Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 10.02.2016 in all areas

  1. 3 points
    Dzień 2 Kolejny dzień wita nas piękną pogodą, zaczynamy od śniadania z pyszną kawą i omówieniem planu na dziś: Do przejechania 240km, morale wysokie. No to ruszamy, początek standardowy Reschenpass w kierunku Mals, gdzie odbijamy na moje ulubione Umbrailpass, dziś pod górkę. Zostawiamy z lewej strony Stelvio, zostawiamy z prawej strony Livigno kierując się drugi raz tego dnia ku Szwajcarii tym razem Berninapass - Passo del Bernina. Szwajcaria ach ta Szwajcaria, wymuskana, wyczyszczona, plastikowa, strasznie poukładana wręcz nudna, za to bardzo mili ludzie, bardzo często zagadują na postoju. Sama przełęcz dość trudna, co oczywiście jest zaletą, pełna niesamowitych krajobrazów i czterotysięcznych masywów górskich. Przecina ją również charakterystyczna czerwona kolej szwajcarska: Bernina Express. No to focimy! Alpejskie trasy prowadzą po prostu przez góry, w wielu miejscach możemy zaparkować motocykl i wejść na szlak, dwu godzinny spacer po górach może być ciekawą alternatywą dla asfaltowego szaleństwa Stoner style “Ta część nas samych, która pragnie coś zmienić, jest tym, co potrzebuje zmiany.” - z cyklu mądrości strumienia. Powrót dostojnie jak to na Szwajcarię przystało i pozostało robić to co się po 21 robi.
  2. 3 points
    Dzień 9, czyli zdobywamy najwyższe szczyty (nieważne, że autobusem ;) ) Rano budzi nas Raf: - Widzieliście wulkan za oknem? Jaki wulkan?! No cóż, wczoraj go jeszcze nie było ;) a raczej totalnie nie był widoczny. A dziś, proszę, taki widok z okna hostelu: Nad Arequipą góruje (ale jak widać, tylko w niektóre dni) wulkan Misti - 5822. Czynny, a jakże ;) Na szczęście w czasie naszego pobytu smacznie spał. Na szczyt Misti można się wdrapać, ale zajmuje to 2 dni. My znajdujemy nasz wycieczkowy autobus, przedzieramy się przez kilometry slumsów i już jest ładnie ;) Jest z tych piekielnie drogich peruwiańskich pociągów: i jeszcze droższych objazdowych wycieczek moto , głównie dla Niemców ;) Wdrapujemy się na płaskowyż, ale nie za wysoko, bo przecież wysoko już jesteśmy ;) Jesteśmy na wycieczce, więc atrakcje po drodze dla turystów musza być. Np. hodowla lam ;) a dookoła lata sobie dzikie: i mniej dzikie: Czuć, że jesteśmy wysoko: pierwszy śnieg tej zimy! Ciągle w górę: Zatrzymujemy się na przełęczy: Nawet tu są handlarze, choć pada, wieje i jest przenikliwie zimno: Ledwo wysiadłam z autobusu, tak się kręci w głowie: już tylko taka roślinność występuje: Chwilowo te 4910 m n.p.m. to nasz rekord życiowy ;) i zjeżdżamy w dół: miasteczko w dole to nasz cel na dziś: Nim jednak dostąpimy zaszczytu wjazdu, musimy zapłacić za wjazd na teren parku narodowego (czy coś podobnego). Prawie 100 zł/głowa… Co prawda na 2 tygodnie, ale my jutro wracamy…. W miasteczku Chivay dostajemy obiad (było nawet ceviche) i zostajemy rozlokowani po hotelach i pensjonatach. Oto nasz pensjonat: (na szczęście to ten po prawej ) i znowu sprawdza się maksyma „papier wszystko zniesie”. W szczególności piękny opis apartamentu ;) Nasz ogromny, 3-osobowy apartament: I ogromna kabina prysznicowa ;) Na szczęście mamy inną opcję kąpieli – Aquas termales, czyli gorące (baaardzo gorące!) źródła: Mina Krzycha wyraża wszystko: Lubię pływalnie z taką woda i takimi widokami ! wieczorem mamy „wieczorek z miejscową kulturą”, zaglądamy, uśmiechamy się i idziemy indywidualnie na piwo. Kolejny dzień to bardzo wczesna pobudka i w końcu kanion! cdn.
