Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation since 21.10.2017 in all areas

  1. 32 points
    Na tym portalu, to jak na Dzikim Zachodzie wszyscy do wszystkich strzelają, trzeba uważać, by w łeb nie oberwać. No. Czasami są piękne strzały, jak ten… Popłakałem się, ale nie ważne… ale to jednak PROWOKACJA!!! Tak wiem, już cytuję: Siemanko. Słyszałem, że u was we Wrcku trochę śnieży? Do kraju Prusów i Jaćwingów wybraliśmy się we czwórkę, prezentowany powyżej Przemekdab oraz: Jestem Bond A to jego Dżejms: Gsdakar, człowiek o najczystszym motocyklu. No i ja ze swoim niemytym osiołkiem. Ja z Przemkiem ruszamy wcześniej, by jeszcze za dnia rozstawić namioty i przygotować biwak nad Nidzkim. Tym razem jedziemy na bogato, na trzy dni zabieramy tyle klamotów co na miesięczną wyprawę. Ma nie być żadnej improwizacji i prowizorki. Taktownie jest zabrać ze sobą srebrną zastawę i sztućce, do posiłków wymagane są wygodne fotele, a całkowitym nietaktem jest kucanie jak zając przy ognisku. Nooo. Paniska. Wyruszamy niespiesznie rano któregoś lipcowego dnia. Oczywiście jedziemy bocznymi drogami i szutrami. Trasy wiodące na Mazury mam już od wielu lat opanowane, niby te same drogi i te same miejsca, ale za każdym razem zupełnie inaczej wyglądające. Pierwszy postój gdzieś w zakolach starorzecza Narwi. To chyba tutaj zakopał się Jacek pokonując tę trasę jesienią. Pogoda dopisuje, humory też, robimy postój na śniadanie i kawę. Kulturalnie i bez pośpiechu, filiżanki, spodeczki serwetki, by nie jak te dzikusy, po 10 godzin dziennie, bez wytchnienia zap…ć po dziurach i błocie. Po kilku godzinach pięknej jazdy przez Kurpie i Puszczę Piską docieramy nad jezioro Nidzkie. Jest dobrze, a nawet bardzo, gdyż po drodze, jeszcze w Karwi zrobiliśmy zapas piwa. Gdzieś tam, na horyzoncie zaczyna grzmieć, więc rozstawiamy namioty i cały szpej, by nie dać się zaskoczyć przyrodzie. Oprócz namiotów rozstawiamy płachtę, którą przezornie woziliśmy ze sobą po Białorusi, a która nigdy nie miała potrzeby być rozstawioną. Prace obozowe zakończone, Przemek jedzie do smażalni po rybkę, a ja przezornie zostaję, co by w przypadku nadejścia burzy nie trzeba było płachty szukać na drzewach. Zostaję sam. Siadam wygodnie w fotelu, wyciągam nogi, otwieram pierwsze piwo. Przede mną roztacza się widok na jezioro i las. No i jak tu nie lubić jazdy motocyklem? Prawda? Niestety, sielanka się kończy, nieubłaganie nadciąga burza Wkrótce zaczyna lać, podstawiam jakiś patyk, by woda spływała z plandeki, niestety wiatr się wzmaga i grozi rozerwaniem płachty, dopijam szybko piwo i zabezpieczam końcówkę kija. Uff. Zdążyłem. W samą porę gdyż wiatr zaczyna porządnie tarmosić całą konstrukcję. Zachowuję spokój, ponownie siadam w fotelu i otwieram drugie piwo. Niestety, wiatr nie daje za wygraną, mam nie odparte wrażenie, że za chwilę wszystko zostanie podarte na strzępy. Nie zastanawiając się długo dopijam duszkiem piwo i zabezpieczam drugą końcówkę. No, uratowałem nas od katastrofy. Zadowolony z siebie otwieram trzecie piwo i ponownie siadam w fotelu. Lecz to dopiero początek burzy, wiatr się rozkręca goniąc przed sobą po jeziorze ściany wody. Zafascynowany widokiem zjawiska odruchowo sięgam po czwarte piwo. Z każdą minutą obserwuję wzmaganie się otaczającego mnie żywiołu, widzę już nie tylko falowanie jeziora, wyraźnie odczuwam kołysanie się ziemi. Z trudnością wstaję z fotela, kurczowo trzymając się puszki z piwem. I w tych warunkach, w strugach deszczu, szalejącej wichurze i kołyszącej się ziemi nadjeżdża Przemek. Podziwiam jego umiejętności, kiedy ja w tych okolicznościach ledwo stoję na nogach on pewnymi ruchami prowadzi motocykl… Mistrz. Przemek odstawia motka i dołącza do mnie niosąc ze sobą wszystko co niezbędne do życia. No. Przestało wiać i padać, chociaż ziemia nadal lekko się kołysze, zabieramy się do pracy. Trza narąbać drzewa, ja nie pomagam, jak na ten dzień wystarczająco się narąbałem. Przyjeżdżają gsdakar i Bond, dziarsko zabierając się do roboty. Starając się nie przeszkadzać cykam tego dnia jeszcze parę fotek… No? Jeździ się jednak na te Mazury… I tym miłym akcentem kończymy pierwszy dzień wycieczki.
