Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 15.07.2019 in all areas

  1. 5 points
    Dwa tygodnie temu jechał rodziną na trasie Kraków-Biłgoraj i gdzieś pod Tarnobrzegiem minąłem kontrolę z suszarką, o której ostrzegł mnie yanosik. Mrugnąłem paru samochodom z naprzeciwka (takie przyzwyczajenie ze Wschodu z dawnych czasów), wśród których był patrol policji w nieoznakowanym BMW. Nawrócili i jechali za mną przez jakieś 10km, o czym dowiedziałem się, gdy zatrzymali mnie po wjechaniu na teren zabudowany. Za 'oślepianie' światłami dostałem pouczenie, a za przekroczenie prędkości 300 zł, 6 punktów i tytuł Łosia Roku.
  2. 5 points
    Czekamy na chłopaków i podziwiamy resztki bazy: To pewnie była mapa pochodu na Berlin, bo jest i Warszawa, i Kostrzyn: W końcu słyszymy i widzimy Janinę, który idzie po betonowej drodze. Tylko dlaczego idzie, a nie jedzie? „Pomożecie podnieść XTka?” Janusz tak szczęśliwie ześlizgnął się z betonowej płyty, że motek leżał prawie kołami do góry w pokrzywach… We trójkę podnosimy , na co nadjeżdża Raf. Z kompletnie innej strony niż wyjechał. „Ścieżki nie ma, ale są hangary” No dobra. Ale i tak wolę bunkry Bracia twierdzą, że wyjechali z bazy trackiem i trzeba było „tylko kilkanaście metrów przedrzeć się przez krzaki”. Nie wiem, nie widziałam I zdaje się, że kolejna grupa też odbiła gdzieś w bok My wybraliśmy piękny szuter równoległy do tracka: Za to las był pełen poziomek i każde zatrzymanie się na siku kończyło się co najmniej 15 minutami zbieractwa Szutry, szutry… Ale w końcu szutrów koniec, zjeżdżamy w las. Na wjeździe do lasu jakaś rozpadająca się budka i resztki napisu „….strielat’ ”. Ale co? Nie strzelać? Czy będą strzelać? Trudno, jedziemy Nooo, takich kałuż to jeszcze nie było na tym wyjeździe O tym, jak było fajnie, świadczy kompletny brak zdjęć. Ktoś ma? Dziwi nas brak śladów, ale ewidentnie jesteśmy na tracku. Ciekawe. Wjeżdżamy w mega kałużę – i Raf pięknie wkleja, źle obrał trajektorię. Ja, choć dramatycznie boję się jeździć wąskimi „groblami’ pomiędzy kałużami czy koleinami, wybieram tę drogę i suchą stopą docieram na drugi brzeg, a Marysia i Janina idą w moje ślady. Raf też w końcu się wygrzebuje i w tym momencie nadjeżdżają Bracia Przy Kasie, którzy byli na obiadku. Tym razem naprawdę przez moment byliśmy pierwsi Kolejnych kilka km to prawdziwa droga czołgowa, góra, dół, góra, dół. Doły pełne błota, podjazdy piaszczyste i strome. W pewnym momencie widzę coś podłużnego na drodze, wygląda na snopek trawy czy siana. Ale jak na to wjeżdżam, na szczęście całkiem szybko, to widzę, że to grubaśna kłoda. O mamusiu, na żadnym szkoleniu nie zmusiliby mnie do przejechania czegoś takiego! A potem słyszę „Jezu, Jagna, widziałaś tę kłodę??” Zjechaliśmy z tracka, ale nie z drogi i widzimy, że bracia też tędy jechali, jedziemy dalej tą czołgówką. W końcu widzimy koniec drogi oraz zjazd na asfalt. Oraz szlaban i napis „poligon”… Uff, musimy trochę odpocząć. Zjeżdżamy z tracku do miasta (Słonim) po zaopatrzenie. Janina marudzi, że mały wybór piwa, a