Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 13.05.2016 in all areas

  1. 5 points
    Fajne ogłoszenie, naprawdę fajne ... ;) Nie można zobaczyć. Nie można wiedzieć za ile. Nie wiadomo czy w ogóle. Wiadomo, że używane i że ma być drogo :roll:
  2. 3 points
    Zakładając, jak napisałeś, że są szczelne, to nie potrzeba butelek i ile wtedy dopiero wejdzie tego coby w butelkach było...jakby było :-D
  3. 3 points
    Dzień dobry wszystkim. Ustabilizowaliśmy się na 205, być może jest to "dno" od którego będziemy się odbijać :-D Więc klikamy koledzy i koleżanki.
  4. 2 points
    Jakbyś się Interno przypadkiem nie wiem dlaczego denerwował, to nie masz powodu. Najlepsza reklama to ruch w temacie, jakikolwiek ale ruch. PS. Jak Interno to chyba wewnętrzne, co ? Te organy się znaczy :)
  5. 2 points
  6. 2 points
    Oj chyba ciśnienie mam, bo z powyższego linka wyczytałem "finlandia"
  7. 2 points
  8. 2 points
    Raczej nie, bo poniosłem ogromne szkody moralne. Motek poskładałem, ale psychika nie do odbudowania. Tydzień jazdy w plecy. Ile to warte?
  9. 2 points
    Twiny w Lidlu? Nawet w promocji są ;) http://fanlidla.pl/files/g/2_39003_Pepsi_dwupak_13.jpg
  10. 2 points
    To nawet w pewnym sensie są niebezpieczne sytuacje.
  11. 1 point
    ...Operacja Kwiecień" - hasło klucz. Właściwie to sama nazwa powstała krótko przed samą akcją, przez pół roku wcześniej mówiliśmy o tym po prostu "Kwiecień". Pomysł narodził się jakoś zimą, jesienią był Klasztorek (kolejne hasło/miejsce klucz), zimą niiiic, tak powstał pomysł żeby wyrwać gdzieś wiosną. Termin został ustalony "na sztywno", kilka miesięcy wcześniej, nie było od niego odstępstw, nie miała znaczenia pogoda, stan zdrowia, czy to że ciocia ma akurat imieniny. Wiedzieliśmy że spotykamy się w Pile i offem ciśniemy do Sierakowa Sławieńskiego, w prostej linii czy asfaltem jakieś 200, my mieliśmy plan na jakieś 350. Ostatni tydzień przed TYM weekendem już żyć się nie dało, człowiek dostawał kociokwiku, prognozy sprawdzane co godzinę, porównywane, konfrontowane - istny cyrk! W końcu przyszedł dzień wyjazdu, rano szybkie telefony i każdy rusza! Wreszcie! :grin: Czy da się spakować na cztery dni, z namiotem, śpiworem, zapasem bigosu, menażką, ciuchami, butami, dwoma winami swojskimi i paroma jeszcze pierdołami, w jedną torbę? Bez problemu, żadnego! Jeszcze czyściutka i błyszcząca... Do Piły z GD można jechać na wiele sposobów, ja wybrałem oczywiście ten przyjemniejszy:) Pogoda była jak dzwon! Nie wiedzieć jak, udało nam się jako tako zgrać czasowo w tej Pile, laweta z Wawy, z dwiema teresami na pokładzie, nasz gospodarz z Sierakowa (od teściów) przyjechał do Piły (tam mieszka) również na czas. Tam nastąpiła część przywitalna, którą pominę, zawsze jest taka sama, dorosłe chłopy klepią się po plecach jak pingwiny, chcąc w ten sposób wyrazić ch*j wie co właściwie :D Część gratów zostawiliśmy w garażu, część zanieśliśmy do chaty. - No to co? Przelecimy się chyba treningowo co? - zaproponował Biały - No ba! - reszta odpowiedziała jednym głosem w zasadzie - Głodni jesteście? Tu