Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 18.11.2018 in all areas

  1. 9 points
    3-go września po pięknym przebudzeniu nad rzeką zebrałem się do dalszej jazdy. Wiedziałem, że chłopaki już ruszyli w stronę granicy więc umówiliśmy się na przejściu. Wczoraj tak byłem podniecony powrotem do domku, że zapomniałem kupić rzeczy na kolację i śniadanie. Do tego doszedł chłód wrześniowego poranka i nie było mi zbyt ciepło-rozgrzałem się dopiero po snikersie i kawie po tankowaniu. Kurcze, lubię tą drogę od Kijowa do Dorohuska-jest równa, szeroka i są fajne widoki w każdą stronę-niby nic nadzwyczajnego, a nawet mimo głodu i chłodu jechało mi się bardzo przyjemnie. Po dojeździe na przejście zastałem Wojtka siedzącego na ławce dla olbrzymów. Ogólnie przekraczając tą granicę czułem się jakbym wjeżdżał z Rosji na Ukrainę - taki sam beznadziejnie długi czas oczekiwania, jakieś dziwne procedury...po co to komu?? Człowiek docenia zalety Unii dopiero w takich miejscach...Jest mi przykro, że ludzie muszą tracić tyle czasu na biurokrację wjeżdżając do Unii z Ukrainy. Pamiętam te czasy kiedy przekraczałem granicę POL-DEU. Wtedy też tego nie rozumiałem. Nie chcę wchodzić w politykę, ale cieszę się, że jestem obywatelem Unii i mam nadzieję, że tak zostanie... Objazdy w okolicy Lublina trochę nas zmyliły i znowu się rozdzieliliśmy. Na szczęście tym razem mieliśmy ustalone miejsce na biwak-było to zakole Pilicy w okolicy Białobrzegów. Na mapie wyglądało jakby był to kawałek lasu z drogą gruntową. Po dojeździe okazało się, że jest tam kościelny ośrodek wypoczynkowy czy coś w tym rodzaju. Niemniej jednak kilkaset metrów dalej znaleźliśmy fajne miejsce na biwak z zejściem do wody. Druga już kąpiel pod rząd była całkiem przyjemna, ale niewiele pomagała-ciuchy tak śmierdziały, że nie mogłem wytrzymać sam ze sobą:-). Chłopaki mieli pewne obiekcje przed kąpielą...chyba wynikały one z tego, że trzeba było zeskoczyć z 1,5-metrowej skarpy do wody..., a prąd był naprawdę wartki ww tym miejscu i trzeba było trzymać się max pół metra od skarpy. Niemniej jednak udało nam się wdrapać z powrotem na ląd :-). Kolejny dzień był już ostatnim w na naszej wyprawie. Wszyscy dzięki Bogu dojechaliśmy bezpiecznie do naszych Domków. Ja mogę powiedzieć tylko, że Żona wpuściła mnie do łózka dopiero po trzech dniach i sześciu kąpielach... To była prawdziwa wyprawa!!!:-) Radziu, Wojtku: jeszcze raz dziękuję Wam za czas spędzony wspólnie i przepraszam za moje humory i takie tam inne głupawe zachowania :-). Fajnie się z Wami podróżowało! pozdrawiam trolik
  2. 8 points
    Dwa tranzyty przez Ukrainę upewniły mnie, że warto poświęcić czas na zwiedzanie tego kraju. Dupa mnie jeszcze bolała po miesiącu spędzonym w Azji Centralnej, ale już kombinowałem jak się dostać na Ukraińskie Zakarpacie. Mariusz z FAT był tam już i wybierał się ponownie na początku października, więc postanowiłem do niego dołączyć. Prognoza długoterminowa była zajebista, więc nie było na co czekać. Ruszyłem ze Szczecina 11 października, a celem tego dnia był dojazd gdzieś w okolice Dukli. Problemem października jest to, że wcześnie robi się ciemno, a ja nie lubię wcześnie wstawać-pozostawała mi więc niestety jazda w ciemnościach, czego bardzo nie lubię. Na biwak rozbiłem się na jakiejś górce za Żmigrodem. Rano obudziło mnie piękne słoneczko. Z Mariuszem i Robertem umówiłem się na Połoninie Równej, więc postanowiłem wjechać na Ukrainę od Użhorodu. Droga przez Słowację przebiegła spokojnie, a na przejściu w Użhorodzie nie pusto kiedy tam zajechałem..;-). Lubie takie przejścia.!. Droga do Równej też była piękna Jesienne kolory po prostu wyrywały mnie z butów! Droga przez Lipowiec jest długa, ale za to stromizna nie jest duża, a droga ułożona z płyt czyni wjazd naprawdę łatwym. Na