taniej, ale ze standardem bywa różnie. Jedzenie generalnie tańsze, posiłki w restauracjach taniej niż u nas lub podobnie (oczywiście zależy od miejsca, ilości turystów itp.). Śniadanie w małej knajpce przy drodze w okolicach 10-15 GEL (ok 20-22 zł). Piwo najczęściej 3 GEL (ok 5 zł). Paliwo taniej niż w Polsce (ok 4,5 zł). Na co jeszcze zwrócić uwagę? Ja np. żałuję, że wziąłem namiot. Wyjazd niewiele ucierpiałby z atrakcyjności, a motocykl miałbym dużo lżejszy (szczególnie przydatne przy jeździe offem lub jeździe singlem). Baza noclegowa w Gruzji nie jest wysokich lotów, ale nie ma problemów z dostępnością. Spanie można znaleźć praktycznie w każdej osadzie ludzkiej, a poszukiwanie takiego noclegu to też element przygody. Można ewentualnie wziąć śpiwór i lekką matę. Także kwestia pakowania – u mnie do poprawki. Policji w Gruzji pełno. W mundurach i pewnie po cywilu też. Widać że mocno zainwestowali w bezpieczeństwo. W wielu małych, zapadłych osadach stoją nowe, kontenerowe posterunki policji. Ichniejsi policjanci noszą kamery i nagrywają interwencje (także inne metody perswazji odpadają... ). Plus jest taki, że czujecie się na miejscu bardzo bezpiecznie. To chyba na tyle... Jedźcie do Gruzji, zanim całkowicie się skomercjalizuje, co przy tej ilości turystów pewnie dość szybko nastąpi Uff... To już jest koniec. Nie ma już nic ...
  14. 1 point
    Tak, jak wspomniałem ruszyliśmy rano z Aspindzy do Batumi naokoło przez Kutaisi. Droga, jak to droga - owszem piękna, ale warunki do jazdy słabe. Znaczy gruzińskie. Około 13 dotarliśmy do Kutaisi. Ponieważ nasza trasa przebiegała obok hotelu-bazy zdecydowaliśmy się "zrzucić" trochę klamotów. Bez sakw i namiotu, to była zupełnie inna jazda. Droga w stronę Batumi mijała spokojnie. Po trasie mieliśmy jakieś przerwy techniczne na picie i przekąski: W końcu w okolicach 16 docieramy do Batumi. Jedziemy do wybranej miejscówki. Gorąco, spoceni a my kluczymy po mieście w poszukiwaniu naszego hotelu. Docieramy na miejsce. Tutaj ZONK - nie ma miejsc Niewiele myśląc przy pomocy booking.com rezerwuję miejsce w najbliższym hotelu. Po przebiciu się przez uliczny ruch i dojechaniu na miejsce, szczęka trochę Nam opadła Musicie wiedzieć, że była to "dzielnica handlowa" (bazarowa, czy jeden ch...). Syf naokoło niemiłosierny. Droga dziurawa, szutrowo-kamienista. Zaparkowaliśmy na "parkingu hotelowym" i poszliśmy się zalogować. Kąpiel, tzw. ogarnięcie i poszliśmy na miasto. Tomek koniecznie chciał zamoczyć cohones w Morzu Czarnym. Ja cierpliwie czekałem. Jakieś zwiedzanko, fotki - te sprawy... Generalnie miasto ładne, ale pełne kontrastów. Obok wyszukanej architektury pustostany i syfilis jak nie przymierzając w Afryce. W tzw. międzyczasie łokieć zaczynał doskwierać mi coraz bardziej. Zsiniał i spuchł "jak bania". Niewiele myśląc zdecydowałem się zadzwonić do swojego ubezpieczyciela. Krótka rozmowa i odzwonili (żeby nie naciągać mnie na koszty). Skierowali mnie do "American Medical Center" . Potem okazało się, że to biuro 5x5 m2 z jedną panią doktor (akurat bardzo ogarniętą). Wypełniłem jakieś kwitki i pojechaliśmy razem do szpitala. Na miejscu prześwietlenie i jasna diagnoza "w gips". Kurcze - kłębek myśli w głowie... Co z motocyklem? Jak wrócić? Kiedy? Kto mi pomoże? Kobieta, która mnie oprowadzała (była pani doktor) dała namiary na firmę transportową. Powiedziała, że sprawa jest poważna i trzeba łapę włożyć w gips. Cóż, nie było co walczyć "z wiatrakami" - poddałem się. Na szczęście (potem okaże się dlaczego) założyli mi usztywnienie - taką rynienkę na rękę. Późnym wieczorem wróciłem do hotelu. Głodny