ja że wina. Wszystkie są słodkie Jednak zupełnie ostatnie na półce nosi napis „pol-suche”. Ha, jesteśmy uratowani! Nieważne, że w kartoniku! Oglądając ostatnio serial „Czarnobyl” byłam pod dużym wrażeniem autentyczności rekwizytów użytych w filmie. Patrząc na stację pogotowia w Słonimie już wiem, że zdobycie karetek nie było zbyt trudne No dobra, wracamy na tracka. Trochę późno się zrobiło, pewnie wszyscy już nas wyprzedzili i czekają na nas nad Świtezią. Końcówkę tracka zamieniamy więc na szutry i dobijamy nad jezioro, gdzie mamy zaplanowany nocleg. Okazuje się, że cała ekipa zjechała się w ciągu 5 minut! Cóż za timing Niestety milicja stanowczo oznajmia, że biwakowanie nad jeziorem jest zabronione, rezerwat itp., Chemik wyszukuje więc jakiś pensjonat po drugiej stronie jeziora. Jedziemy. Ale nie dojeżdżamy, bo wcześniej widzimy pole namiotowe. Najważniejsze pytanie – można zrobić ognisko (ależ z nas już ludzie Zachodu – zakładamy, że może to być zabronione…). Można! Jest nawet prysznic! Czarek z Calgonem coś knują: … a pół godziny później podchodzi do mnie Czarek i mówi: „Jagna, schowaliśmy Człowiekowi bez Butów jego buty, będzie śmiesznie. Jakby co, to powiem, że to Ty, na ciebie tak się nie wkurzy” No jasne! Wino w kartoniku okazało się bardzo znośne, a chłopaki zaczęli dzielić się męskimi doświadczeniami, o których lepiej pisać publicznie nie będę Do tego trochę historii rodzinnych, ogólnoświatowych, polityki oraz dowcipów Calgona. Oraz oczywiście wyśmiewania się z jego BMW I o dziwo, żadnych rozmów motocyklowo – technicznych! Czyli piękny wieczór przy ognisku z ciekawymi ludźmi [cdn.]
  3. 3 points
    Wersja Teddy-Boya: To gdzie skończyliśmy? Pałac Sapiehów, a raczej jego frontowa ściana w miejscowości Różana. Każda z ekip krąży po miasteczku i uzupełnia zapasy, inne zapasy oddając naturze. Nasza grupa nr 2 również. Pod sklepem klasycznie skąd, dokąd, jak się podoba. Czas się zbierać, bo droga do celu daleka, proszę jeszcze ekipę, byśmy trzymali się bardziej w kupie i nie gubili, ale czas pokaże jak sobie to wzięli do serca Finalnie mamy dojechać nad jezioro Świteź, a po drodze jest jakaś opuszczona baza wojskowa (rakietowa?) - czyli coś co lubię.Trasa do opuszczonej bazy przebiega bez zakłóceń, ekipa jedzie sprawnie i w tempie. Oczywiście, nie ma mowy o zrobieniu zdjęć, bo równa się to porzuceniu przez towarzyszy. Trasy świetne, polne drogi pełne piasku, leśne ścieżki i przecinki, asfalt widujemy incydentalnie. Dojeżdżamy do dawnej bazy rakietowej i mam nadzieję że dadzą pochodzić, poszperać... A gdzie tam. Calgon włączył tryb "białoruski dakar" - FAJA I JEDZIEMY! - Kurwa, dajcie popatrzeć, pochodzić! - Nie ma czasu, jedziemy! Na szybko cykam parę fotek, że byłem, odhaczone i już się trzeba ubierać. Szukamy trochę wyjazdu z bazy, ścieżki są zarośnięte, widać że bywają tu tylko miłośnicy picia i dopalaczy, ewentualnie tacy wykolejeńcy jak my. Bardzo długa i wąska dróżka przez las, pełna gałęzi i korzeni i w końcu wyjeżdżamy do jakiejś wsi. Łykamy kolejne kilometry przez lasy