A no jakoś to tak wyszło Marcinie, kilometrów wydawało się że nie ma dużo, ruszyliśmy o świcie, dzień długi, ponadto w pensjonacie zostawiliśmy rzeczy więc na pusto całkiem przyjemnie, ale muszę przyznać że to i tak dużo kilometrów, wróciliśmy już po zmroku. Na trasach tak jak mówisz, co chwila się zatrzymywaliśmy żeby podziwiać okoliczności przyrody, z początku cały czas fotki, ale później nie mogliśmy oczu nacieszyć, fotek nam się nie chciało, woleliśmy podziwiać to co widzimy
A tak w ogóle to dzień 10, tego dnia jedziemy nad wąwóz Bicaz, rano okazuje się że motocykl nie odpala, kilka prób, szukanie jakiegoś pomysłu co mogło się stać i nagle odpalił, wystąpiło tego dnia CNS - "cudowne naprawienie się", wiec śmigamy, ale mam w głowie to że od tankowania przed Konstantą coś się chyba dzieje, było jakby delikatne poszarpywnie itd, do domu jeszcze dobry kawałek, jedziemy na jednym moto bez większej ekipy więc musimy dać jakoś radę
Teraz trochę fotek:
Mimo sierpnia ruch nie jest wielki, cieszymy się widokami
Camping wybieramy w Lacu Rosu, opisywany był na forum, więc śmiało walimy
I mapka:
Camping faktycznie spoko, cena za dwie osoby + motocykl też o jakieś 10 lei w górę względem relacji Moniki, ale cóż widać Rumunia drożeje.
Następny dzień 11, chcemy ruszyć z rana i zajechać, no właśnie nie wiemy jeszcze gdzie, ale generalnie w kierunku polski tylko tak trochę na około
Rano pakowanie, składamy wszystko na motocykl i... nie odpala. Tym razem męczymy się prawie dwie godziny z odpaleniem, narzędzia i części zapasowe są na spodzie kufra centralnego wiec zrzucamy wszystko i szukamy problemu, może w instalacji a może świeca, trudno powiedzieć, szukamy przyczyny ale podmianki nic nie dają i nagle kolejny raz CNS więc składamy znów rzeczy w kufer i jedziemy, tego dnia postanowiliśmy jechać w miarę możliwości jak najdalej, bo mamy świadomość że dzieje się coś niedobrego.
Plan na ten dzień to:
Polskie Wsie
Voronet
Barsana i co tam się jeszcze uda.
Podjeżdżamy pod Monastyry ale te jakoś tak nas nie zachwycają, Voronet może i stary ale wygląda to wszystko już no dość słabo. Polskie wsie, fajne uczucie kiedy lokalesi widząc polską rejestrację mówią: "Cześć" albo "dzień dobry".
Trochę fotek:
Nie mam niestety fotek, ale podjazd do miejscowości Plesza był dość ciężki, kamieniste podłoże, mocno załadowane moto i powymywane koleiny w poprzek drogi przez deszcze sprawiały że trochę nam się zeszło, na szczęście bez żadnej gleby
Mapka z dnia dzisiejszego:
Dzień 12, właściwie ostatni, plan jest prosty, zrywamy się z rana, odpalamy i jedziemy, no właśnie, nie odpalamy, tego dnia motocykl nie chce gadać, jakaś podmianka świec itd, nic, szukamy po bezpiecznikach, camping - właściwie to wzięliśmy domek bo dotarliśmy tam już po zmroku znajduje się na sporym podjeździe, ok 500 metrów cały czas asfaltem w dół, niestety palenie z pycha też nie daje nic.
Mamy problem ponieważ tego dnia jest czerwona karta, ludzi mało, wszystko raczej zamknięte, serwisy zamknięte. No nic, sprawdźmy nasz assistance, może coś zaradzą, dzwonię, podaję dane, czekam na telefon zwrotny z informacją co mogą nam zaproponować.
W między czasie dalsze próby odpalenia kończą się rozładowaniem akumulatora wiec nasza sytuacja ze złej robi się beznadziejna.
Oddzwania nasz ubezpieczyciel z informacją że dziś wszystko jest zamknięte w Rumunii ale najbliższy serwis jest w Kluż Napoca, 160km od nas, dziś mogą scholować nas na bazę pomocy drogowej a jutro ruszymy dalej do serwisu, tylko trzeba dopłacić za transport ok 200 - 250 euro.
Jest też opcja nr 2, może przylecieć po nas pomoc drogowa z Rzeszowa i zawieźć nas do Rzeszowa, koszt to jedyna 3800zł.
Ok, pan nam daje chwilę na zastanowienie i ma zadzwonić jeszcze raz za 30 minut.
W miedzy czasie stojąc w sumie przy głównej drodze i widząc przejeżdżających motocyklistów wpadam na pomysł, może głupi może nie i tak innych nie ma - stawiam motocykl na chodniku ale prostopadle do ulicy, zdejmuję siedzenie, boczki, żonka siedzi sobie na krawężniku. Myślę sobie, motocykliści raczej solidarny naród, może ktoś się zatrzyma z jakimś nowym pomysłem.
Nie trzeba było długo czekać, pierwszy przejeżdżający motocykl, GS1150, na niemieckich blachach widząc że mamy problem, zatrzymał się, nawrócił i podjechał. Zapytał czy może nie zabrakło nam prądu bo on miał tak dwa dni temu i akurat ma ze sobą grube kable rozruchowe - myślę cud, nie spotkałem do tej pory motocyklisty który takie kable miałby ze sobą. Nie mając innego pomysłu podłączamy iiii.... nasza maszyna odpala jak gdyby nigdy nic. Nie wiem, może pomogło jej to że po stała sobie ze trzy godziny na słoneczku, radość niezmierna, zaczynamy rozmowę gdzie byliśmy i gdzie on był, gapa ze mnie bo trochę za mało mu ssania dałem i motek gaśnie, nastała chwila ciszy, wciskam starter i z pół obrotu odpala, radość po raz drugi.
Teraz kilka fotek:
I ruszamy, szczęśliwi, uśmiechnięci
Mamy jednak świadomość że z dnia na dzień jest z nim gorzej, pada decyzja ze tego dnia jedziemy do Polski, ale skoro i tak przed świtem się to nie uda a motek odpala jak ma ciepły silnik, to po drodze jeszcze zwiedzamy (żonka bardzo chciała zobaczyć wesoły cmentarz):
I godzina 4:00 nad ranem, meldujemy się w domu pod garażem, z jednej strony szczęśliwi, z drugiej trochę smutni że to już koniec