Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 14.07.2017 in all areas

  1. 8 points
    Dla mnie ten wyjazd, to trochę taki rzucony kamień - może nie na szaniec, ale na pomost łączący Polskę i Białoruś, drobny przyczynek do uświadomienia sobie czym była i jest obecnie dla nas Białoruś - naród żyjący tuż za miedzą, a odległy jak Papuasi na Nowej Gwinei. W rzeczywistości, patrząc chłodno na fakty, to jest to jedyny sąsiadujący z nami naród z którym nie mieliśmy większych sporów, czy konfliktów. Przez 1000 lat sąsiedztwa, było wręcz przeciwnie, zgodna koegzystencja – a przez 400 lat wspólnie tworzyliśmy nawet, budowaliśmy i broniliśmy jednego państwa – Rzeczpospolitej. To walę: Pewnie wszystkim jest znany fakt, że bez mała 400 lat tworzyliśmy kiedyś wspólne państwo z Litwą. Tyle teoria, a w praktyce? W praktyce wyglądało to tak, że 90% mieszkańców Wlk. Księstwa Litewskiego stanowili… No kto? Oczywiście Białorusini, ich możnowładcy, szlachta (bojarzy), mieszczanie i chłopi. Czyli de facto unię i wspólne państwo tworzyliśmy głównie z Białorusinami, a Litwa tylko firmowała całe przedsięwzięcie, dając swój szyld. Drugim ważnym faktem jest, iż nikt Białorusinów nie zmuszał do akcesu przystąpienia do Rzeczpospolitej, oni sami żądali przyłączenia do Polski, bo w ten sposób nabywali prawa, o których wcześniej mogli tylko marzyć. I teraz drobna uwaga: w jakichkolwiek publikacjach i tekstach, czytając o niegdysiejszych przedsięwzięciach polsko- litewskich, musimy mieć świadomość, że były to „de facto” działania polsko-białoruskie. To tyle o historii, bo to w końcu forum motocyklowe, a nie historyczne. Po jednym dniu wypoczynku, (trzeci dzień wyprawy) pakujemy klamoty… robimy pamiątkowe foty… Siergieju, dziękujemy za gościnę. Grupa szwędająco-szutrowa w pełnym składzie. …i ruszamy dalej, oczywiście tą samą drogą, którą przybyliśmy… Podążamy ku cywilizacji. W najbliższej wiosce robimy pierwszego STOPA, trzeba naciągnąć łańcuchy, korzystając z kluczy miejscowego warsztatu. Dzisiejszy, czwarty dzień wyjazdu jest lajtowy, do pokonania coś ok. 270-300 km szutrów i bocznych asfaltów, więc jedziemy niespiesznym tempem oglądając Białoruś. Mijamy okoliczne wioski i miasteczka przypatrując się życiu Białorusinów. W wioskach nie ma bieżącej wody w domach. Są za to przydrożne hydranty z których mieszkańcy noszą wodę do domów, a to patent – pozwalający nabrać wodę, ale tylko wtajemniczonym, niezbędny jest bowiem do tego specjalny klucz... i cegła. Charakterystyczne domy białoruskich wiosek, we wschodniej Białorusi drewniane domy to prawie 100% zabudowy, im bliżej zachodniej części, tym udział domów murowanych wzrasta. Szutrowanie… Jadąc jako pierwszy w grupie, oglądam w lusterku niesamowity widok: gromada motocykli jadąca całą szerokością szutrowej drogi w tumanach pyłu przez, który przebijają się światła reflektorów. Cykane foty niestety nie oddają tego zjawiska, gdyż tutaj kolumna