Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 13.08.2017 in all areas

  1. 3 points
    Powiem krótko: BRAK MI SŁÓW
  2. 2 points
    Nie ma to jak Admin fotki wrzuci Wysłane z garażu
  3. 2 points
    Za specjalnie to nic nie widać.
  4. 1 point
    6 dzień. W nocy trochę pokropiło, ale poranek przywitał nas ładną pogodą. Kolejność wiadoma: siusiu, śniadanko, ząbki, pakowanie bambetli i w drogę! O dziwo, pomimo tak licznej ekipy kolejność i sprawność wykonywanych czynności jest nienaganna. Wkrótce cała ekipa szwędaczy jest gotowa do drogi. Pierwszy przystanek dzisiejszego dnia to Uła, senna mieścina, a raczej wioska. Zapewne niewielu jej mieszkańców wie, że w 1579 znajdował się tutaj zamek, a raczej warowny, drewniany gród zdobyty w tymże roku przez Polaków. Szkic zamku. Dzisiaj w centralnym punkcie byłego grodu znajduje się cerkiew. Tankujemy paliwo na jakiejś stacji i ruszamy dalej, dzisiaj będziemy jechać samymi zadupiami, więc nie ma co liczyć, że szybko napotkamy kolejną stację. Lejemy do pełna i w drogę! Dzisiejsza trasa to chyba najtrudniejszy dzień wyprawy, w sumie przed nami ponad 200 km szutrów, najpierw suchych, a potem to już rozmiękłych w strugach deszczu… Tereny przez które jedziemy są praktycznie bezludne, to kres, kresów Białorusi, jej północno wschodnie rejony, tuż przy granicy z Rosją. Zdjęć robię niestety niewiele. Jedziemy godzinami, szutry, szutry, szutry. Czasami szutry zamieniają się w polną drogę… Po kilku godzinach takiej jazdy Przemek rzuca: może już skręćmy na asfalt, na główną drogę? Nie da rady, my już jedziemy główną drogą… Do asfaltu i cywilizacji mamy ze 100 kilometrów… Nie mam zdjęć, teraz żałuję, że nie zrobiłem stopa dla kilku fotek. Widoki były niesamowite, bezludne tereny, opuszczone domy, a nawet całe wioski, czasami wioska, którą widziałem w nawigacji była polem łubinu w bezkresie lasów i bagien. Tutaj można poczuć smak Kresów… Po kilku godzinach jazdy docieramy do wioski gdzie są mieszkańcy i sklep To właściwa pora i miejsce na postój, odpoczynek i jadło. Kawalkada tylu motocykli na takim zadupiu musi budzić pewną sensację, wkrótce podchodzi do nas starszy jegomość, w ręku wiaderko – wiadomo, woda bieżąca tylko w jednej studni we wsi. Obraca kilka razy do domu z wiaderkiem i w końcu do nas podchodzi. Nie wygląda na wioskowego chłopa, zadbany, uczesany i ręce pomimo sędziwego wieku nie wydają się by zaznały fizycznej pracy. Wie, że Polacy, rzuca krótkie pytania niczym śledczy KGB: skąd, po co, gdzie i dlaczego. Mówi coś o Iwanie Groźnym, Armii Radzieckiej i wdzięczności jaką powinniśmy darzyć naszych oswobodzicieli spod hitlerowskiego jarzma. Widać, że bierze go kurw, pewnie po raz pierwszy widzi Polaków, oczywiście pewnych siebie, roześmianych i buńczucznych. Czary goryczy dopełniał zapewnie fakt, iż zdaje sobie sprawę, iż każdy z motków był więcej wart niż jego chata do której nosił wodę. Ale tym bardziej był agresywny i wojowniczy. No ale trafiła kosa na kamień. Oczywiście jako pierwszy harcownik do boju ruszył Kaes, rozpoczynając polityczną debatę. Po chwili na środku wioskowej drogi rozpoczęła się głośna polityczna dyskusja. No, ku…a pięknie, zaraz się zbiegnie cała wieś i będzie mordobicie. Nieco uspokaja nas AgreSorek stwierdzając, że jak przyjdą w wieku naszego rozmówcy, to damy radę . Ostatecznie sprawę załatwia Przemek, przemawiając do gościa krótko i treściwie: spierdalaj chuju! Podziałało. Tym miłym akcentem żegnamy wioskę, wsiadamy na motki i jedziemy dalej. A dalej tylko szutry, szutry i w końcu deszcz, na dodatek w niektórych motkach zaczyna kończyć się paliwo. Desperacko