  3. 2 points
    Nawet się zastanawiałem ale fajnie mi się tym Twinem jeździ a w dodatku Łasica musiałby dopłacić ;-)
  4. 2 points
  5. 1 point
    Witam wszystkich pasjonatów BMW. Mam 40+ i 22lata temu zrobiłem prawko na motor ,przez dwa lata jeździłem K750 a następnie poszedłem w stronę samochodów. W obecnej chwili chcę wrócić do moto ,stawiam na BMW GS 650 (2000-2004) jestem na etapie poszukiwań, liczę na pomoc bo na rynku jest dużo szmelcu który ktoś chce Mi sprzedać. Z góry dziękuje życząc przyczepności i gumowych drzew. :moto1: rutkos
  6. 1 point
    Te bmw to może i fajnie wyglądają ale to dodatkowe kg i są upierdliwe przy wymianie oleju. Ja mam robione na wzór, nieoryginalne może z tymi od bmw jest lepiej. Wydaje mi się, że sama płyta pod silnik wystarczy.
  7. 1 point
    Waga "koszyka" to może 3 kilo, nie więcej. Ochrona sprawdzona na kamieniach i przy szlifie.
  8. 1 point
    Ja kupiłem kiedyś na Allegro chyba, kosztowały 300zł. To plus górne i motek jest dobrze zabezpieczony, a przy okazji wygląda fajnie.
  9. 1 point
    Ten to zaraz wpada w panikę ;) http://www.bmwstore.pl/pl/katalog/produkt/1739510-czujnik-temperatury-powietrza
  10. 1 point
    Te dolne to oryginały BMW (albo podróbki). Moim zdaniem, popartym doświadczeniem praktycznym są bardzo dobre i mocne, chronią silnik tak jak trzeba.
  11. 1 point
    Dzięki Pawele :beer: Może inaczej: Producent - http://www.rm-g.pl/ Ogłoszenie ze zdjęciami: http://olx.pl/oferta/bmw-f800r-gmole-oslona-silnika-CID5-IDcR7yJ.html Co do ceny ... jest o czym gadać jak ktoś się nie wstydzi zaproponować np. 300.- ;)
  12. 1 point
  13. 1 point
    Ja pier****!!! Co za czasy! Wszystko na tacy trza podać! Kup AT, to blondyna się znajdzie, szybko :)
  14. 1 point
  15. 1 point
    Gdzie ja teraz znajdę cycatą blondynkę w mini. Właśnie wpadłem w panikę.
  16. 1 point
    No jakbym słyszał takiego ryżego emigranta co bardzo dużo zarabia. Zdrówko :drinkbeer: Żeby wrócić do tematu AT. Mam bardzo dobre zadanie o Hondzie ale pracuję w korporacji i wiem, że do nowej AT muszę podejść z rezerwą.
  17. 1 point
    Tyle samo jak z Poznania do Bydgoszczy ;p
  18. 1 point
    No i na temat AT wiem już wszystko. Dzięki chłopaki za merytoryczną dyskusję, Wiedziałem że mogę na Was liczyć :)
  19. 1 point
    Cześć. Znudziły się asfalty? ;)
  20. 1 point
    Brawoooo RED !!!!!
  21. 1 point
    WOW Red! Cichaczem taki numer wycinasz?