górze czekali na mnie chłopaki. Pokrótce omówiliśmy plan na najbliższe dni i wio! Równa wcale nie jest taka równa-jest za to całkiem duża i można się fajnie pobawić jazdą w ofie, a do tego nacieszyć oko pięknymi widokami. https://photos.google.com/share/AF1QipMwdW0NXpN1kQXq7N1_UfIuvyoJWfvkGKnTsQsTQoorQ6JUC2DUyVFC23L7uW0VjQ/photo/AF1QipMz6aUQIeA6nPioVSW_qHhNmRrqZtoEJV0PwSgo?key=MGhnN3dWUU5DWFdiX3NJVjFOTGlKTExqcXFyMlFB Będąc na Połoninie Równej zakochałem się od pierwszego wejrzenia w tych górach...Nie ma strażników, płotów, opłat, zakazów, przepisów, regulacji....Jestem ja, Gienia i te piękne góry mieniące się jesiennymi kolorami. Celem kolejnego dnia miała być Połonina Borżawa-postanowiliśmy więc śmignąć do Pilipca i zanocować blisko wjazdu na górę. Trasa przebiegła spokojnie i około 20-tej szukaliśmy już noclegu. Wieczorem okazało się, że Robert ma problemy z Tenerką-coś brzydko skrzypiało w tylnym zawieszeniu. Rano Robert postanowił nie jechać z nami na górę i pojechał swoją drogą. My za to, w dobrych nastrojach ruszyliśmy pod górę Jeszcze się dobrze nie rozpędziliśmy, a tu taki widok :-) r Z werwą wziąłem pierwszy ostry i stromy zakręt.... No i Borżawa powiedziała mi "dzień dobry"!! Potem okazało się, że na rozwidleniu dróg powinniśmy skręcić w prawo w stronę wyciągu...My oczywiście pojechaliśmy w lewo...Ale i tak było zajebiście!! Jazdy na Borżawie nie bylo tyle, co na Równej-to znaczy była, ale dla lekkich motocykli. Nasze krówki z wszystkimi gratami nie dałyby rady zjechać w kierunku Wołowca po stromej, ledwo widocznej drodze. Postanowiliśmy więc nacieszyć oczy widokami, spić kawkę i spokojnie wracać na nocleg do Kołoczawy. Na nocleg wróciliśmy, ale spokojnie nie było... Do końcowej stacji wyciągu dotarliśmy bez problemu-droga była super łatwa. Tuż za stacją zauważyłem, że Mariusz zjeżdża z szutru i podąża ścieżką wzdłuż wyciągu. Pierwsze 100 metrów było ok, ale później zaczęło się robić stromo, do tego okazało się, że pod warstwą suchej ziemi na ścieżce kryło się błoto...No i zaczęła się walka :-) Mariusz wyrżnął się 3 razy, ja 3 razy. Walka była fajna, ale szybko opadliśmy z sił i po stu metrach w pionie poddaliśmy się-uratowała nas mało uczęszczana droga biegnąca w lesie wzdłuż wyciągu. Byłem wykończony, a to był dopiero drugi dzień wycieczki...:-). W Kołoczawie znaleźliśmy fajny nocleg z niezłym widokiem...
  3. 6 points
    Pierwsza po kilku tygodniach poranna kawa smakowała wyśmienicie-dlatego nie spieszyliśmy się za bardzo i ruszyliśmy coś koło godziny 9-tej. Celem jazdy tego dnia był nocleg gdzieś między Kurskiem, a Sudżą. Kilometry uciekały sprawnie dzięki fajnym rosyjskim drogom, a temperatura w okolicach 30-tu stopni była w sam raz. Po dwóch godzinach jazdy Radzio zdecydował się na zmianę opony-znaleźliśmy w tym celu całkiem fajny szinomontarz połączony ze sklepem z częściami do ciężarówek. Radzio rzucił się się do roboty, a Wojtek i ja zostaliśmy ugoszczeni przez właściciela zakładu. Ludzie byli tam super mili, fajnie się z nimi gadało i .....mieli czystą toaletę!! Taką naprawdę czystą! Wysprzątaną wręcz-no coś wspaniałego to było... Muszę wspomnieć, że cały zakład był inny od tego,co widzieliśmy wcześniej w Rosji- sklep był fajnie urządzony (raj dla mechaników :-)), czysty, z miłą obsługą. Tak samo szinomontarz. Podczas gdy Radzio w pocie czoła walczył z kołem, my siorbaliśmy dobry czaj w kapciorce na tyłach sklepu. Właściciel sprowadził rozmowę na temat Krymu-powiedział, że to fajne rosyjskie terytorium jest, że wszyscy Rosjanie jeżdżą tam teraz na wakacje....My z Wojtkiem dyplomatycznie milczeliśmy. My z kolei sprowadziliśmy rozmowę na bardzie przyziemne tematy, czyli kasę i pracę :-). Jego pracownicy (fachowcy) zarabiają 15 tysięcy rubli (czyli ok. 1000pln), a tydzień pracy w Rosji