i pola.W pewnym momencie gubimy gdzieś lekko ślad, zawracamy - no chyba tu. Co mnie dziwi, że las otoczony jest bardzo szerokim zaoranym pasem, który przypomina trochę pas graniczny, a pod lasem stoją jakieś żółte tabliczki. Poligon? Jednostka wojskowa? Świńska grypa? Dobra, jedziemy, przecież nasza grupa się nie zatrzymuje! Droga robi się coraz bardziej hardkorowa. Typowa czołgowa ścieżka, szeroka, pełna powalonych drzewek i pniaków, z szerokimi głębokimi koleinami na krawędziach i głębokim kopnym piachem po środku. W pewnym momencie Novy na swojej wymuskanej afryce obiera najgorszą możliwą trajektorię. Bo po co przejechać środkiem, gdzie jest trochę błota, ale jakoś to idzie, skoro można wjechać w kałużę po kolana? Afrykę wyciągamy w kilka osób, wkleiła się w błoto po sakwy. A przed nami malowniczy długi podjazd. Zaorany konkretnie przez czołgi i ciężki sprzęt. Jako że też wyciągałem afrykę Novego, teraz zamykam stawkę. I w połowie podjazdu zaliczam pierwszą i jedyną glebę wyjazdu. Wkurwiam się co chwila, że dałem się namówić na założenie z tylu Karoo 3. Nie polubiliśmy się od samego początku. I w końcu fik, leżę, a że wcześniej postawiło mnie bokiem, to teraz koła mam wyżej niż reszta motocykla.No to czekam, w końcu jadę z ekipą to zaraz mi ktoś pomoże, nie? Mija minuta, pięć. A, jednak nie, no to podnoszę się sam. Lekko nie było ale się udało. Wsiadam, ciekawe czy już zostałem sam w tym lesie? Ruszam i na szczycie podjazdu widzę Wojtka. Po długiej naradzie wysłali jego, bo ma najlżejszy motor, więc się najmniej zmęczy - dyplomaci. Dojeżdżam na górę, przerwa. Fajeczka, siku i proszę pozostałych, by jednak nie zostawiać nikogo samego w tyle. Wiadomo, ta droga naprawdę lekka nie jest, o jakiś wypadek nietrudno, telefony nie działają. Potakują, OK, jedziemy! I cyk, kaski na głowę i jadą! Ej, panowie, poczekajcie na nas... A gdzie tam. Dopiero co skończyliśmy rozmawiać o tym, że trzymamy się w kupie . Starczyło na minute Ja, Szynszyla i Wojtek zostajemy. Przecież ślad skręca w lewo, o tu, a oni wycięli prosto. Dobra, poczekamy, pewnie wrócą. To leć Wojtek za nimi, zawróć ich - zarządza Szynszyla.Czekamy, czekamy, nie wracają. OK, jedziemy po śladzie, może się gdzieś znowu spotkamy? I tak z kolejnej grupy powstają kolejne dwie. Jedziemy z Anią wyznaczonym śladem. Tankowanie, próba dodzwonienia się do kogoś. A gdzie tam. Ania, dasz rade śladem jechać? No dam, OK, to jedziemy. We dwoje dobrze się jedzie, nie narzucam szybkiego tempa, ale jedziemy płynnie bez gubienia drogi, wiec szybko łykamy kilometry. Po drodze rozpaczliwie szukam czegoś do jedzenia. Godziny już mocno popołudniowe, chce mi się jeść! O jakąkolwiek knajpę ciężko, więc w którejś wsi parkujemy pod magazinem. Moje proste pytanie, czy można cokolwiek zjeść w okolicy, powoduje spęd miejscowych ziomeczków pod sklep i wielką debatę "gdzie w okolicy można coś zjeść". Miejscowy styl ubierania jest prosty i funkcjonalny - klapki, spodnie od dresu i goła klata. W reku browarek. Jeden z panów woła nawet swoją matkę, a ta