  22. 1 point
    Odcinek 9, czyli lazy day in Arequipa do Arequipy dojeżdżamy wieczorem, oglądając przy wjeździe niekończące się slumsy. No cóż, w końcu drugie największe miastu w Peru… Przed wejściem na dworzec dość ciekawe plakaty: nie daj się oszukać taksówkarzowi, sprawdź, ile powinien kosztować kurs! I poniżej cennik;) Nasz taksówkarz nie oszukuje, ale za to zaliczamy nocne tankowanie na stacji ;) W środku nocy zadowalamy się pierwszym lepszym hostelem, jest standartowo, czyli, ciasno, ciemno i niezbyt czysto ;) Ponieważ chcemy tu zostać ciut dłużej, rano szukamy jakiejś lepszej miejscówki. Miasto całkiem zadbane, przynajmniej Plaza de Armas: technologia rejli w służbie ludzkości: Po raz pierwszy korzystamy z poleconego w „Lonely Planet” hotelu i to jest strzał w dziesiątkę. W tak luksusowym miejscu jeszcze nas nie było. W dodatku za te same pieniądze, co gdzie indziej. Jest czysto, słonecznie, normalna pościel i normalna łazienka. I do tego wspólna kuchnia, fajne miejsca do siedzenia. Zostawiamy bagaże i ruszamy w miasto. W Arequipie jest jeden ważny zabytek: klasztor Santa Catalina, czynny od 1579 roku do dziś. Kiedyś przyjmowano do niego wyłącznie hiszpańskie damy z dobrych dworów i podobna każda z nich wprowadzała się z własną służbą. wejście do części udostępnionej zwiedzającym: Niestety wejście kosztuje sporo, ale chyba jest tego warte: Każda zakonnica miała swoje mieszkanko (nie była to bynajmniej cela) tu służba gotowała: a tu prała: uliczki pomiędzy domami mniszek: Podobno mniszki tak dobrze się w klasztorze bawiły, a imprezy miały taką reklamę, że w końcu papież przysłał tu nową matkę przełożona do zrobienia porządków ;) obecnie część klasztoru przeznaczona jest na galerię: Kolejny punkt dnia to wykup wycieczki do kanionu Colca, nie dojeżdża tam transport publiczny, więc znów jesteśmy skazani na pobyt zorganizowany… Krzychu umiejętnie zbija cenę, wszystko w folderze wygląda rewelacyjnie. Zgodnie stwierdzamy, że nie potrzebujemy hotelu, wystarczy nam pensjonat, ma być i łazienka, i ciepła woda, i nawet wi-fi… Kupujemy ;) Wieczorem jeszcze jeden spacer „na miasto”: Wieczorem zasiadamy w kuchni, obżeramy się niesamowicie słodkimi mango i wspominały hostele z Chile. Gdzie co wieczór były międzynarodowe pogaduchy, imprezy, nawet tańce... W peruwiańskich hostelach każdy siedzi w swojej własnej małej grupce, albo patrzy w swój własny ekranik... Rano bagaże w depozyt i ruszamy do najgłębszego kanionu na świecie…
  23. 1 point
    Odcinek 8, czyli cepelia po peruwiańsku Opuszczamy Fiesta de la Candelaria, omijając kałuże i śmieci wracamy do pensjonatu. Na szczęście nie nakapało zbyt dużo wody z sufitu. Zresztą – i tak mamy lepiej niż ci z parteru, gdzie wybiła kanalizacja ;) Ponieważ jest całkiem chłodno, a właściciel z góry zapowiedział „no aqua caliente”, nawet nie próbujemy brać prysznic. Zresztą, ciężko cokolwiek zrobić w łazience, bo nie ma tam ani światła, ani okna ;) Nie z nami jednak te numery, wykręcamy żarówkę na korytarzu, wkręcamy w łazeince i już widać , gdzie sedes, a gdzie bidet. Bidet! po raz pierwszy takie urządzenie widzimy! Żeby jednak turysta nie poczuł się zbyt europejsko, to umywalkę, bidet i sedes zmieszczono na powierzchni jakiś 0,5 m2, a lustro wisi idealnie nad kibelkiem ;) Zasypiamy znieczuleni peruwiańskim winem z kartonu wśród odgłosów bębnów i trąb… Rano ruszamy prosto na terminal terrestre, czyli ichniejszy PKS. Kupujemy bilet na najważniejszą atrakcję Puno, czyli pływające wyspy Uros. Pogoda nie rozpieszcza: Krzychu sprawdza, czy mamy szansę dopłynąć w całości: pewne rozwiązania techniczne są ciekawe: płyniemy: płyniemy w zasadzie kanałem w trzcinach: Ale na szczęście się przeciera: aż