niedaleko jest takie gospodarstwo, stawy pstrągowe i przy nich knajpa, jedziem? - Jedziem! No i się zaczęło... ...Qrwa... Z tej części zdjęć nie mam, reszta coś może podeśle, ja walczyłem o życie, nie było szans robić zdjęć. Biały ma białą teresę i bielmo na oczach... Nie widzi licznika. Bankowo! Zrobił nam pełen przekrój warunków drogowych w jakich będziemy się poruszać, pełen. Czyli... Piach! Mniej lub bardziej ubity, ale piach! Kurde! Mieszkam nad morzem, skąd oni tam w okolicach Piły mają taki piach? My nad morzem nawet takiego nie mamy! Piach, mało, to czasami mąka była! Właziło to wszędzie, szczególnie tam gdzie mogło się przylepić, czyli oczy, uszy, usta nos. Dramat. No i te prędkości. Ja wiem, świeżak jestem, ale no kurde! Koniec końców, dotarliśmy, wszyscy, żywi, do dziś nie wiem jak, do tej knajpy z pstrągiem. Miejsce urokliwe, pstrąg po prostu nieprawdopodobny, przepyszny, prześwieży i bardzo przystępny cenowo. Nie pamiętam oczywiście nazwy miejscowości, wyrzuciłem ten dzień z pamięci, żeby nie mieć koszmarów :D Aaaaaa, byłbym zapomniał, pani z knajpy ma na imię Karolina, poszły zakłady, przegrałem :D Pojedli, popili? To wy*ierdalać do chaty! No i tak mniej więcej ten powrót się odbył, nie wiem dlaczego, nie można było jak człowiek, pyrkać spokojnie przez te laski? Ptaszki tak pięknie śpiewały przecież... To nieeeee!!! Ogieeeeeeeńńńńńńńń!!! Po raz pierwszy w życiu jechałem pełnym ogniem pasem przeciwpożarowym wzdłuż torów kolejowych, po oski w piachu drobnym jak mąka! No ale inaczej się nie dało, każde odpuszczenie gazu groziło natychmiastową glebą. Z tej części zdjęć również nie mam, powody są oczywiste. Jakoś dojechaliśmy na miejsce zbiórki, tam czekała na nas nagroda, czekała równie długo jak plan tej całej eskapady, ale warto było ;) Ależ my byliśmy brudni i zakurzeni!!! Bardziej się nie dało! Tak wtedy myśleliśmy... Jak się później okazało, byliśmy w wielkim błędzie :grin: Ale o tym, w następnym odcinku ;)
  12. 1 point
    Jeszcze trochę i sprawa skończy się w sądzie - fińskim, ot dajmy na to w Helsinkach :)
  13. 1 point
    Pociągnąłem apkę i sama mi codziennie przypomina o głosowaniu.
  14. 1 point
  15. 1 point
    A to tego typu... Wyglądają podobnie jak pojemniki na organy. Nawet nie podobnie, a tak samo. Czasem niektóre (te pojemniki) są w kolorze czarnym ;)
  16. 1 point
    Spawam w nich aluminium :lol:
  17. 1 point
    Proste w formie że tak powiem. Jaka jest szerokość całkowita? 120cm?
  18. 1 point
    O kurde ... to jest ta wersja co jak sobie kawę pijesz w drodze to pokazuje gdzie nie jesteś ... ;) :beer:
  19. 1 point
    po prostu prowadziła krótszą trasą z nastawieniam na zwiedzanie ;) ta podstawka to właśnie nawigacja, a że w komplecie kupka kabli to też udokumentowane ;)
  20. 1 point
    Piotruś udostępnij zdjęcia, nie to że chcę kupić, ale... :-)
  21. 1 point
    K75 1991 rok i 27tys!? - no proszę cie :-D
  22. 1 point
  23. 1 point
    Jasna sprawa. Przecież ubezpieczalnie też by nas nie próbowała naciągnąć, ani pomniejszyć odszkodowania, więc czemu my byśmy mieli to robić.