jest zbyt rozciągnięta i nie ma efektu skumulowanej chmury pyłu… Po drodze zatrzymujemy się w różnych, dziwnych miejscach. Tutaj to Druck, stare słowiańskie grody pamiętające czasy Rusi Kijowskiej i Waregów. W tym miejscu w 1660r miała miejsce potyczka oddziału Kmicica ( tak, tego z sienkiewiczowskiego „Potopu” z wojskami moskiewskimi. Po pierwszej porażce wojsk Rzeczpospolitej (Kmicic pokpił sprawę), kiedy z odsieczą przybyły chorągwie Czarnieckiego, Moskali rozbito. Po południu docieramy do Mohylewa, tutaj czeka na nas hotel i grupa „szosowo-hotelowa”. Po czterech dniach podróżowania nareszcie możemy się domyć i wyspać bez towarzystwa meszek i komarów. Ale zanim pójdziemy spać ruszamy na podbój miasta :). „Trzej Panowie w fotelach ( nie w łódce) nie licząc psa…” Mohylewski ratusz, najstarsza część miasta – tutaj stał niegdyś zamek. Dniepr – dla mnie niezwykła rzeka, to tędy przed tysiącem lat płynęli Wikingowie podbijając okoliczne ludy i ustanawiając swą władzę. Dawali płatną ochronę okolicznej ludności, mniej więcej to samo co oferuje dzisiejsza mafia… i demokratycznie wybrane władze państw szczycących się wolnością . W jakiejś knajpce. Ten wieczór, to dla mnie wielka nauka i lekcja życia. Mam okazję zaobserwować profesjonalne zachowanie swoich kompanów, którzy niczym skanery omiatają wzrokiem znawców niewieście kształty sunące deptakiem. Co ja naiwny robiłem przez tyle lat??! Marnowałem tylko czas… Upojeni zapewne widokami i atmosferą tego europejskiego miasta wracamy do hotelu, trochę gadamy, a w zasadzie to głośno się drzemy ( no,dobrze - dyskutujemy) w hotelowym hallu, a potem walimy się spać... Bez komarów i meszek...baaajka.
  2. 5 points
    Tysiące wspaniałych wspomnień utrwalone w krótkim klipie. Dokładnie za pół roku wracamy na te trasy ponownie - musimy wyrównać niektóre rachunki !
  3. 2 points
    No, 1400 km rocznie - rodzynek normalnie
  4. 2 points
    Mało, że się odezwałem.... nawet byłem na żurawinie Ale poprawię się jeszcze
  5. 2 points
    Cza było z nami pojechać w niedziele, przejeżdżamy tamtędy Jadąc ze Szklarskiej w kierunku Jeleniej Dziury trzeba skręcić w prawo na Piechowice a potem znowu z prawo na Michałowice. https://goo.gl/maps/y2j4QEjmrAN2 https://goo.gl/maps/JT6d7UdJze92
  6. 2 points
    Przepraszamy za usterki. Przerwa techniczna, komp złapał syfa, w sobotę ciąg dalszy.
  7. 1 point
    Podróżniczy szum łba powoli ustaje, pierwsze co robię po rozpakowaniu klamotów, to przeglądam zrobione zdjęcia, by jeszcze raz poczuć to, co wydarzyło się w ostatnich dniach… Te kilka zdjęć, to nie jest jeszcze relacja z podróży, tę zacznę pisać jak się trochę ogarnę w domu. Myślę, że ten clip pozwoli wczesać się w klimat wyjazdu, proponuję go obejrzeć, a potem potraktować jako podkład muzyczny przy oglądaniu zdjęć. No to jedziemy:
  8. 1 point
  9. 1 point
    Rzuciłem okiem do Przywitalni i nikogo o nicku: rafxxww tam nie zauważyłem ...