trwa do soboty wieczora. Także zbyt fajnie nie jest... Na koniec Radzio został mile rozczarowany, bo właściciel nie skasował go za zmianę opony. bardzo fajne spotkanie i rozmowa. Na obiad zatrzymaliśmy się w typowej knajpce dla kierowców. Ta knajpka moim zdaniem oddaje rosyjskie klimaty-stoi na skraju jakichś krzaków, brak jest polowy jednej ściany, w środku trzy panie bez uśmiechu. Do tego średnie jedzenie-byliśmy w kilku czy kilkunastu takich miejscach i wszystkie wyglądały podobnie. Nocleg tego dnia planowaliśmy nad jeziorem znajdującym się ok 2-3 km od drogi. Na mapie wyglądało fajnie... i w rzeczywistości też...dlatego była tam cała masa wędkarzy...:-(. No nic, trza jechać dalej, bo robi się ciemno. Po półgodzinnych poszukiwaniach rozbijamy się byle gdzie, między komarami, na nierównym terenie. I też było fajnie :-) Rano zebraliśmy się w miarę sprawnie, choć zeszła nam się chwila na wysuszenie namiotów. Po zatankowaniu w Sudży skierowaliśmy się na przejście graniczne i....trafiliśmy na młodą, ambitną celniczkę, która jeszcze nie widziała na swe śliczne oczęta wriemiennego wwozu z Kirgistanu.. więc zaczęła generować jakieś śmieszne problemy. .Po tylu granicach już byliśmy znieczuleni na wszystko-rozłożyliśmy nasze graty w cieniu, położyliśmy się koło nich i czekaliśmy z uśmiechem. Po dwóch godzinach zlitował się się nad nami jej szef i...po prostu machnął ręką :-). Jadziem! Moja przednia opona nie nadawała się już do niczego i musiałem ją czym prędzej zmienić. Była to jednak niedziela i ciężko było znaleźć otwarty szinomontarz, a kiedy już znalazłem to nie chcieli zrobić. No dobra, jedziemy dalej...Po dojeździe do drogi na Kijów w końcu jest!! Stara opona wyglądała tak: Po minięciu Kijowa zgubiłem gdzieś chłopaków, którzy zatrzymali się na stacji benzynowej. Po półgodzinie skumałem że są za mną i postanowiłem poszukać miejsca na nocleg. Kiedy już znalazłem fajny spot i wracałem do drogi zobaczyłem ich śmigających przed siebie. Nie zauważyli mnie. No cóż- piękny spot nad rzeką cały dla mnie... :-) Pierwszy raz od tygodnia mogłem się wykąpać w rzece jak biały człowiek.:-) Chłopaki tez znaleźli fajne miejsce, ale bez wody.... Radzio na wszelki wypadek nie wykąpał się w Murgabie, więc dla niego oznaczało to prawie półtora tygodnia bez mycia... :-)
  4. 2 points
    Generalnie kwalifikujesz się do Dakara. Tylko te wąsy ...
  5. 2 points
    Tomcio ja również dzięki. Do tej pory orałem głównie Bałkany i niżej... Wschód od dłuższego czasu chodził mi po głowie. Teraz już wiem dlaczego ludzie, którzy raz go spróbują zaczynają podróżować tam regularnie. To jest coś zupełnie innego niż znamy. Ja już też jestem stracony dla tego kierunku. Kirgizja to jest dla mnie teraz absolutny numer jeden w moim prywatnym rankingu. Zostawiłem tam kawałek swojej duszy. Tadżykistan też jest świetny, szczególnie ludzie. I ten step kazachski... Myślałem, że to będzie bezkresna mordęga od świtu do zmierzchu a to jest coś co polecam każdemu mimo 47 stopniowych temperatur. Step mnie urzekł swoimi zapachami, bezkresem i tym, że nocami oferuje najlepsze obserwatorium astronomiczne na świecie. Wschód też zmienił moje spojrzenie na otaczającą nas europejską rzeczywistość. Gościnność i bezinteresowność ludzi zwyczajnie mnie zawstydzała oraz skłaniała do refleksji. Jednak podróże kształcą, to nie slogan. Dziękuję za wspólną wyprawę. Super się razem podróżowało i odkrywało te wszystkie tajemnicze miejsca. Wojtek o Tobie to nawet nie wspominam, bo Ty to już chyba od dawna wiesz, że będąc moim najlepszym przyjacielem jesteś też absolutnie najlepszym kompanem podróży. I po latach nawet już przestałeś narzekać na upały Zaoramy motocyklami ten świat w kratkę… kilkukrotnie … i później jeszcze ze dwa razy na skos…. Chłopaki było bardzo git!