  24. 1 point
    Dzień drugi, a w zasadzie pierwszy właściwy całej tej historii... Wieczorem było delikatnie, bo wiedzieliśmy że rano trza jechać, generalnie nocleg i śniadanie w spartańskich warunkach, nie polecam Gotuje oczywiście Basior, dopóki karmi stado - jedzą mu z ręki i nie ma buntów grożących przejęciem przywództwa, na śniadanie zrobiłem im zatem jajówę na solidnym kawale boczku Jako że dla przyjemności się nie spotkaliśmy, poranna toaleta została ograniczona do minimum, bambetle zapakowane Po przejechaniu odcinka do "Pstrągowni", zaczęła się nuuuuda, kilka kilometrów prostej jak strzelił drogi, w połowie sią kapnąłem że coś jest nie tak, podjechałem do Dębiaka, zapytałem, okazało się że tak, to stara, poniemiecka linia kolejowa, a właściwie sam nasyp, dlatego tak prosto ui równo. Stanęliśmy na mostku nad rzeką, nazwy nie pamiętam, ale pięknie tam było, no i moje wprawne wędkarskie oko wypatrzyło pstrąga :) Następnym przystankiem były bunkry. Nie byle jakie bunkry, tylko te posowieckie, w których jak się okazało dopiero niedawno, były przetrzymywane głowice jądrowe do pocisków balistycznych Made in CCCP jeszcze. Ciekawe miejsce, byliśmy nie w tych odnowionych bunkrach, udostępnionych do zwiedzania, odwiedziliśmy te opuszczone, pozawalane, zdewastowane. Ciekawy patent mieli, oni nie kopali po prostu dziur w ziemi, czy to na otwartej przestrzeni czy w lesie, oni drążyli tunele w zboczach, co ciekawe, na zewnątrz "wystaje" może jeden procent tego co jest pod ziemią. Reszta to zamaskowane wyloty chyba wentylacyjne, jakieś wloty powietrza coś. W środku jest, jakby to powiedzieć - przerażająco. Jakby ludzie wyparowali... Tutaj widać dokładnie jak można wchodząc z zewnątrz przez tę niewielką dziurę, polecieć na ryj w dół po kilku krokach, na szczęście ktoś tam zamontował belkę z ostrzeżeniem, bo zanim oczy nie przyzwyczają się do mroku to nie widać nic. Po wyjeździe ze strefy bunkrów, dojechaliśmy do jakiejś wioski. Fajny klimat. Siedliśmy sobie przed sklepem, kazdy po kiełbasie, bułce i bezalkoholowym, lokalesi przyglądali się ukradkiem... W końcu podchodzi chłopaczek, taki może ze 12 lat, wyraźnie widać było że nie wiedział jak zagaić... W końcu się zdobył... - Jakby co to fajne. Wydukał wykonując gest brodą kierunku motorów :D Po krótkim popasie pojechaliśmy dalej. Kłomino. Opuszczone miasto - widmo. Mocno mi to miejsce dało do myślenia i wryło się w pamięć. Jak bardzo trzeba mieć chory łeb i jak bardzo owładnięty rządzą panowania nad światem żeby w obcym kraju wybudować sobie pośrodku niczego miasto, osiedlić tam wojsko i myśleć że to jest zupełnie naturalne??? Jedno trzeba im przyznać - mieli rozmach skurwisyny! Nie da się tego miejsca opisać, trzeba je zobaczyć. Zachęcam. Potem gdzieś się zapędziliśmy ciut za daleko, do tego nie w tę stronę co trzeba, z czego zrobiła się przerwa na batonika, siku i poleżankę - w dowolnej kolejności W końcu ruszamy. Dzidujemy przez te lasy, jedzie się coraz lepiej, ba, jazda "wchodzi", jak ciepły nóż w masełko... Ale takie uczucie bywa złudne, zaczyna się jazda na granicy, na granicy przyczepności i możliwości swoich i sprzętu, te drugie czasem są przekraczane, o czym dają znać w najmniej oczekiwanym momencie. W którymś momencie za jakąś wiochą wjeżdżamy w las, zaczynają się hopki, potem hopy, no to skaczemy - hop, hoop, hoooooop! Kudłatemu nikt nie powiedział, że zapakowana duża teresa waży jakieś 270 kilo, plus jeździec, lekko licząc trzy i pół stówki. Takim zestawem się