  10. 1 point
    Tak literówka. Ale jest tu na forum taki szujowaty dyktatorek któremu ryski czy tyski nie powodują... Sprzedane do zamknięcia. Proszę
  11. 1 point
    Fajny opis - ma trzy "tyskie" na szybce ;-)
  12. 1 point
    Po dojechaniu polną drogą przez las na nocleg na działkę Siergieja, znajdującą się gdzieś po środku bezkresnych lasów Parku Berezyny czuję pewną ulgę. Po dwóch dniach bardzo intensywnej jazdy czeka nas dzień wypoczynku. To nic, że nie ma prądu, ani bieżącej wody, a w zamian są roje komarów i meszek. Mycie głowy to wspaniały luksus nawet i w takich warunkach. Domek i działka Siergieja znajdują się na leśnej polanie, która niegdyś była ludną wioską, teraz stoi tylko jeden dom – Siergieja, a z sąsiednią wioską łączy go zarastająca ścieżka, którą właśnie przyjechaliśmy. Miejsce to urokliwe, gdzie fizycznie odcinamy się od cywilizacji. Jak dla mnie jest genialnie i myślę, że to nie tylko moje odczucia… Namioty rozstawiamy przy akompaniamencie brzęku roi komarów, czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Potem to już standard: piwo, kolacja, nocne pogaduchy i walę się jak kłoda w namiocie. Budzę się dopiero nad ranem, kiedy jakiś kret, akurat właśnie pod moim namiotem postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza… Ten dzień to całkowity chillout. Każdy może robić co chce, jedni mają niedosyt jazdy i szutrują po okolicy, drudzy per pedes idą na zwiedzanie sąsiedniej, opuszczonej wioski. Ja z Przemkiem pozostaję w trzeciej grupie – zajmujemy się degustacją. Przedtem jednak wraz z Przemkiem i Siergiejem jedziemy jego samochodem po wodę i zaopatrzenie dla całej ekipy do najbliższego sklepu (jednorazowo to pani w sklepie pewnie już dawno nie miała takiego utargu) . Ku uciesze ekipy, Siergiej wyciąga z garażu swojego motura. Do następnych fotek niezbędny jest podkład muzyczny: Ogólnie, to byczymy się, szwędamy po obejściu, nikt nie narzeka na nudę. Czarek i Przemek dokonują prezentacji liofilizowanej żywności. Potem to już ognisko i dłuuuuga kolacja. . Mięsiwo było pieczyste, było i gotowane, były i ogóreczki… Sprawami kulinarnymi zajmował się Kaes. Do wyboru, do koloru. I najważniejsze: były długie, polsko-białoruskie przy ognisku rozmowy. Nasz gospodarz – Siergiej, któremu jesteśmy niezmiernie wdzięczni za okazaną gościnę. Wiemy, że to specjalnie dla nas przygotowałeś całe obejście. Z pewnością będziesz czytał relację, więc korzystając z okazji jeszcze raz: bardzo Ci dziękujemy i gorąco pozdrawiamy! c.d.n.
  13. 1 point
    Na prośbę Mili dodaję zdjęcie kotka.
  14. 1 point
    Rano, po spakowaniu klamotów opuszczamy biwak nad jeziorem w Połonce i ruszamy w dalszą drogę. Wczoraj przejechaliśmy coś ok. 500 km, a dzisiaj czeka nas chyba jeszcze dłuższa trasa i do tego kilka miejsc w których na pewno chwilę staniemy na popas. Z uwagi na wczorajsze szutrowe doświadczenia modyfikuję wcześniej zaplanowaną trasę na korzyść asfaltu, wywalając wszelkie szutry, które mogą nas spowolnić. Trudno, tym razem nie pojeździmy, ale chciałbym jeszcze przed nocą dotrzeć na działkę do Siergieja, a ostatni odcinek to jakaś zagubiona ścieżka w lesie, która ze względu na opady może i za dnia przynieść pewne atrakcje. Pierwszy przystanek robimy w Lachowiczach, w zasadzie nie ma tu nic do oglądania, ot zwykłe miasteczko, żeby nie powiedzieć „dziura”, ale tak to już będzie na tej wycieczce, że celem odwiedzin będą miejsca banalne, ale związane za to z dramatycznymi wydarzeniami z przeszłości. Tak jest i z