wyzywając go od duraków i bijąc po głowie stara się wszystkich przekrzyczeć. Widzę że nie ma to sensu, trzeba jechać, Szynszyla pokazuje mi cały czas że trzeba jechać, ale panowie przechodzą do ofensywy. Skąd, dokąd? Jak się podoba? Z narzeczoną jedzie? A gdzie pozostali? Zostawili was? No zostawili! Nie chcą nas puścić, mi się gada super, Szynszyla się denerwuje. Proponują wódeczkę - no nie mogę, jadę przecież. A to nie szkodzi Nu, dawaj... No nie panowie, nie da rady. W końcu udaje się wyrwać z objęć przyjaźni białorusko-polskiej, jedziemy dalej. Jesteśmy coraz bliżej celu, a ścieżki robią się dziwnie wąskie, zarośnięte. Miejscami chaszcze na 2 metry. Ścieżka to może i tu była, ale od paru lat nikt tędy nie jeździ. W końcu wjeżdżamy na ścieżki wydeptane przez grzybiarzy, a na osmandzie widzę, że jezioro tuż tuż. Dojeżdżamy do szlabanu przy drodze, a obok - milicja. Elegancko omijamy szlaban z zakazem i wyjeżdżamy tuż obok radiowozu i dwóch milicjantów. U nas wiadomo jakby się to skończyło. Ale panowie zachowują chłód, skanują nam wzrokiem rejestracje i zero reakcji. Wyjeżdżamy na asfalt i jest! Jest jezioro, nawet jakiś pomost z altanką i grupka wczasowiczów. Jesteśmy na miejscu. Nad wodą wzbudzamy sensację, zaczynamy się już do tego przyzwyczajać No to co Ania, czekamy na nich? Głodny jestem strasznie, a nie wiem kiedy i czy w ogóle ktoś się zjawi. Ale nie, tajming pozostałych jest naprawdę imponujący! Parę minut i nagle z każdej strony podjeżdżają pozostałe grupy. Jeszcze tylko opierdol że nas zostawili w lesie i można się luzować Pada pomysł że tu się rozbijamy, jedziemy do sklepu po pasze i alko i będzie pięknie. Ale milicjanci postanowili popsuć nam doskonały plan. Idą, idą powoli w naszą stronę. Podchodzą i jeden pyta - U was w Polszy to można tak się rozbijać nad samą wodą. Chwila ciszy i postanawiam zbić go trochę z tropu. - Można - odpowiadam. - A, no to u nas nie można, musicie odjechać. OK, przepraszamy, już nas nie ma.Jedziemy na drugi brzeg, po drodze znajdujemy kemping. 5 rubli od osoby, sklep niedaleko, jest super. Rozbijamy namioty, ognisko, impreza. Nie da się przebić przez monologi Chemical Brothers. Samcy alfa zawłaszczają całą okolicę jeziora Świteź. No nic, to my z Calgonem, Czarkiem i Novym zajmiemy się zakupami... Rano obudziłem się w namiocie. Swoim namiocie. Czyli jeszcze nie upadłem najniżej. A już czeka kolejna dzień nowych przygód. PS - jak znów ktoś ma ochotę napisać, że text bez zdjęć, to... niech sobie sam pisze relacje i wstawia foty
  4. 2 points
    Dziś wleciały nowe tuningowe amory, niestety oryginały są za miękkie aby na nich jeździć. Nowe koła i napęd. Silnik już pali zimny czy ciepły bez problemu ale zostało jeszcze sporo pracy typu kosmetyka. Jakieś wycieki, dystansowanie kół, smarowanie linek, do poskładania lampa i licznik osłony, schowki oraz nie pasujący wydech. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  5. 2 points
    Niestety, nieraz jak brakuje do "dniówki" to i babci na pasach trzeba wypisać dwie dychy..... zjebana robota.