  6. 2 points
    Tak, jak wspomniałem ruszyliśmy rano z Aspindzy do Batumi naokoło przez Kutaisi. Droga, jak to droga - owszem piękna, ale warunki do jazdy słabe. Znaczy gruzińskie. Około 13 dotarliśmy do Kutaisi. Ponieważ nasza trasa przebiegała obok hotelu-bazy zdecydowaliśmy się "zrzucić" trochę klamotów. Bez sakw i namiotu, to była zupełnie inna jazda. Droga w stronę Batumi mijała spokojnie. Po trasie mieliśmy jakieś przerwy techniczne na picie i przekąski: W końcu w okolicach 16 docieramy do Batumi. Jedziemy do wybranej miejscówki. Gorąco, spoceni a my kluczymy po mieście w poszukiwaniu naszego hotelu. Docieramy na miejsce. Tutaj ZONK - nie ma miejsc Niewiele myśląc przy pomocy booking.com rezerwuję miejsce w najbliższym hotelu. Po przebiciu się przez uliczny ruch i dojechaniu na miejsce, szczęka trochę Nam opadła Musicie wiedzieć, że była to "dzielnica handlowa" (bazarowa, czy jeden ch...). Syf naokoło niemiłosierny. Droga dziurawa, szutrowo-kamienista. Zaparkowaliśmy na "parkingu hotelowym" i poszliśmy się zalogować. Kąpiel, tzw. ogarnięcie i poszliśmy na miasto. Tomek koniecznie chciał zamoczyć cohones w Morzu Czarnym. Ja cierpliwie czekałem. Jakieś zwiedzanko, fotki - te sprawy... Generalnie miasto ładne, ale pełne kontrastów. Obok wyszukanej architektury pustostany i syfilis jak nie przymierzając w Afryce. W tzw. międzyczasie łokieć zaczynał doskwierać mi coraz bardziej. Zsiniał i spuchł "jak bania". Niewiele myśląc zdecydowałem się zadzwonić do swojego ubezpieczyciela. Krótka rozmowa i odzwonili (żeby nie naciągać mnie na koszty). Skierowali mnie do "American Medical Center" . Potem okazało się, że to biuro 5x5 m2 z jedną panią doktor (akurat bardzo ogarniętą). Wypełniłem jakieś kwitki i pojechaliśmy razem do szpitala. Na miejscu prześwietlenie i jasna diagnoza "w gips". Kurcze - kłębek myśli w głowie... Co z motocyklem? Jak wrócić? Kiedy? Kto mi pomoże? Kobieta, która mnie oprowadzała (była pani doktor) dała namiary na firmę transportową. Powiedziała, że sprawa jest poważna i trzeba łapę włożyć w gips. Cóż, nie było co walczyć "z wiatrakami" - poddałem się. Na szczęście (potem okaże się dlaczego) założyli mi usztywnienie - taką rynienkę na rękę. Późnym wieczorem wróciłem do hotelu. Głodny wybrałem się po okolicy coś przekąsić. Akurat trafiłem na kebabownię gruzińską, która właśnie zamykali. Kiedy właściciel zobaczył mnie w gipsie bez gadania sprzedał mi kebeb i piffko. Oprócz tego wyniósł mi przed sklep krzesełko, abym mógł spocząć. Szacun naprawdę. Poranek następnego dnia spędziłem na telefonowaniu celem organizacji transportu dla moto. Zadzwoniłem do ubezpieczyciela (AXA) - niestety nie obejmował tego zakres ubezpieczenia. Zadzwoniłem do PZU w Gruzji - niestety AC i Assistance nie działa. Zadzwoniłem do firmy transportowej (przy pomocy gościa z recepcji hotelowej), niestety mimo wielu prób ostatecznie mnie zbyli. Zadzwoniłem do Ernesta z prośbą o pomoc - stwierdził, że był już umówiony z ekipą na wyjazd do Armenii. Powiedział, że "grupa miałaby mu za złe" gdyby się spóźnił. Cóż... Umiesz liczyć - licz na siebie Nie pozostało mi nic innego jak rozpruć gips, wsiąść na moto i wrócić te 150 km (kierując jedną ręką) do Kutaisi. Tak też zrobiłem. Po drodze kupiłem jeszcze bilet powrotny na samolot do Warszawy. Po czterech dniach szczęśliwie wróciłem do kraju K-O-N-I-E-C PS. Niestety ominęła mnie Armenia, ale to siła wyższa. I co zrobisz jak nic nie zrobisz... PS2. Wkrótce wnioski i przemyślenia osobiste. PS3. Korzystając z okazji chciałem bardzo podziękować Tomkowi z którym podróżowałem. Za pomoc, za wsparcie, za wyrozumiałość. WIELKIE DZIĘKI Tomku !!!