Lachowiczami, mało kto dzisiaj wie, że w XVII wiecznej Rzeczpospolitej była to jedna z najpotężniejszych twierdz, a co więcej zyskała sobie miano białoruskiej Jasnej Góry. Nie tyle jednak dzięki świętemu obrazowi, co dzielnej obronie podczas „potopu” moskiewskiego. Tylko dwie twierdze w Wlk. Księstwie Litewskim oparły się wojskom moskiewskim: Słonim i Lachowicze. To właśnie w murach tej twierdzy schroniła się okoliczna szlachta białoruska (tak głównie białoruska), wytrzymując wielomiesięczne oblężenie i kilka szturmów. Prawdę powiedziawszy obrona kilka lat wcześniej ( dokładnie to 5 lat) Jasnej Góry to pikuś w porównaniu z tym czego dokonali obrońcy Lachowicz. Lachowicze zostały wyzwolone kilka dni po bitwie pod Połonką, gdzie mieliśmy ostatni nocleg. Oczywiście wśród oswobodzicieli był imć Pan Pasek. Tu są jego pamiętniki, polecam lekturę: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/pamietniki.html No właśnie, a gdzie jest ta twierdza? Obecnie już jej nie ma, a nawet trzeba pewnej spostrzegawczości, by zlokalizować ją w terenie. To zdjęcie centrum miasta: A to szkice dawnej twierdzy i pozostałości starych map: To teraz już widać, gdzie znajdowała się twierdza: Krzyżykiem zaznaczyłem miejsce naszego postoju. Poniżej filmik z wizualizacją twierdzy: Ruszamy dalej do Nieświeża, tabuny turystów i całkiem ładnie wyglądające miasteczko. Zamek, jak zamek. Rodzili się tu, umierali i bzykali Radziwiłłowie. Zupełnie nie moje klimaty, myślę (sądząc po ilości czasu poświęconego na zwiedzanie), że dla pozostałych uczestników również. Spędzamy tu jednak kilka godzin, jedząc, szwędając się, odpoczywając, a niektórzy nawet wymieniając między sobą buty… Lecimy dalej, następny przystanek to dla mnie miejsce kultowe – przeprawa Napoleona przez Berezynę, podczas odwrotu z pod Moskwy, zimą 1812 roku. Kiedyś, w młodzieńczych latach, kiedy z tornistrem biegałem do szkoły nad biurkiem w swoim pokoju miałem wyciętą z jakiegoś kalendarza i zawieszoną reprodukcję obrazu Suchodolskiego przedstawiającą właśnie ten epizod. To ten obraz: Zawsze marzyłem, by zobaczyć to miejsce w rzeczywistości. Ileż tu musiało być wtedy emocji i ludzkich tragedii. Dzisiaj wygląda tak: Z 500 000 żołnierzy idących z Napoleonem na Rosję wracało 50-70 tys. wygłodniałych maruderów, przemarzniętych i pragnących tylko jednego: wydostania się z tego bezludnego i lodowego piekła na Zachód, do cywilizacji. Na drodze stała ostatnia przeszkoda - rozmarznięta Berezyna, tworząca ponure topielisko dla tysięcy ludzi. Dodatkowo Napoleona osaczały rosyjskie armie. Beznadziejna sytuacja. A jednak udało mu się oszukać i wywieźć w pole Rosjan. Prawie wszystkim udało się przeprawić na zachodni brzeg. Walnie przyczynili się do tego Polacy, którzy jako jedni z nielicznych uczestników tej wyprawy zachowali zdolność bojową do samego końca. Niewielu przeżyło tylko napoleońskich saperów (w tym Polaków), którzy stojąc po szyje w lodowatej wodzie budowali zbawienne mosty. Dodatkową atrakcją miejsca był kot i dwie białoruskie motocyklistki. Proszę o zamieszczenie zdjęć motocyklistek i kota. Powoli Słońce zaczyna zachodzić, więc lecimy na nocleg do Siergieja. Jego działka znajduje się w środku Parku Berezyny, totalne odludzie, brak wody i prądu, ale jest za to wiele innych rzeczy… Jakimś cudem już prawie o zmroku odnajdujemy właściwą drogę i dojeżdżamy do celu. Uff! To był również emocjonujący dzień. To droga dojazdowa, zdjęcia robione za dnia w następnych dniach, ale o tym w następnym odcinku… c.d.n.