wybrałem się po okolicy coś przekąsić. Akurat trafiłem na kebabownię gruzińską, która właśnie zamykali. Kiedy właściciel zobaczył mnie w gipsie bez gadania sprzedał mi kebeb i piffko. Oprócz tego wyniósł mi przed sklep krzesełko, abym mógł spocząć. Szacun naprawdę. Poranek następnego dnia spędziłem na telefonowaniu celem organizacji transportu dla moto. Zadzwoniłem do ubezpieczyciela (AXA) - niestety nie obejmował tego zakres ubezpieczenia. Zadzwoniłem do PZU w Gruzji - niestety AC i Assistance nie działa. Zadzwoniłem do firmy transportowej (przy pomocy gościa z recepcji hotelowej), niestety mimo wielu prób ostatecznie mnie zbyli. Zadzwoniłem do Ernesta z prośbą o pomoc - stwierdził, że był już umówiony z ekipą na wyjazd do Armenii. Powiedział, że "grupa miałaby mu za złe" gdyby się spóźnił. Cóż... Umiesz liczyć - licz na siebie Nie pozostało mi nic innego jak rozpruć gips, wsiąść na moto i wrócić te 150 km (kierując jedną ręką) do Kutaisi. Tak też zrobiłem. Po drodze kupiłem jeszcze bilet powrotny na samolot do Warszawy. Po czterech dniach szczęśliwie wróciłem do kraju K-O-N-I-E-C PS. Niestety ominęła mnie Armenia, ale to siła wyższa. I co zrobisz jak nic nie zrobisz... PS2. Wkrótce wnioski i przemyślenia osobiste. PS3. Korzystając z okazji chciałem bardzo podziękować Tomkowi z którym podróżowałem. Za pomoc, za wsparcie, za wyrozumiałość. WIELKIE DZIĘKI Tomku !!!
  15. 1 point
    Kolejnego dnia rytuał się powtórzył - śniadanie, pakowanie gratów i w drogę. Tym razem już tylko we dwoje. Kierunek południowa część Gruzji, spróbować dotrzeć do Batumi lub przynajmniej w okolice. W planach mieliśmy również nocleg pod namiotem. Po wyruszeniu z hotelu okazuje się, że poranny szczyt ciągle ma się dobrze. Przepychając się między samochodami wolno posuwamy się do przodu. W końcu przekrzykując otaczający Nas hałas decydujemy się "umknąć" z Tbilisi najbliższą drogą, która wyprowadzi Nas z miasta. Potem okaże się, że była to decyzja brzemienna w skutkach... Jedziemy. Rzeczywiście nawigacja wyprowadza Nas w miarę szybko w bok od miasta. Początkowo droga prowadzi wzdłuż jakiegoś jeziora. Zakręty, wąskie uliczki. Jest dobrze. Potem jednak droga przechodzi z asfaltowej w częściowo wyasfaltowaną. Potem pojawiają się szutry, kamienie. Do tego coraz większe wzniesienia i zjazdy. Robi się ciężko. Co chwilę też musimy się zatrzymywać, albo nawigacja głupieje, albo my - gubiąc kierunek jazdy. I tak walczymy, kilometr za kilometrem. Godzina za godziną. Z rzadka mijają Nas samochody. Czasem mijamy jakąś osadę, generalnie pustka do Nas woła. Na dokładkę jest gorąco. Kończą Nam się zapasy wody. Na nasze szczęście trafiamy na źródło z wodą (chyba oligoceńską). Pijemy i wlewamy wodę w co możemy Ruszamy dalej. Zaczęły się strome podjazdy, kamienie, koleiny i bruzdy w drodze. Na jednym z takich ostrych podjazdów zbyt mocno przegazowałem pod górę i przesadziłem... Na wielkiej koleinie wybiło mi moto do góry i zniosło z drogi. Wszystko oczywiście trwało ułamki sekund. Szczęście w nieszczęściu, że poniżej drogi były krzaczory i drzewa. Motor wpadł w zarośla a ja przeleciałem przez kierownice i zatrzymałem się na wystającej półce. Pierwsze chwile nie mogłem złapać oddechu (potem okazało się, że to pęknięte żebra). Po kilku chwilach zacząłem dochodzić do siebie. Zerwałem się na równe nogi i zacząłem wyciągać moto z krzaczorów. Zrzuciliśmy bagaże i szarpaliśmy się z Tomkiem z moto. Po jakiejś półgodzinie mijał Nas rosyjski jeep, zobaczyli co się święci i przyszli nam z pomocą. Podpięliśmy za pomocą pasów holowniczych motocykl do haka w jeepie i postawiliśmy