  7. 2 points
    Kolejnego dnia rytuał się powtórzył - śniadanie, pakowanie gratów i w drogę. Tym razem już tylko we dwoje. Kierunek południowa część Gruzji, spróbować dotrzeć do Batumi lub przynajmniej w okolice. W planach mieliśmy również nocleg pod namiotem. Po wyruszeniu z hotelu okazuje się, że poranny szczyt ciągle ma się dobrze. Przepychając się między samochodami wolno posuwamy się do przodu. W końcu przekrzykując otaczający Nas hałas decydujemy się "umknąć" z Tbilisi najbliższą drogą, która wyprowadzi Nas z miasta. Potem okaże się, że była to decyzja brzemienna w skutkach... Jedziemy. Rzeczywiście nawigacja wyprowadza Nas w miarę szybko w bok od miasta. Początkowo droga prowadzi wzdłuż jakiegoś jeziora. Zakręty, wąskie uliczki. Jest dobrze. Potem jednak droga przechodzi z asfaltowej w częściowo wyasfaltowaną. Potem pojawiają się szutry, kamienie. Do tego coraz większe wzniesienia i zjazdy. Robi się ciężko. Co chwilę też musimy się zatrzymywać, albo nawigacja głupieje, albo my - gubiąc kierunek jazdy. I tak walczymy, kilometr za kilometrem. Godzina za godziną. Z rzadka mijają Nas samochody. Czasem mijamy jakąś osadę, generalnie pustka do Nas woła. Na dokładkę jest gorąco. Kończą Nam się zapasy wody. Na nasze szczęście trafiamy na źródło z wodą (chyba oligoceńską). Pijemy i wlewamy wodę w co możemy Ruszamy dalej. Zaczęły się strome podjazdy, kamienie, koleiny i bruzdy w drodze. Na jednym z takich ostrych podjazdów zbyt mocno przegazowałem pod górę i przesadziłem... Na wielkiej koleinie wybiło mi moto do góry i zniosło z drogi. Wszystko oczywiście trwało ułamki sekund. Szczęście w nieszczęściu, że poniżej drogi były krzaczory i drzewa. Motor wpadł w zarośla a ja przeleciałem przez kierownice i zatrzymałem się na wystającej półce. Pierwsze chwile nie mogłem złapać oddechu (potem okazało się, że to pęknięte żebra). Po kilku chwilach zacząłem dochodzić do siebie. Zerwałem się na równe nogi i zacząłem wyciągać moto z krzaczorów. Zrzuciliśmy bagaże i szarpaliśmy się z Tomkiem z moto. Po jakiejś półgodzinie mijał Nas rosyjski jeep, zobaczyli co się święci i przyszli nam z pomocą. Podpięliśmy za pomocą pasów holowniczych motocykl do haka w jeepie i postawiliśmy je na drodze. W sumie oprócz pękniętego dzióbka (od czego trytytki ) i bolącej ręki byłoby ok. Byłoby... Chwile trwało zanim ochłonęliśmy. Załadowaliśmy motocykl z powrotem i pomału ruszyliśmy dalej. Dalej z mozołem posuwaliśmy się kilometr za kilometrem. W miarę jak odpuszczała mnie adrenalina ból w ręce stawał się coraz większy. Koło godziny 15 wjechaliśmy na asfaltową drogę w okolicach Algeti. O naszej radości niech świadczą słowa Tomka "kurwa, nie wierzę"... Krótki postój na odpoczynek i ruszamy dalej w stronę Tsalki. Dojechaliśmy do miejscowości Tsalka (Calka) czy jakoś tak. Zatrzymaliśmy się na stacji, tankujemy. Widzę że mi lusterko lata, trzeba więc dokonać małych napraw. Przy okazji czas na obiad. Chcieliśmy się rozłożyć na tejże stacji, ale tubylec - pracownik pyta nas, czy widzieliśmy ich kanion? No nie widzieliśmy. Okazało się, że to tylko dwa kilometry. Niewiele się zastanawiając wsiadamy na moto i ruszamy. Po paru minutach dotarliśmy na miejsce. Wow Kanion nazywa się Dashbashi: Jest czas na przygotowanie jedzenia (jak zwykle jeśli chodzi o żarcie, to znikąd pojawiły się bezpańskie psy...) Był też czas na prowizoryczne naprawy. Pokrzepieni i z naprawionym motkiem ruszamy dalej w stronę Ninotsmindy. Drogi lepsze i gorsze, afaltowe i miejscami szutrowe, ale widoki niezmiennie piękne: W miarę mijanych kilometrów ręka doskwierała mi coraz bardziej. Ogromną trudność sprawiało mi operowanie klamką sprzęgła i zmiana biegów. Szybko spadała też temperatura powietrza. Po dość burzliwej wymianie zdań z Tomkiem, stwierdziliśmy