  6. 1 point
    Ja i moja czarna bawarka chcemy się przywitać na forum
  7. 1 point
    Dzień II Planowana marszruta: Lida, Nowogródek, Holszany, Boruny, Krewo, Wilejka, Budsław, Dołhinów, Mińsk. W zasadzie rano nie nastawiamy budzików ani też nie umawiamy się na żadną godzinę wyjazdu. Jakoby mamy mało czasu na polatanki po różnych miejscach bo o 17 mamy być w Mińsku w umówionym miejscu, abyśmy mogli zostawić bezpiecznie motocykle w garażu i wraz z Siergiejem, tak, tak tym z Ciareszek, być odwiezionym przez niego do jego mieszkania, gdzie chata stoi pusta, znaczy się kotka Marusia w niej samotnie zamieszkuje. Siergiej ostatnio podupadł nieco na zdrowiu i hospitalizuje się ale wypuszczają go raz, czy dwa razy dziennie do domu aby mógł nakarmić Marusię. Rano przecieram oczy, w oknie widzę ścianę deszczu z zachmurzonego nieba. No ładnie, a przecież miało już nie padać. 6,20 znaczy się jeszcze można pokimać po wygranej krwawej wojnie. Kimam i myślę 6,20 czasu polskiego, czy białoruskiego, bo jak białoruskiego to polskiego 5,20 a jak polskiego to białoruskiego 7,20. Na szczęście czas był białoruski… O którejś tam godzinie stuka Cezary do drzwi. Idziemy w miasto na małe śniadaniowe zakupy. Podczas śniadania ustalamy szybko skróconą marszrutę, bo już przez nasze guzdranie się, wiemy, że wcześniejsza marszruta nie jest do zrealizowania. Droga do Nowogródka jest spokojna, wręcz pusta ale i obsrana jak cała Białoruś fotoradarami. Tak, tam nawet w byle głubince spotkać można fotoradar nierzadko robiący zdjęcia z wakacji pojazdom od zakrystii. Nie wspomniałem, że dnia poprzedniego pierdzielnęło nam po fotce w jakiejś podlidzkiej wsi na szczęście od facjaty w kasku i w blendzie. Nowogródek, mityczna kresowa miejscowość, która do dziś prawie zachowała swój pierwotny układ z wieloma drewnianymi willami i murowanymi kamieniczkami. Na szczycie górują ruiny dwóch wierz zamku Mendoga z XIII w. To miasto działalności AK i polskiej partyzantki. To tu w kościele Przemienienia Pańskiego zwanym farnym lub Farą Witoldową, w 1422 Litwin król Polski Władysław II Jagiełło zawarł związek małżeński z Litwinką Zofią (Sonią) Holszańską, matką przyszłych królów Polski Władysława III Warneńczyka i Kazimierza IV Jagiellończyka. W tej samej świątyni w 1799 roku ochrzczony został nasz wieszcz Adam Mickiewicz. W samej świątyni znajduje się wiele unikalnych tablic i eksponatów sakralnych. W Nowogródku też jak wszystkim wiadomo znajduje się odrestaurowany dom Adama Mickiewicza. Sarkofag z ekshumowanymi szczątkami zakonnic znajduje się w bocznej kaplicy kościoła. cdn…
  8. 1 point
  9. 1 point
    To są naprawdę H....................eeeeeeeeeeeeee złośliwi ludzie. Przychodząc do pracy z myślą kogo to dzisiaj upie......ć
  10. 1 point
    Chciałoby się napisać że tekst na błękitnym tle bez zdjęć. No ale jak się nie ma co się lubi to zawsze zdjęcia można sobie wybrać samemu https://www.google.com/search?q=białorus&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwi8zrmdkrfjAhUB6KQKHZedCLYQ_AUIESgC&biw=1366&bih=625
  11. 1 point
    Są postępy. Silnik gada Jest gaz, zbiornik paliwa z oznakowaniem i chlapacz. Silnik pali i to zajebiście ale tylko jak ciepły. Na zimnym chiński gaźnik ma problemy ale to do opanowania. Wydech to niestety grubszy temat bo kolejny nie pasuje. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka . Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  12. 1 point