  15. 1 point
    Witam uczestników wyprawy, oraz wszystkich tych, którzy poszukują inspiracji do odbycia kolejnych podróży. Białoruś? Tak, to dobry kierunek. Szczerze polecam. Niezwykle bliski nam kraj i ludzie, odległy w wyniku od lat sprawnie działającej propagandy, ale bezsilnej wobec osobistej konfrontacji, do której zachęcam … Zawsze mój podziw wzbudzali Czarniecki i Batory, którzy potrafili prowadzić na tych terenach kampanie, wiodąc ze sobą dziesiątki tysięcy ludzi, godząc emocje, oczekiwania i możliwości uczestników wypraw. Jak w kalejdoskopie rozwiązanie ich problemów widać było w naszej ekipie. Historia i geny, które kierowały naszymi wyborami wzięły górę nad prywatą. Samoorganizacja, to naprawdę niezwykłe zjawisko, fenomen i istota I Rzeczpospolitej, wszyscy działali dla ogółu, a nie dla własnej wygody ( no, ba – każdy chciałby zapierdalać pierwszy po szutrach, a jednak była dyscyplina i każdy, trzymając na wodzy swoje upodobania i bezpieczeństwo, jechał w określonym miejscu i szyku. Szacun. Wielki szacun dla wszystkich uczestników. Wybaczcie. Pierwszego dnia, zaaferowany pomyślnym przebiegiem eskapady nawet nie myślałem o wyciągnięciu aparatu, by robić foty. Całą uwagę skupiłem na celu - dotrzeć szczęśliwie i w pełnym składzie na biwak. To był ciężki dzień, 12 godzin w siodle, a na deser 30-40 km rozmiękniętych w wyniku deszczów, szutrów. Błoto, glina, piach i Kropka jadąca motkiem na szosowych oponkach… Jeden piruet, to naprawdę dobry wynik na takiej trasie . Jesteś dzielna. W Kosowie Poleskim łączymy się z grupą suwalską, to fenomen. Dwa tygodnie wcześniej umawiamy się luźno z Kaesem w tym punkcie na spotkanie. Do celu obydwie grupy przyjeżdżają w odstępie 3 minut. Przypadek? Nie wiem, ale gra muzyka . Kosów Poleski. Tak to tutaj urodził się białoruski rewolucjonista, walczący o niepodległość USA, niejaki Tadeusz Kościuszko. Kościuszko Białorusinem? To jeszcze nic, nie wiem czy wiecie, ale znanym twórcą białoruskiej opery jest Moniuszko, a piękno białoruskiej przyrody rejonu Nowogródka opisywał znany białoruski poeta, Adam Mickiewicz. Pewien szok? Drobny w kurw? Wyluzujmy. Zamiast złorzeczyć Białorusinom, że zabierają nam stu procentowych Polaków zastanówmy się chwilę. Oni mają rację, to byli Białorusini, ale jednocześnie ci ludzie byli gorliwymi obywatelami Rzeczpospolitej poświęcającymi swoje życie dla jej dobra. To jest właśnie ta nić, która łączy nas z Białorusią, 400 lat historii tworzenia wspólnego państwa do którego nikt nikogo nie zmuszał, to był wolny wybór. To jest właśnie główny powód dla którego warto odwiedzić Białoruś. Na biwak w Połonce dojechaliśmy szczęśliwie. Podziękowania dla Andrzejka. AgreSorku wykonałeś rekonesans biwaku i zorganizowałeś opał na ognisko. Wielkie dzięki. Poranek. Po pierwszym dniu jestem jak w szoku pourazowym. Dopiero teraz wyciągam aparat i nieśmiało robię pierwsze foty. Stres powoli odpływa… W wyniku wczorajszych szutrowo-błotnych doświadczeń zapada nieuchronna decyzja. Trzeba się rozdzielić na dwie grupy – szwędająco-szutrowo-namiotową i szosowo-hotelową. W sumie nie jest źle, spotykamy się we wcześniej zaplanowanych miejscach hotelowych. Bonusem jest dodatkowa radość wynikająca z powitań i integracji w miejscach wspólnych noclegów