raczej nie skacze, no ale mówię - nikt mu tego nie powiedział... Z Białym wyrwaliśmy trochę do przodu, skończył się las, zaczęło pole, tam to dopiero można było pójść! No to poszliśmy. Emotikon grin Dojechaliśmy do wiochy, tej w której pytaliśmy o drogę dwóch ziomków. Pytaliśmy o drogę do sklepu w zasadzie, bo do pełni szczęścia na noclegu brakowało nam jak to zwykle bywa - chleba, kiełbachy, no i wódki. W tej wiosce nie ma sklepu, ale jest w wiosce obok. Dobra, już wszystko wiemy. stoimy, czekamy, czekamy, czekamy... - Któryś wyjebał pewnie... - No. - Wracamy? - No. No to dzida pełnym ogniem z powrotem! Stoją na środku pola nieboraki, duża teresa kudłatego jakoś tak nisko stoi... Lowrider czy co? - Co jest? - Chyba mu amor pierdol*ął. - Cooooo??? Ja pierd*olę! No to niezła pi*da! - Dobra, trza ja rozładować i wywalić na bok. Tak zrobiliśmy, wywaliliśmy krowę, faktycznie, amor na dolnym mocowaniu trzasnął jak nożem ucięty. Kudłaty załamany: - Ja pier*olę, co teraz? Assistance? Laweta? Co robić??? Ja jako na wsi wychowany, jakoś się nie przejąłem za bardzo: - Co robić, co robić? Nic nie robić! Obok jest wiocha, w każdej wiosce jest spawarka, zawsze ktoś ma, a jak nie tu, to wiochę obok! Trza dojechać do wiochy, wymontować dziada, pospawać, zamontować i jechać dalej Emotikon grin - Aaaaale jak? - Jak to jak? Normalnie! Dawaj te bambetle, na pusto dokulasz się do wiochy, a dalej to już pójdzie. Tam, na tym polu, mimo całej dramaturgii i beznadziei tej sytuacji powstało jedno z ładniejszych zdjęć tej eskapady... No i poszło. Jak burza. W wiosce poszło szybko, ziomki wskazali kto ma spawarkę, pojechaliśmy tam, ale się okazało że ma, ale go nie ma, no ale to była bardzo urodzajna wiocha, spawarki były dwie, drugą miał sołtys, a własciwie mąż sołtysa, bo sołtysem była kobita Pani Sołtys! Jak to w każdej wiosce - Sołtys wszystko ma i wszystko wie! Pan Haniu okazał sie cudotwórcą, miął narzędzia, wiedzę, doświadczenie, ściągacz nawet miał, spawarkę, no i złote ręce i złote serce. Kurde, małośmy tam nie zostali na noc, to kolorowe to świetlica, została nam zaoferowana do wyłącznego użytku, z telewizornią, piłkarzykami, ping pongiem i córkami Sołtysa Emotikon grin. Skończyło się na śmiechu, kupie smiechu, fajni, zwykli, życzliwi ludzie, mnóstwo jest takich, wystarczy tylko zagadać, poprosić o pomoc, spytać o drogę. Fajne uczucie. W mieście ciężko go doświadczyć, na wioskach wiele się nie zmieniło przez ostatnie trzydzieści lat. Na szczęście. Cała operacja która u mechanika trwałaby minimum trzy dni, tutaj, na środku ulicy w wiosce której nazwy nie pamiętam, trwała jakieś może półtora godziny. Rozkręcenie motocykla, wymontowanie amora wraz z zapieczonym łożyskiem, pospawanie, montaż i złożenie - czas operacyjny jak w pit stopie Formuły 1. Bardzo podziękowaliśmy, Panu Heniowi Kudłaty w zasadzie na siłę wcisnął banknot, nie chciał wziąć, banknot nam wydawał się za mały, Pan Henryk stwierdził że za duży. Ale nic to, uratował nam skórę, podziękowaliśmy jak umieliśmy, na pożegnanie salwy śmiechu, salwy z rury i kupa kurzu i pojechaliśmy w stronę zachodzącego słońca (dosłownie), w poszukiwaniu zaplanowanego noclegu, nad jeziorem. Jeziorem którego nie ma. To znaczy jest, ale go nie ma! Ale o tym, w następnym odcinku ;)
  25. 1 point
    Tak powiedział Kazimierz S :-) Cisza, półmrok mglisty, powietrze stoi Na zegarze, który bracia ustawili w tym pokoju Ciągle inna godzina, ależ ten kwas trzyma Patrzy na mnie kartka białymi oczyma


×