    Zajeżdżamy pod pałac Sapiehów w Różanej, który od drogi prezentuje się nawet, nawet: Ale na budynku bramnym koniec. Ogromny pałac zbudował kanclerz litewski książę Aleksander Sapieha w latach 1784-1788 według projektu Johanna Samuela Beckera. W 1784 roku kanclerz gościł w pałacu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Aleksander Sapieha przeznaczył jedno ze skrzydeł swej rezydencji na teatr, założył też w Różanie i innych swych dobrach kilka fabryk włókienniczych. W 1831 roku Rosjanie za udział w Powstaniu listopadowym skonfiskowały, a następnie przerobiły pałac na fabrykę włókienniczą. Pałac został spalony w 1914 roku podczas I wojny światowej, po czym po 1930 roku rozpoczęto jego długą odbudowę, którą przerwało ponowne spalenie go w czasie II wojny światowej w 1944 roku. Pałac jest od 2008 roku odnawiany dzięki funduszom UE. W 2012 roku wyremontowano bramę główną i odbudowano z ruin obie kordegardy. No cóż, na razie można tylko mocno uruchomić wyobraźnię. Może za kilka lat będzie lepiej: Janina wychodzi z założenia, że kto widział jedne ruiny, to jakby widział już wszystkie i podąża w jedynym słusznym kierunku, czyli ławeczce pod budynkiem kordegardy. Na szczęście jest poniedziałek, więc znajdujące się tam muzeum jest zamknięte Szybko się nam zwiedzało Vis a vis pałacu piękna socjalistyczna zabudowa: Zjeżdżamy 200 m w dół do miasteczka pod pierwszy lepszy sklep i tradycyjnie wciągamy na murku po drożdżówce zapijanej jogurtem i kwasem. (Na ostatni dzień skapnęliśmy się, że kwas jednak nie zawsze jest bezalkoholowy. No cóż, trudno.) Zawijamy na kolejny track, spotykamy pod pałacem ekipę II (która chwilowo jedzie za grupą III), krótko dzielimy się wrażeniami i pędzimy w offa Ten odcinek to głównie szuter-autostrady: Białoruskie szutry są IDEALNE. Może ze 2 razy widzieliśmy odcinki z tarką. Da się na tym jechać w zasadzie ile kto chce. My jechaliśmy tak koło 80 km/h, powyżej DR zaczynała niebezpiecznie kołysać się na boki oraz przypominać sobie, że ma tylko 350 ccm Zdarzały się fragmenty bardziej luźnego żwiru - wtedy motki zaczynały tańce w bok. Konkretnie trzy motki, bo 690 Rafa szła jak po sznurku - amortyzator skrętu :bow: Po kilku km opanowaliśmy do perfekcji jazdę we czwórkę po takim szutrze, który oczywiście kurzy niemiłosiernie. Jechaliśmy obok siebie, ale każdy nieco dalej, tuż za tylnym kołem poprzedzającego. Tym sposobem kurz zawsze był za nami. Oczywiście pod warunkiem, że nic nie jedzie z naprzeciwka i cała szuter autostrada nasza Naszym następnym celem były zagubione w lesie resztki bazy rakietowej, gdzieś za wsią Okuninowo. My z Rafem lubimy takie tematy, choć można by powiedzieć jak Janina - kto widział (najlepiej przed zdewastowaniem w latach 90tych) bazy w lasach koło Piły, wszystko widział Jedziemy, ścieżka coraz bardziej zarośnięta, resztki płyt betonowych na drodze, jakieś fragmenty budynków w chaszczach. A przede wszystkim pierdyliardy komarów!!! No dobra, dupy to ta baza nie urywa Za to drogę tak Wgrywamy w asyście hord komarów kolejnego tracka - mamy jechać prosto. W te chaszcze? No myślę, że wątpię. Widzimy na mapie, że jest jakaś ścieżka w bok, która wiedzie w pożądanym przez nas kierunku. Ale jest ona głównie na mapie. Janina: "To ja pojadę tu w prawo i może znajdę tę ścieżkę" Raf 15 minut później: "To ja pojadę szukać Janiny" Maryśka i Jagna kolejne 15 minut później: "To co robimy?" [cdn.] PS. Niniejsza wypowiedz powstała pod wpływem kwasu - co prawda nie białoruskiego, tylko lubuskiego. Browar Witnica, polecam!