je na drodze. W sumie oprócz pękniętego dzióbka (od czego trytytki ) i bolącej ręki byłoby ok. Byłoby... Chwile trwało zanim ochłonęliśmy. Załadowaliśmy motocykl z powrotem i pomału ruszyliśmy dalej. Dalej z mozołem posuwaliśmy się kilometr za kilometrem. W miarę jak odpuszczała mnie adrenalina ból w ręce stawał się coraz większy. Koło godziny 15 wjechaliśmy na asfaltową drogę w okolicach Algeti. O naszej radości niech świadczą słowa Tomka "kurwa, nie wierzę"... Krótki postój na odpoczynek i ruszamy dalej w stronę Tsalki. Dojechaliśmy do miejscowości Tsalka (Calka) czy jakoś tak. Zatrzymaliśmy się na stacji, tankujemy. Widzę że mi lusterko lata, trzeba więc dokonać małych napraw. Przy okazji czas na obiad. Chcieliśmy się rozłożyć na tejże stacji, ale tubylec - pracownik pyta nas, czy widzieliśmy ich kanion? No nie widzieliśmy. Okazało się, że to tylko dwa kilometry. Niewiele się zastanawiając wsiadamy na moto i ruszamy. Po paru minutach dotarliśmy na miejsce. Wow Kanion nazywa się Dashbashi: Jest czas na przygotowanie jedzenia (jak zwykle jeśli chodzi o żarcie, to znikąd pojawiły się bezpańskie psy...) Był też czas na prowizoryczne naprawy. Pokrzepieni i z naprawionym motkiem ruszamy dalej w stronę Ninotsmindy. Drogi lepsze i gorsze, afaltowe i miejscami szutrowe, ale widoki niezmiennie piękne: W miarę mijanych kilometrów ręka doskwierała mi coraz bardziej. Ogromną trudność sprawiało mi operowanie klamką sprzęgła i zmiana biegów. Szybko spadała też temperatura powietrza. Po dość burzliwej wymianie zdań z Tomkiem, stwierdziliśmy że odpuszczamy nocleg pod namiotem. Prujemy jednak jak najdalej południową trasą i po drodze szukamy noclegu. Szarzało jak dojechaliśmy do Ninotsmindy. Rozłożyliśmy mapę i zaczęliśmy zastanawiać się nad ewentualnym noclegiem. Napotkany Anglik zaproponował nam abyśmy pojechali do Aspindzy - więcej hoteli i niższe ceny. Ruszamy. Po zmroku docieramy na miejsce. Rzeczywiście, zaraz przy wjeździe trafiamy na "Family hostel". Cena 50 GEL za pokój rodzinny (ok 70 zł) z kuchnią i łazienką wydaje się atrakcyjna. Zostajemy na noc. Rano pytamy właściciela o najkrótszą drogę do Batumi. Okazuje się, że po trasie jest kilkadziesiąt km offu. Ja z opuchniętą i bolącą ręką nie decyduję się na takie wyzwanie. Ruszamy zatem z Tomkiem naokoło przez Kutaisi, jakieś 300 km. Po drodze ( a jakże) łapię mandat. Za co? Za przekroczenie ciągłej linii. Przekroczenie ciągłej ! W Gruzji ! To tak jakby wybrać się nad polskie morze i nie trafić na żaden parawan. No niemożliwe. Szlag by to trafił... Na szczęście skończyło się na 50 GEL kary. Opłaciłem to kilka dni później w banku. CDN.
  16. 1 point
    Rano po śniadaniu, na "lekko" ruszamy w stronę Mcchety. W okolicach tej miejscowości położonej nad rzeką Kura znajdują się dwa monastyry. Pierwszym z nich, który zdecydowaliśmy się obejrzeć był Monastyr Dżwari (monastyr Krzyża). Przepięknie położony na szczycie góry, u jego podnóża rozpościera się zniewalający widok. Następnie udaliśmy się w dół do katedry Sweti Ccholweli (widać go po prawej stronie na pierwszym zdjęciu). Jest to rodzaj fortecznej budowli, cały kościół wraz z otaczającym go placem jest otoczony wysokim murem ( zresztą na zdjęciu powyżej - stamtąd robiłem fotki monastyru Dżwari). Po obiadku w McChecie zaczął znowu kropić deszczyk. Zdecydowaliśmy się wrócić do Tbilisi, pomału nadchodził czas popołudniowego szczytu, a chcieliśmy uniknąć korków w drodze (jak pamiętacie - korki + gruziński styl jazdy = mieszanka wybuchowa ). Po przyjeździe do hotelu, pojechaliśmy z Tomkiem na kolejną część zwiedzania Tbilisi. CDN.