że odpuszczamy nocleg pod namiotem. Prujemy jednak jak najdalej południową trasą i po drodze szukamy noclegu. Szarzało jak dojechaliśmy do Ninotsmindy. Rozłożyliśmy mapę i zaczęliśmy zastanawiać się nad ewentualnym noclegiem. Napotkany Anglik zaproponował nam abyśmy pojechali do Aspindzy - więcej hoteli i niższe ceny. Ruszamy. Po zmroku docieramy na miejsce. Rzeczywiście, zaraz przy wjeździe trafiamy na "Family hostel". Cena 50 GEL za pokój rodzinny (ok 70 zł) z kuchnią i łazienką wydaje się atrakcyjna. Zostajemy na noc. Rano pytamy właściciela o najkrótszą drogę do Batumi. Okazuje się, że po trasie jest kilkadziesiąt km offu. Ja z opuchniętą i bolącą ręką nie decyduję się na takie wyzwanie. Ruszamy zatem z Tomkiem naokoło przez Kutaisi, jakieś 300 km. Po drodze ( a jakże) łapię mandat. Za co? Za przekroczenie ciągłej linii. Przekroczenie ciągłej ! W Gruzji ! To tak jakby wybrać się nad polskie morze i nie trafić na żaden parawan. No niemożliwe. Szlag by to trafił... Na szczęście skończyło się na 50 GEL kary. Opłaciłem to kilka dni później w banku. CDN.
  8. 1 point
    Lepsze używane gumy niż używane fajki
  9. 1 point
  10. 1 point
    No coooo, jak wąsy to czopera trza kupić
  11. 1 point
  12. 1 point
    Nie, jak dotąd widziałem go tylko na zdjęciu.
  13. 1 point
    31 sierpnia wyjechaliśmy z kazachskich krzaków w stronę Saratowa. Nasze opony (szczególnie Radzia tył i mój przód) wyglądały już naprawdę źle i wiedzieliśmy, że Saratów może być dla nas ostatnią szansą na zanabycie nowych opon zanim obecne eksplodują nam pod tyłkami. Granica w Ozinkach poszła sprawnie, ale dla potomnych mamy jedną naukę-każdy motocyklista jadący na wschód powinien mieć swój długopis. To zdecydowanie ułatwia życie i skraca czas spędzony na przejściu w Ozinkach w palącym słońcu.... Za Ozinkami wjechaliśmy na 300-kilometrowy odcinek beznadziejnie dziurawej drogi prowadzącej do Saratowa. Jechałem w stresie, bo obawiałem się, że ostre krawędzie dziur w asfalcie mogą pokroić moją przednią oponę niechronioną już praktycznie bieżnikiem... Jadąc 3 tygodnie temu w przeciwnym kierunku ominęliśmy Saratów obwodnicą-teraz wpakowaliśmy się w sam środek popołudniowych korków miejskich, a temperatura wynosiła coś koło 40 stopni..., Z bolącą dupą, gotującymi jajkami i oczami pełnymi potu przepychałem się między ciasno ustawionymi ładami i zaporożcami śpiewając sobie moją ulubioną melodię: "przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda...". Radzio wyczaił jakiś sklep oponiarski, do którego się kierowaliśmy. Po dojeździe okazało się, że mają oponę - ale tylko dla Radzia, i to po drugiej stronie miasta. Ja byłem niepocieszony bo wiedziałem, że nie dojadę na mojej gumie nawet do Kijowa...Najgorsze było to, że było już po 18tej (sklepy w Rosji otwarte są do 19tej) a ja nie miałem żadnego pomysłu...:-(. Wspólnie z Wojtkiem postanowiliśmy zaczekać na powrót Radzia, bo byliśmy blisko wyjazdu z miasta w kierunku zachodnim i nie chciało nam się pedałować z powrotem na wschód. Radzio chyba był na nas trochę zły, że nie chcieliśmy wspólnie z nim wylać kolejnych kilku litrów potu. Ustawiliśmy sobie w gps-ach miejsce spotkania za miastem, Radzio ruszył w swoim kierunku i..... stał się CUD!!! Tym cudem był Dima (ksywka Chemik), ujeżdżający Varadero. Zajebisty koleś!! Zapytał czego potrzebujemy, wykonał kilka telefonów i powiedział krótko: jedźcie za mną :-). Po 10-ciu minutach zajechaliśmy pod sklep quadowo-motokrossowy. Było już po 19-tej, ale chłopaki czekali jeszcze na nas. Dima śpieszył się do swoich spraw, więc tylko powiedział chłopakom w czym rzecz i śmignął w swoją stronę. Большое спасибо Дима!!! Jesssssst!!! za 4,5 tysiąca rubli kupiłem Mitasa C19:-). Okazało się poza tym, że 21-calowe opony pasują