  13. 1 point
    Dzień trzeci, czyli bunkrów nie było, ale i tak było ...fajnie ;) Już w poprzedni wieczór od grupy głównej odpączkowała kolejna podgrupa. I teraz mamy grupę na czele, czyli Braci przy Kasie, grupę II, czyli Ania i wielbiciele, oraz grupę III, skład bez zmian. Każdy ma tracki, nauczeni dniem wczorajszym umawiamy się w konkretnych miejscach (w Różance na obiad, ale nic tam nie ma, oraz na nocleg nad Świtezią). Posiadanie przez grupę kilku navi z trackami nie jest jednak gwarancją sukcesu, co niedawno opisał Novy Zbieramy się na podwórzu. W tle garaż, gdzie noc spędzili Maryśka i Janina, i w sumie może to nie był zły wybór. 5 chrapiących ludzi plus wilgotne po deszczu ciuchy moto + tylko jedno otwierane okno w pokoju - sami wiecie Ruszają bracia, rusza kolejna ekipa, a my czekamy na Marysię i Janinę, jedziemy zatankować, wracamy po telefon Janiny Nie ma co się śpieszyć, na urlopie jesteśmy No ale ponieważ jednak mamy dojechać dziś do tej Świtezi, a kawałek tego jest, upraszamy nieco pierwszego tracka, który wiedzie gdzieś przez stawy (podobno lajtowo przez groble). Po drodze następuje pierwsze na wycieczce sprawdzanie oleju przez Janinę, na środku wsi. Oczywiście zaraz mamy chętnych do niesienia pomocy, pokazywania drogi, pytania skąd jesteśmy, itp. Dojeżdżamy pod punkt pierwszy na dziś, czyli dom rodzinny Kościuszki, wyprzedzając ekipę II. Ale ekipa Braci na Huskach już na miejscu Janina pewnie oblicza pobór oleju na 100 km: Pierwszy punkt na dziś to Mereczowszczyzna, czyli gniazdo rodowe rodu Kościuszków. Dom Kościuszki został spalony w 1942 roku przez radzieckich partyzantów. W 1996 roku w Stanach Zjednoczonych powołano Komitet Odbudowy Domu Rodzinnego Kościuszki, staraniem którego dwór zrekonstruowano w 2004 roku. W dworze mieści się muzeum. "Syn ziemi białoruskiej, polski bohater narodowy" Zarówno dom, jak i otoczenie są pieczołowicie zadbane Patriotyczny obowiązek spełniony, ruszamy dalej. Dzień wcześniej padało, więc miejscami jest fajnie Jak dla mnie jest idealnie, kopny piach przyklepany, a kałuże takie fajne Drogi głównie polne: W pewnym momencie zjeżdżamy w zarośniętą mocno drogę w trawach, droga po jakimś czasie ginie. Widać, że bracia się przedzierali, ale my jesteśmy wygodniccy i wybieramy równoległą drogę polną I tym sposobem wyprzedzamy Braci, którzy walczą pewnie dalej w trawie Przed Różaną omijamy szutrem kolejne zarośnięte trawy (ale okaże się, że wiedzie przez nie kolejny track, więc nic nie straciliśmy) i wjeżdżamy w wioskę: Jak większość białoruskich wiosek jest drewniana, schludna, czyściutka i niesamowicie pusta. Tu jednak na drogę wybiega nam babcia w chuście i walonkach, ale ze smart fonem w dłoni I dawaj robić foty "W naszej dierewni takoje gieroje na motociklach!" A następnie pada tradycyjne pytanie: "Odkuda wy prijechali?", po czym patrzy na nas i odpowiada sobie sama: "Wy z liesa!" I to jest odtąd nasza odpowiedz na to pytanie I tak oto meldujemy się jako pierwsi pod pałacem Sapiehów w Różanej: [cdn.]
  14. 1 point
    Oczyszczone manetki, poskładane biegi i sprzęgło. Gazu się nie udało - linka nie pasuje. Miałem wyczyścić licznik i założyć nową ramkę ale niestety szkło nie nadaje się do montażu. Zamówione nowe które pewnie nie będzie pasować bez przeróbek. Wydech, amory i koła (zaplecione) też w drodze. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  15. 1 point
    Niektórzy jeszcze mówią ale jest ich coraz mniej. Wydaje mi się, że oni przed nami wstydzą się swojej śpiewanej wieleńskiej gwary. Recepcjonistki w hotelu na identyfikatorach miały polskie imiona, nazwiska i otczestwo polskich imion.
  16. 1 point
  17. 1 point
    W sumie to szkoda. Byłoby przynajmniej po problemie i tanio bardzo
  18. 1 point
    Bez polityki proszę ...
  19. 1 point
    Faktycznie klema, czy szydzisz? [emoji6] Wysłane z mojego EVA-L09 przy użyciu Tapatalka
  20. 1 point
    Poważnie? Jeżeli tak to jestem w szoku. Dla mnie to tak jakby ktoś skarżył się, że mu jest w zimie zimno. Rady przebiegały w kierunku: ubierz naturalną ( bawełnianą ) podkoszulkę, albo kup puchową kurtkę czy wełniany serdak ... A tu jeden: może chodzisz w niezapiętej kurtce? No fakt ... zapiąłem i jest cieplej Normalnie szok!


×