jedziemy dalej, mając nadzieję, że w końcu trafimy na jakąś stację, przecież to niemożliwe, aby tutejsi mieszkańcy dojeżdżali 100 km po paliwo… Jest stacja! Tankujemy i w drogę, ale … w strugach deszczu. Rozmiękłe szutry nie są najlepszym podłożem do jazdy, motkami wozi na lewo i prawo. Jedyna rada: zapier…ć. Widzę zmęczenie w grupie, to zrozumiałe, jedziemy już z 8-10 godzin i to w dość trudnych warunkach… Po jakimś czasie docieramy do asfaltu, którym można dojechać na zaplanowany nocleg w hotelu w Połocku. Lecz ja mam inne plany, chcę dotrzeć do pewnej niewielkiej i zapomnianej wioski. Jestem zdeterminowany, muszę tam być. Rozdzielamy się, do hotelu tylko rzut beretem, więc większość jedzie na zasłużony odpoczynek. Zostajemy w cztery motki. Ruszamy po błotnistej drodze ku zagubionej wiosce leżącej na szlaku wypraw Batorego… Sokół. Dzisiaj ta nazwa pewnie nie mówi nic okolicznym mieszkańcom. Była tu twierdza, drewniana, wybudowana przez Moskwicinów w 1566 roku, kiedy zdobyli te tereny na Rzeczpospolitej. Dzisiaj będziemy nocować w Połocku, który z rąk moskali został odbity przez Batorego w 1579 roku, po miesięcznym oblężeniu. Lecz największy dramat pierwszej wyprawy Batorego (której efektem było właśnie odbicie Połocka) wcale nie odbył się pod murami Połocka, lecz tutaj w tej położonej w widłach rzek twierdzy oddalonej o kilkanaście kilometrów od Połocka. Oblężenie Połocka trwało ponad miesiąc, zapamiętali je dobrze piechurzy niemieccy zwerbowani przez Batorego na wyprawę. Którejś nocy popili się, pech chciał, że tej nocy Rosjanie zrobili wypad z twierdzy, biorąc pijanych Niemców w niewolę. Z jeńcami postąpiono okrutnie, przebito im brzuchy, przewleczono liny i zawieszono na murach, by godzinami konali na oczach atakujących… Takie czasy… Połock padł. Obrońcom pozwolono odejść, ale kurw wśród wojska pozostał. Żołnierze chcieli zemsty, a potencjalna ofiara i sprawca odeszli wolno. To już teraz wszyscy się domyślają co wydarzyło się pod twierdzą Sokół. Zemsta rozkoszą Bogów… Połocka broniło ok. 10 000 ludzi, zginęło ok. 1000. Sokoła broniło 5000 Moskali. Sokół był drewnianą twierdzą, a na nie mieliśmy swoje sposoby, strzelano do niej rozżarzonymi kulami. Po kilku godzinach ostrzału twierdza stanęła w płomieniach, a jej załoga rzuciła się do ucieczki. Na to tylko czekali atakujący - jazda polska i piechota niemiecka zapędzały nieszczęśników z powrotem do płonącej twierdzy. Nie brano jeńców, widowiskiem i zemstą stało się mordowanie przeciwników. Ginęły ich tysiące, tylko niewielu udało się przedrzeć przez nurty rzeki, bo i tam czekali rządni krwi zdobywcy. Skalę dramatu potęgowała szczupłość miejsca na którym rozegrał się cały dramat, to obszar zaledwie 300x300 metrów. Pod Sokołerm w ciągu kilku godzin zginęło pięć razy więcej Moskali niż w trakcie miesięcznego oblężenia Połocka… Odwiedzając wioskę stanęliśmy w pobliżu fosy otaczającej niegdysiejszy zamek, tyle zostało z miejsca w którym wydarzył się największy dramat pierwszej wyprawy Batorego… Deszcz przestał padać. W promieniach słońca w cztery motki dojeżdżamy do hotelu. Jesteśmy wykończeni całym dniem jazdy, docieramy na miejsce. Ulga. Wyciągam z sakwy pół litra jakiejś białoruskiej wódki, którą wożę od wczoraj w sakwie, a która jakimś cudem nie stłukła się na tutejszych bezdrożach. Puszczam ją w ruch pomiędzy kompanami towarzyszącymi mi do końca. Nie zdejmując kasków pijemy z gwinta. Po chwili butelka zostaje osuszona, to był piękny dzień. Białoruska rzeczywistość. Ekipa „hotelowa” i „szwędaczy” w komplecie. cdn.
  5. 1 point
    Zatankowany? Czyli testy niebawem


×