idealnie do 20-litrowych sakw od Ex-a:-). Po pożegnaniu z chłopakami śmignęliśmy na miejsce spotkania z Radziem. Dojechaliśmy pierwsi, więc Wojtek czekał, a ja niuchałem po krzakach w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Radzio przyjechał po kilku minutach z nową TKC80. Okazało się, że zajechał do sklepu 10 minut przed jego zamknięciem... Pierwszy raz od kilku tygodni śpimy w lesie!!! Tego dnia miał miejsce jeszcze jeden cud-Wojtek znalazł kawę sypaną!!!:-) Radzio był tak szczęśliwy, że następnego ranka wypił dwa kubki czarnego nektaru:-). A teraz trochę filozofii: byłem już w kilku miejscach na świecie, wiem mniej więcej czego się spodziewać-ale zawsze miałem w sobie taki mniejszy lub większy lęk przed nieznanym. Ten lęk psuł mi czasami dobry nastrój podczas podróży, szczególnie kiedy coś szlo nie po mojej myśli. Im więcej jednak podróżuję, im więcej zdobywam doświadczeń (a może raczej siwych włosów..:-)) tym łatwiej jest mi zamieniać ten lęk na żądzę przygody! Teraz każda trudna sytuacja w podróży jest dla mnie zaczątkiem kolejnej przygody, a nie powodem do stresu...:-). kurde, ale się rozpisałem to był dobry dzień:-)
  14. 1 point
    Powrotna jazda przez Kazachstan oprócz standardowej nudy i bólu dupy wyróżniała się jednym wielkim plusem-temperatura wynosiła przepiękne 27 stopni!! Minusem tego dnia z kolei był czołowy wiatr, który po kilku godzinach jazdy zaczął być naprawdę męczący. Po przebudzeniu w miarę szybko się zebraliśmy (nie ma kawy-nie ma pier...nia o bzdetach...:-)) i wio do przodu! Udało nam się zrobić 950 km bez większych niespodzianek, może z wyjątkiem dwóch...Pierwsza była taka, że przez własną głupotę o mało się nie zabiłem. Skręcając w lewo na stację benzynową nie spojrzałem w lusterko (nie mogłem spojrzeć, bo go nie było-zgubiłem po jakimś kreszu), i kiedy rozpoczynałem manewr poczułem tylko pęd powietrza od wyprzedzającego mnie samochodu, który wykonywał ten manewr na pasie przeznaczonym do skrętu w lewo...Na drżących nogach zlazłem z maszyny i usłyszałem słowa uznania od chłopaków jadących za mną....Druga niespodzianka była taka, że pracownik stacji benzynowej chciał oszukać Radzia na rachunku za tankowanie, ale Kozak z Wybrzeża nie daje się naciągać na takie numery...:-). Muszę też wspomnieć o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy-Kazachstan szybko się rozwija, a wzdłuż dróg jak grzyby po deszczu powstają nowe, wypasione stacje benzynowe. Wszystkie one mają jedną wspólną cechę charakterystyczną-kible są pozamykane, albo tak brudne że nie da się tam nawet spojrzeć. Wydaje mi się, że wynika to z mentalności ludzi tam pracujących-nie są oni przyzwyczajeni do toalet w stylu zachodnim czy do higieny w ogóle. Mnie to nie bardzo przeszkadzało bo uważam, że nie ma nic piękniejszego niż 2-jeczka w towarzystwie zachodzącego słońca na stepie...:-)
  15. 1 point
    PODSUMOWANIE Jak już wcześniej wspominałem, chciałem napisać parę podsumowujących zdań o wyjeździe. Trochę dla innych, ale też trochę dla siebe – zebrać wszystko w jednym miejscu i być może wrócić do tego za jakiś czas, przed kolejną wyprawą. Gruzja – czy warto? Oczywiście – warto, a nawet trzeba. Przepiękne górskie krajobrazy, surowa przyroda i naprawdę mili ludzie. Trzeba mieć tylko na uwadze azjatycki styl jazdy gruzinów. Można wybrać się na off, ale również na normalną, asfaltową trasę. W czasie mojej wyprawy była grupa osób, która śmigała w 99% na asfaltach. Informacje o głównych atrakcjach znajdziecie w netach. Wydaje mi się, że na Gruzję trzeba optymalnie 10-14 dni. Jak dojechać? Na 3 sposoby: na moto naokoło przez Turcję, lub promem z Odessy do Batumi, cena od 250 USD. Można przylecieć do Gruzji i wypożyczyć motocykl na miejscu (cena od ok. 90 EUR/doba)np. Tu : http://caucasusenduro.com/page/41/rent-moto Można też zlecić transport motocykla do Gruzji/powrót (cena 800-900 USD). Trzeba pamiętać jednak o ewentualnych dodatkowych kosztach dojazdu po motocykl i z powrotem. Ważne szczególnie jeśli mieszkasz z dala od dużych aglomeracji lub nie jesteś na trasie przejazdu pojazdu z motocyklami. Jaki sposób wybrać? Oczywiście wszystko zależy od budżetu, czasu na wyprawę, chęci ale też i towarzystwa. Ja akurat jechałem sam, trafiłem do dużej, kilkunastoosobowej grupy. Ma to swoje plusy i minusy (dla mnie chyba więcej minusów) – niby człowiek się nie nudzi ale z drugiej strony tempo jazdy jest bardzo różne. Przerwa na papierosa, siku, kupę, kawę lub naprawę moto to norma. Jeszcze jedna sprawa, która mi przeszkadzała w trakcie wyjazdu w takiej grupie „ad hoc” – brak ustalonego planu podróży. Niby na tym to wszystko polegało, ale ostatecznie ton i kierunek nadawały mniejsze „podgrupy”. Jeździliśmy tam, gdzie chcieli Ci co krzyczeli najgłośniej Jednak najlepiej jeździło mi się na 2 motocykle z Tomkiem. Nie skarżę się, po prostu zwracam uwagę na niuanse takiego podróżowania. Następnym razem będę celował w grupy 3-5 osobowe max. Kasa Misu, kasa... O kosztach transportu motocykla wspominałem. Do tego należy dodać ewentualny przelot do Gruzji i z powrotem. W zależności od ilości dni do wylotu przelot w wysokości 300/400 pln w jedną stronę. Okazjonalnie można kupić bilety taniej. https://zyciewnamiocie.pl/jak-dostac-sie-do-gruzji-loty-i-prom/ Do tego należy doliczyć koszty ubezpieczenia motocykla (strachowka) ok. 40 zł/miesiąc. Wiza nie jest wymagana. Niezależnie od tego sugeruję (po własnych doświadczeniach) zakup indywidualnego ubezpieczenia na wyjazd. Zwróćcie uwagę na wysokie sumy kosztów leczenia szpitalnego, cena ubezpieczenia w okolicach 150-200 zł na 3 tygodnie. Koszty życia w Gruzji są niższe lub porównywalne do naszych. Nocleg w dobrej jakości hotelu kosztuje 50-100 zł od osoby. Oczywiście można taniej, ale ze standardem bywa różnie. Jedzenie generalnie tańsze, posiłki w restauracjach taniej niż u nas lub podobnie (oczywiście zależy od miejsca, ilości turystów itp.). Śniadanie w małej knajpce przy drodze w okolicach 10-15 GEL (ok 20-22 zł). Piwo najczęściej 3 GEL (ok 5 zł). Paliwo taniej niż w Polsce (ok 4,5 zł). Na co jeszcze zwrócić uwagę? Ja np. żałuję, że wziąłem namiot. Wyjazd niewiele ucierpiałby z atrakcyjności, a motocykl miałbym dużo lżejszy (szczególnie przydatne przy jeździe offem lub jeździe singlem). Baza noclegowa w Gruzji nie jest wysokich lotów, ale nie ma problemów z dostępnością. Spanie można znaleźć praktycznie w każdej osadzie ludzkiej, a poszukiwanie takiego noclegu to też element przygody. Można ewentualnie wziąć śpiwór i lekką matę. Także kwestia pakowania – u mnie do poprawki. Policji w Gruzji pełno. W mundurach i pewnie po cywilu też. Widać że mocno zainwestowali w bezpieczeństwo. W wielu małych, zapadłych osadach stoją nowe, kontenerowe posterunki policji. Ichniejsi policjanci noszą kamery i nagrywają interwencje (także inne metody perswazji odpadają... ). Plus jest taki, że czujecie się na miejscu bardzo bezpiecznie. To chyba na tyle... Jedźcie do Gruzji, zanim całkowicie się skomercjalizuje, co przy tej ilości turystów pewnie dość szybko nastąpi Uff... To już jest koniec. Nie ma już nic ...
  16. 1 point
    To już dawno zostało przećwiczone przez ludzi na zachodnich forach. problem w tym, ze w starej eFce tego nie zrobisz, bo szyba to "odlew" okalający też reflektor. Ten prześwit ma zapobiegać powstaniu zbyt dużej różnicy ciśnień. Ludzie mają różne patenty, ale żaden do końca nie spełnia oczekiwań. Lusterka też zmieniają na bardziej opływowe i nie przestawiające się samoistnie. https://faq.f650.com/FAQs/Buffeting.htm


×