  17. 1 point
    Późnym popołudniem, ścigając się z deszczem docieramy do Tbilisi. Jeszcze w Stepancmindzie część grupy stwierdziła, że "wali" jazdę offem i wybiera opcję relax. W związku z tym zarezerwowaliśmy "na bogato" noclegi w całkiem luksusowym hotelu "Golden Palace". Cztery gwiazdki, a jakże Ponieważ, jak już wcześniej pisałem rozdzieliliśmy się na podgrupy, ja z Kolegą Tomkiem dotarliśmy jako pierwsi do hotelu... Pierwsze wrażenie całkiem pozytywne: Trzeba było zobaczyć miny panienek na recepcji - my uwalani błotem, po deszczu. W brudnych ciuchach motocyklowych. A z drugiej strony wychuchany , wymuskany hotel. Bezcenne Oczywiście, jak światowo, to światowo. Znalazła się i pomoc przy bagażach: Zalogowaliśmy się do pokoju, standard bardzo przyjemny. Wypakowanie, pranie ciuchów, kąpiel. Tzw. administracyjne roboty. Potem, taksówką wyjazd "w miasto". Z dużych miast (Batumi, Kutaisi, Tbilisi) to własnie Tbilisi podobało mi się najbardziej. Rozumiem, że to stolica kraju, jednak kontrast - szczególnie np. wobec Kutaisi był ogromny. Centrum miasta w bardzo ładnym stanie. Dużo bardzo ciekawej architektury, w porównaniu np. do konserwatywnej Warszawy to nie ma o czym mówić. W nocy przepięknie oświetlone, na tarasach budynków pełno restauracji, ogródków, muzyki na żywo. Co warte podkreślenia, podczas całego Naszego pobytu czułem się w Gruzji bardzo bezpiecznie. Nie chodzi o naturalną sympatię Gruzinów do Polski, ale duża ilość policji, posterunków powoduje że po kraju przemieszczasz się bez obaw. Oczywiście nie zabrakło przejażdżki kolejką linową, widok ze wzgórza zamkowego na panoramę miasta jest przepiękny. Na drugi dzień część Naszej Grupy pojechała nad morze do Batumi. Część wróciła na drogę do Shatili, a my z Tomkiem zdecydowaliśmy zostać w Tbilisi jeszcze jedną noc i pozwiedzać okolice miasta. CDN.
  18. 1 point
    Rano ruszamy w stronę Kazbegi. Górskie drogi jak zwykle przepiękne. Mijamy tzw. szafirowe jezioro Potem krętymi górskimi drogami docieramy do twierdzy Ananuri, nad Zalewem Zhinvali: Obok twierdzy jest mały bazar, jest więc czas na kawę, kwas i trochę głupawki: Po dłuższej przerwie ruszamy w górę wojennej drogi... Mijamy tzw. Pammukale gruzińskie. Swoiste nacieki (wapienne? lub inne), które tworzą niesamowite mozaiki. Pokryte tym jest całe wzgórze. A na wzgórzu krowy, pełno krów... Po trasie zboczyliśmy trochę z drogi na mały off i na przymusową przerwę spowodowaną "gumą" u Ernesta: Jadąc krętymi jak makaron drogami, wyprzedzając kolejne Kamazy w chmurach dymu mijamy Gudauri i Ganisi. Za nimi znajduje się Jvari, pomnik monument z widokiem na okoliczne wzgórza. W końcu, po niezliczonej ilości zakrętów docieramy do Stepancminda. Niedużego miasteczka położonego u szczytu monastyru Cminda Sameba. Obiekt z gatunku "must see", oglądając jakiekolwiek filmy czy też zdjęcia z Gruzji, kościółek ten na 99 % tam będzie. Zbudowany w XIV w, położony jest na wysokości ponad 2000 m npm. Dojazd do niego w tradycyjnym gruzińskim stylu - krętymi i chusteczkowymi drogami. Ciężki off. Na szczęście robią teraz tzw. szutrową autostradę - mieliśmy szczęście jechać nią tam i z powrotem. Tym bardziej, że zaczęło padać. Wracamy na nocleg do Stepancmindy. Deszcz rozpadał się na dobre. Rano, deszcz ciągle padał. Po długiej i burzliwej naradzie grupa się rozdziela na kilka mniejszych podgrup. W końcu, w okolicach 11 godz w kilka osób ruszamy do Tbilisi. CDN.