  2. 31 points
    To jak już wątek tak ożył to chyba czas żeby coś skrobnąć: Wspomnieniem mojego bytowania na forum ADVrider (polskim) zawsze była przepychanka słowna pomiędzy dwoma forumowiczami , gdzie jeden do drugiego napisał "lepiej pochwal się swoimi dokonaniami koleś". Chodziło o odbyte wyprawy motocyklowe w ekstremalnych offroadowych warunkach. Ja poprzednio głównie "pedaliłem się na asfalcie" (też za ADV) więc teraz postanowiłem się nie pedalić i w końcu coś w życiu osiągnąć (to stwierdzenie z resztą pozostało motywem przewodnim naszego wyjazdu), dlatego ruszyłem na niełatwą wyprawę bezdrożami Ukrainy. Jako kompanów wybrałem sobie dwóch starszych ode mnie ludzi bo myślałem, że będę błyszczał ale tak się nie stało. Dzień 0,2, drugi i trzeci W piątek po robocie ruszam w stronę Lublina ponieważ jestem umówiony z Jackiem, że będę spał u niego w domu ale wiem, że dotarcie będzie trudne. Wyruszam późno ok 19 z Torunia, w dodatku we Włocławku na stacji dostrzegam, że nie mam świateł mijania więc muszę wymienić żarówkę co niestety w moim motocyklu nie jest takie proste bo trzeba rozkręcić czachę. Ze stacji ruszam ok 21 więc jest już prawie ciemno. Gdzieś pod Radomiem stwierdzam, że nie dam rady dojechać i biorę nocleg w pensjonacie o zachęcającej nazwie "Miraż". Rano przy dźwiękach DiscoPolo konsumuję śniadanie i ruszam w kierunku Lublina gdzie spotykam się z Jackiem. Dalej ruszamy w stronę Bieszczadów gdzie mamy zaplanowane forumowe spotkanie. Bytujemy tutaj jedną noc w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej gdzie mam okazję spotkać po raz pierwszy naszych forumowych Jankesów, brata Maksia, a reszta to starzy znajomi. Wieczorem wybieramy się na koncert z okazji 40 lecia KSU, który poprzedzamy posiedziawką w niedźwiadku, w którym spożywamy pizzę oraz wypijamy kilka piw żeby wejść w nastrój koncertowy. No cóż, koledzy bawią się świetnie, ja lubię polską muzykę lat 80tych ale nie KSU, niestety. Czuję niedosyt konwersacji tego wieczora, a na ognisko po 1.00 w nocy nie mam już siły tym bardziej, że następnego dnia mamy ruszyć na Ukrainę. Szefem ekipy przez dwa dni ma być Jacek, a z nim wiadomo, nie jest lekko. Ruszamy ok 10, a może 11 następnego dnia z Bieszczadzkiej Przystani w kierunku Ukrainy na przejście w Krościenku. Próbujemy przebić się przez sznur samochodów żeby nie stać w palącym słońcu ale Pan Celnik nas cofa na koniec kolejki informując, że jeżeli by padał śnieg albo deszcz to by nas przepuścił ale jest ładna pogoda to możemy się poopalać, fajnie. Stoimy zatem w rynsztunku motocyklowym w temperaturze ponad 30 stopni ok godziny. W końcu udaje nam sie minąć granicę, tankujemy i Jacek od razu skręca w pierwszą szutrówkę choć właściwie wszystkie powiatowe drogi na Ukrainie można określić tym mianem. Z szutrówki dostrzegamy malowniczą górkę więc postanawiamy w nią skręcić. Na podjeździe od razu pierwszy zakopuje się Dziadek. Ja z racji tego, że podjeżdżam żeby pomóc go wyciągnąć również grzęznę. Jacek widząc co się dzieje nawraca i odjeżdża zostawiając nas jak jakiś Jeremy Clarkson. Po 15 minutach walki z odkopywaniem motocykli robimy odwrót robiąc jeszcze foty po drodze i wracamy na szutrówkę. Jacek wybiera koordynaty "droga gminna" no i się zaczyna. Wjeżdżamy w jakąś łąkę: Dziadek jedzie przodem i z racji tego, że jest najmniejszy, ma pneumatyczne kości jak ptaki i w dodatku ma najlżejszy motocykl przejeżdża wszystkie przeszkody, ja z Jackiem zaczynamy się kopać w błocku. Po 3 bagnie mam trochę dość, jest 40 stopni w cieniu, przejechaliśmy jakieś 5 km w 2 godziny bo głównie wypychamy motocykle z