Połonka. To nie był przypadkowy nocleg (wobec przypadków nie należy być biernym, zawsze trzeba podawać im wyciągniętą rękę). Trochę wstępu. Potop szwedzki, wszyscy go znamy, Sienkiewicz, trylogia, Hoffman, Olbrychski… 1655 rok, Szwedzi prawie bez walki opanowują całą Polskę. W tym samym czasie, a nawet ciut wcześniej do podobnego „potopu” dochodzi na wschodzie. Moskwa w 1654 zajmuje prawie całe Wlk. Księstwo Litewskie. Moskale dochodzą do Brześcia, a Litwini biorą w skórę, aż miło. Po paru latach my jakoś się ogarniamy ze Szwedami i wyrzucamy ich z Polski. Litwini nie są w stanie zrobić tego samego z Moskalami, czekają na naszą pomoc. Jest 1660 rok. Po gościnnych występach w Danii dywizja Czarnieckiego wraca do Polski ( to stąd słowa naszego hymnu „przejdziem się przez morze” – ale to inna bajka i inspiracja do kolejnych wypraw) i aktywnie wspiera Litwinów w walce z Moskalami. Do pierwszej bitwy dochodzi właśnie pod Połonką, Litwini wsparci przez Polaków, a bardziej przez naszego ducha walki i zadziorności odzyskują utracone morale. Bitwa. Żółty fluorescent, to trasa rajderów, czerwony krzyżyk, to miejsce noclegu. 1. Litwini. 2. Husaria, szarża na moskiewską piechotę. 3. Obejście lewej flanki Moskali, w tym uderzeniu uczestniczył Imć Pasek. 4. Moskiewska piechota, która przeszła przez groblę (dotarła w okolice kościółka, gdzie spotkaliśmy się z ekipą suwalską). Husaria. Czym była? Husaria to takie narzędzie zbrodni, zbierające krwawe żniwo przez prawie 200 lat… Jak działała husaria? Wyobraźmy sobie 200 GS-ów 1200 ustawionych w linię, jadących ławą kolano w kolano z prędkością ok. 100 km/h wjeżdżających w tłum bezbronnych ludzi. Nie udało się wszystkich rozjechać? No to robimy nawrót, cofamy się ze 200 metrów, ustawiamy linię i jeszcze raz wpadamy zwartą linią na pełnym gazie w w stojący przed nami tłum. Robimy tak aż do skutku, nawet 10 razy… Skuteczne? Baaardzo. Na ogół wystarczały 1-2 uderzenia, a czasami sam widok husarii, by przeciwnik uciekał w panice. Stojących na drodze szarży husarii czekała śmierć okrutna, ale przynajmniej pewna... Szanse pozornie są wyrównane, Moskale i wojska Rzeczpospolitej liczą po 12 tys. ludzi. Tylko pozornie szanse są wyrównane, w rzeczywistości po stronie polskiej są sami weterani i zabijacy. W tym miejscu przypominam – w armii polskiej żołnierze nie służyli by dorobić się majątku, czy oczekiwać zysku, oni już musieli posiadać majątek, który pozwolił by im na taką rozrywkę jak turystyka połączona z możliwością zbijania przeciwników. To całkowita analogia do nas: nie po to się szwędamy by zarabiać, ale po to zarabiamy, by móc to robić. Wracamy do bitwy. Czarniecki miał problem, no bo co zrobić i jak się zachować, aby będąc silniejszym pokazać swą słabość? No cóż, udał ucieczkę, tabory, które stały tam gdzie dzisiaj jest kościółek rozpoczęły odwrót. Moskale, myśląc, że ofiara się wymyka rzucili do ataku za mostek piechotę. W tym momencie do szarży rusza husaria, no efektów nie muszę tłumaczyć. Padł rekord, jeden z husarzy nabił na swoją kopię sześciu ludzi. To był rekord w dziejach husarii. Reszta to już była rutyna - pogoń i dożynki (dożynanie) na odcinku 60 km. Wyróżnił się w tym nasz bohater Samuel Kmicic. A jakże, by Białorusin – chorąży orszański . cdn.


×