dopływamy do wysp Uros, których jest kilkadziesiąt: każda z nich ma kilkaset metrów kw. każda wyspa jest po prostu tratwą zbudowaną z trzciny: lekkiej i pustej w środku: od dołu trzcina gnije, więc cały czas trzeba dokładać nową. trochę to wszystko się kiwa, jak na łodzi ;) i Jagna ma niepewną minę I nawet podziemne pomarańcze tam rosną ! Przewodnik wszystko nam objaśnia: ale patrząc dookoła, jakoś średnio wierzymy, że ktoś tam mieszka na stałe. Wyspy powstały kilkaset lat temu, kiedy to Indianie uciekali przed Hiszpanami, którzy zmuszali ich do niewolniczej pracy w boliwijskich kopalnia srebra. I nadal podobno każdą wyspę zamieszkuje po kilka rodzin, jest szkoła i nawet mały szpital. I podobno są gdzieś wyspy, gdzie nie dopływają turyści. Usiłowałam je wypatrzyć na zdjęciach satelitarnych, ale widziałam tylko Uros: https://www.google.pl/maps/@-15.8179733,-69.968687,2942m/data=!3m1!1e3?hl=pl Wyspy Uros to jedna, wielka cepelia: choć niewątpliwie bardzo kolorowa ;) Łodzie dla turystów: jest nawet wieża widokowa: Ech, gdyby móc zobaczyć wyspy kilkadziesiąt lat temu, przed chmarą turystów… Tyle, że w zasadzie sami jesteśmy jej kawałkiem ;) odpływając po godzinie mijamy lokalne boisko do nogi: oraz ruch lokalny: na łodzi rozmawiamy trochę z innymi „białymi”, wszyscy są mocno rozczarowani „cepeliadą” wysp Uros. Większość z nich wybiera się na wschód do Boliwii. W porcie postanawiam skorzystać z toalety. W drzwiach babcia klozetowa pyta groźnie: „siku czy to drugie?” i w zależności od odpowiedzi wydziela odpowiednio długi kawałek papieru i kieruje do odpowiedniej kabiny ;) Inna ciekawa rzecz na Titicaca to parowce. Dwa takie statki sprowadzono w częściach z Anglii. Opłynęły więc przylądek Horn i wylądowały w Arice (Chile), stamtąd transportowano je pociągiem do Tacna i dalej mułami przez Andy. Cała podróż trwała 6 lat! Do dziś pływa jeden z tych parowców. Historia tu: http://www.peruyavariexpedition.com/yavari-ship/ A my wstępujemy na obiad. Oczywiście na rybkę ;) Niestety Titicaca to również przykład katastrofy ekologicznej. Człowiek, chcą poprawić „rybność” jeziora, wpuścił to niego pstrąga. I teraz w Titicaca jest tylko i wyłącznie pstrąg… A do pstrąga trzy rodzaje pyr, fasola i kukurydza ;) wracamy na terminal terrestre z zamiarem kupienia biletu do Arequipy. Ale to nie będzie takie proste ;) Każda linia autobusowa (a jest ich co najmniej 15!) ma swoja własną kasę i inną cenę. Przed każdą kasa stoi „naganiacz”, który śpiewnie wydziera się: Liiiimaaaa, Liiiima, za pól godziny!!!, Huuuuliaaaka najtaniej!!! i tak dalej. W końcu znajdujemy najbliższy autobus, cena ok., chcemy kupić bilet. Tymczasem w kasie żądają najpierw biletu OD NAS. O co chodzi?? Otóż niezależenie gdzie się jedzie, trzeba wykupić tzw. peronówkę, czyli bilet wstępu na peron… Uff, udało się. Wsiadamy. Niestety wybraliśmy widokowe miejsca na górze, tuż przy szybie… Najpierw wracamy do Juliaki, gdzie „kanalizacja deszczowa trochę szwankuje”: A później mamy przejazd przez góry. Nie takie niskie góry: I jak to w górach: wąsko, ciasne zakręty, przepaście z boku. Dodajcie do tego mgłę, ciemność, wyprzedzanie na trzeciego i wiarę w nieśmiertelność kierowcy autobusu, a będziecie już wiedzieli, dlaczego nie powinno się kupować miejsc tuż przed przednią szybą…
  24. 1 point
    Se znajdź, a nie, że wszystko mamusia musi dać pod nos - bo inaczej będę tupał nóżkami i miał pretensje do całego świata. To forum ma rozwiązanie także dla Ciebie. Jest taka opcja "ignoruj" - dodaj tam Jarek i nie będziesz widział moich wpisów - będziesz widział tylko te fajne wpisy.
  25. 1 point
    W robocie jestem, zaraz pdz do Trzebnicy :-D. We Wrocawiu jestem czesto, bdzie jeszcze okazja :beer:


×