błocka. Zaczynam trochę marudzić ale szybko przypominają mi się słowa forumowicza z forum ADV i przestaję. Nie jestem przecież tutaj dla przyjemności tylko dla dokonań. Na jednym z błotnistych podjazdów wywracam się ale na szczęście bezstratnie dla mnie i motocykla. Po zdobyciu górki ukazuje nam się taki widok: W końcu wiem po co się tak męczyliśmy. Dalej już przyjemną drogą polną docieramy z powrotem do szutrówek i zatrzymujemy się przy jakimś sklepie żeby coś zjeść i napić się ukraińskiego kwasu. Następnie Jacek kieruje nas na drogę która ma po drodze 3 brody, które okazują się prawdziwymi rzekami. Jak zwykle największe wątpliwości pojawiają się przy pierwszej później już idzie jak z płatka. Później jeszcze tylko jedna dziurawa ściana do pokonania (tym razem w dół) i docieramy ok 19 lokalnego czasu do przydrożnego motelu który wybiera Jacek. Oczywiście na miejscu przyczepiają się do nas tubylcy, którzy chcą się zaprzyjaźniać lub po prostu naciągnąć na zakup piwa. Jemy pyszne placki w motelowej restauracji i raczymy się piwem i winem (tzn ja z Dziadkiem bo Jacek to sportowiec). Następnego dnia planujemy wjazd na Połoniny. C.D.N.
  3. 29 points
    Zanim @Vengosh10 zacznie pełną wzruszeń, niesamowitych wrażeń oraz zapierającą dech w piersiach relację, jako współwinny tej "wyprawy" , aby skrócić męki oczekiwania i zachęcić do przeczytania jej w całości wrzucę kilka fotek dokumentujących skrajne przeżycia jej uczestników .
  4. 28 points
    Ode mnie tyle Wszelkie pytania proszę kierować do Pana trzymającego węża SRB, BiH 2018
  5. 25 points
    i na Rowną początkowo pięknym asfaltem a potem już betonówką ułożoną jeszcze przez radzieckie wojska, miała wieść do bazy rakietowej którą zaczęli tam budować i nigdy nie ukończyli ... takie okoliczności przyrody po drodze pozostałości z bazy rakietowej, która miała być częścią systemy obrony przeciwlotniczej ZSRR, nieopodal zrzucono dywersyjną grupę spadochronową imienia Lenina ale nas interesowało co innego dzień zaczął uciekać w związku z czym powaliliśmy takimi pięknymi dróżkami prosto do hoteliku o wdzięcznej nazwie :), gdzie zażywaliśmy wieczornych uciech w postaci żarcia picia i innych uciech, o których nie napiszę, a które dokumentuje poniższe zdjęcie zrobione przez Vengosha
  6. 25 points
    Budzą mnie promienie Słońca, a raczej nieznośny upał jaki zaczyna robić się w namiocie. No cóż, wykazałem się małą wyobraźnią, rozstawiając go wieczorem. Oczywiście trzeba było go ustawić tak, by był w cieniu, ale nie wieczorem tylko rano. Robię łyk zbawiennej wody i wychodzę z tego piekarnika. Zawsze lubię takie poranki, ten kto wcześnie zaczyna zazwyczaj pierwszy kończy, nagrodą za zbyt szybki wieczór jest piękno i samotność poranka dnia następnego. Świt, cisza, poranna mgła, pierwsze promienie słońca nad jeziorem są wynagrodzeniem za przedwczesne zakończenie wieczoru. Dokonuję lustracji otoczenia, motki stoją, przy pozostałościach ogniska też żadnych zwłok nie ma. W tę niepokalaną ciszę bezgłośnie wkracza kot, wbrew utartym poglądom nie tupie, lekki szum w głowie to tylko resztki uwalniającego się C2H5OH… Siedząc w fotelu i popijając kawę obserwuję pierwsze, niemrawe ruchy budzących się do życia kompanów. Dochodzę do wniosku, że nic tak dobrze nie koordynuje ruchów kończyn górnych i dolnych jak wieczerza dnia poprzedniego. Drapiemy się po przedziałkach i niespiesznie zaczynamy delektować się kolejnym rozpoczętym dniem. Sielanka. Taki czas, to stan równowagi pomiędzy siłą ciężkości wgniatającą w fotel, a działaniem enzymów trawiennych na ściany żołądka. Po wypiciu kawy (płynnie) przechodzimy