  19. 1 point
    Po kilku wodospadach i kanionach, stwierdziliśmy z jednym kumplem (Trojan z AF), że chyba nie chce nam się już zwiedzać. Pojechaliśmy na piwo Tym bardziej, że następnego dnia czekała nas wyprawa na Gruzińską Wojenna Drogę i do Gori. Dzień później ruszamy na wschód Gruzji. Jadąc w stronę Gori mijamy miejscowość Chiatura. Miasto-relikt przeszłości. Pełne niesamowitych kolejek linowych, jeżdżących nad głowami. Był (i wciąż jest) to ośrodek wydobywczy węgla i lokalesi uznali, że poruszanie się kolejkami to najlepsze rozwiązanie. Ich widok robi niesamowite wrażenie, a jeszcze większe wrażenie robi ich stan Pogubiliśmy się gdzieś po drodze i wyszło na to, że wymusiliśmy gdzieś pierwszeństwo na rondzie (akurat przy gruzińskim stylu jazdy, wymuszenie nie istnieje, ale cóż...). Nim się spostrzegliśmy, zostaliśmy otoczeni niemalże przez policyjne wozy: Po dłuższych negocjacjach "rozeszło się po kościach". Tym razem Nam się upiekło. Dojeżdżamy do Gori. Miasteczko małe, niepozorne oprócz jednej centralnej ulicy: Tak, tak - Stalin Avenue. Miasto muzeum Josifa Wissarionowicza Stalina. Zbrodniarz ten cieszy się w Gruzji niesamowitym wręcz kultem: Ten budynek to normalne centrum handlowe. Z fotką Josifa... Mueum znajduje się w centrum miasta. Są tam - chata w której urodził się Stalin (domek obudowany jest swoistym mauzoleum): Wagon kolejowy (nie wchodziłem) w którym jeździł i pracował Wódz Narodu: Budynek, w którym jest muzeum Wodza: I na zewnątrz monument, sklepiki z pamiątkami i tłumy turystów: Po zwiedzaniu zgłodnieliśmy i zdecydowaliśmy się na obiad w pobliskiej knajpie. Wspominam to, bo jadłem tam najlepsze chyba w Gruzji czebureki z mięsem i z grzybami. Rewelka ! Z Gori ruszamy dalej. Docieramy do miasta w skałach Uplistsikhe (mniejsze niż Vardzia, ale też bardzo ciekawe): Miasto, służyło swoim mieszkańcom jako swoisty "fort Alamo" - ostatnia deska ratunku w przypadku najazdów. Chronili się w nim mieszkańcy okolicznych miejscowości. Dostęp do niego utrudniała rzeka. Widoki z góry - przepiekne Jedziemy dalej w stronęTbilisi. Ponieważ zaczęło się już ściemniać zdecydowaliśmy się na nocleg w motelu przy drodze (nazwa zobowiązuje): A w motelu jak to w motelu... no i ten kibelek... Na Małysza... Idziemy spać. Rano znów w drogę, kierunek Kazbegi i Wojenna droga. CDN.
  20. 1 point
    Rano, kiedy wstałem zastanawiałem się jak tu dalej podróżować bez klamki? Podobno nowa była w drodze, ale musiałbym na nią czekać co najmniej kilka dni. Słabo. Z opresji wybawiła mnie gruzińska gościnność w osobie właściciela hostelu. Obejrzał klamkę, pocmokał, po czym przyniósł z garażu szlifierkę, pudło z jakimiś śrubami i wiertarkę. Wspólnymi siłami, wspomagając się co chwila „ job twaju” , „sobaka” „bladź” i innymi, podobnymi narzędziami wydłubaliśmy coś takiego: Jeszcze testowa przejażdżka po okolicy i można jechać. Wszystko znów działa Ten godny polecenia hostel nazywał się: Chateau Napareuli, Napareuli Village, street No. 2, house No. 10, Telavi Municipality, Napareuli 2211, Gruzja Możemy zatem ruszać w stronę Kutaisi. Po drodze mijamy kolejne monastyry: Po kilku godzinach jazdy docieramy do naszego hotelu pod Kutaisi... Wieczorem tradycyjne piffko, czacza i co kto lubi. Rano wyjazd i objazd okolic Kutaisi "na lekko". Najpierw był kanion Martvili, super miejsce. Można było popływać w tymże kanionie wypożyczonymi kajakami. Widoki (jak zwykle) przepiekne Znalazł się też czas na tradycyjną fotę dla Stonera Potem pojechaliśmy nad (jakiś ) wodospad : * Cholera, jak zrobić żeby zdjęcia nie były odwrócone? W telefonie wszystko normalnie... HILFE !
  21. 1 point


×