do następnego etapu. Śniadanie. Przy tej okazji następuje pokaz użyteczności i miniaturyzacji posiadanych sprzętów. To ta jedna z tych nielicznych sytuacji, kiedy mniejsze może być jakimkolwiek atutem… Płachty, płachetki. Rumuńskie miasteczko. Chociaż ten namiot Bonda wygląda całkiem ciekawie, mniejsze odseparowanie od otoczenia i jak by trochę bliżej natury, oczywiście jeśli deszcz nie zacina, ale koncepcja warta zastanowienia. Po śniadaniu każdy organizuje sobie jakąś pracę, Gsdakar rozpoczyna irlandzki taniec segregując opał na wieczorne ognisko, wedle długości i średnicy gałązek. Przemek pojechał na rekonesans bindugi w poszukiwaniu jakichś dziewczyn, co by się tak fajne chłopaki nie marnowały (Himilsbach- „Wniebowzięci”). Ja, patrząc na jezioro zajmuję się kontemplacją. Fota dla Stonera? Podkład muzyczny i jedziemy dalej z relacją. Jeszcze przed południem ruszamy na szwęd. Łączymy przyjemne z pożytecznym, Gsdakar ma za zadanie zlinczować jakiegoś dłużnika mieszkającego w okolicy, a my jedziemy jako obstawa i gawiedź żądna sensacji i wrażeń. Mordobicia nie było, zawiasy w drzwiach zostały na swoim miejscu, klient nie odrzucił zaoferowanej mu propozycji… Jedziemy dalej i nawijamy kilometry mazurskimi drogami w pewnym momencie robimy stopa na popas i pamiątkowe zdjęcia. Przemek wraca do romantycznych chwil i miejsca lat minionych, kiedy czarującym uśmiechem zniewalał niewieście serca. To ciekawe, kiedy przychodzi ten moment kiedy coraz rzadziej patrzymy do przodu, a coraz częściej oglądamy się do tyłu… Późnym popołudniem wracamy na biwak. Oj pięknie było, czas kończyć, idę odśnieżyć przed domem, bo okrutnie nawiało…
  7. 24 points
    Dwa tranzyty przez Ukrainę upewniły mnie, że warto poświęcić czas na zwiedzanie tego kraju. Dupa mnie jeszcze bolała po miesiącu spędzonym w Azji Centralnej, ale już kombinowałem jak się dostać na Ukraińskie Zakarpacie. Mariusz z FAT był tam już i wybierał się ponownie na początku października, więc postanowiłem do niego dołączyć. Prognoza długoterminowa była zajebista, więc nie było na co czekać. Ruszyłem ze Szczecina 11 października, a celem tego dnia był dojazd gdzieś w okolice Dukli. Problemem października jest to, że wcześnie robi się ciemno, a ja nie lubię wcześnie wstawać-pozostawała mi więc niestety jazda w ciemnościach, czego bardzo nie lubię. Na biwak rozbiłem się na jakiejś górce za Żmigrodem. Rano obudziło mnie piękne słoneczko. Z Mariuszem i Robertem umówiłem się na Połoninie Równej, więc postanowiłem wjechać na Ukrainę od Użhorodu. Droga przez Słowację przebiegła spokojnie, a na przejściu w Użhorodzie nie pusto kiedy tam zajechałem..;-). Lubie takie przejścia.!. Droga do Równej też była piękna Jesienne kolory po prostu wyrywały mnie z butów! Droga przez Lipowiec jest długa, ale za to stromizna nie jest duża, a droga ułożona z płyt czyni wjazd naprawdę łatwym. Na górze czekali na mnie chłopaki. Pokrótce omówiliśmy plan na najbliższe dni i wio! Równa wcale nie jest taka równa-jest za to całkiem duża i można się fajnie pobawić jazdą w ofie, a do tego nacieszyć oko pięknymi widokami. https://photos.google.com/share/AF1QipMwdW0NXpN1kQXq7N1_UfIuvyoJWfvkGKnTsQsTQoorQ6JUC2DUyVFC23L7uW0VjQ/photo/AF1QipMz6aUQIeA6nPioVSW_qHhNmRrqZtoEJV0PwSgo?key=MGhnN3dWUU5DWFdiX3NJVjFOTGlKTExqcXFyMlFB Będąc na Połoninie Równej zakochałem się od pierwszego wejrzenia w tych górach...Nie ma strażników, płotów, opłat, zakazów, przepisów, regulacji....Jestem ja, Gienia i te piękne góry mieniące się jesiennymi kolorami. Celem kolejnego dnia miała być Połonina Borżawa-postanowiliśmy więc śmignąć do Pilipca i zanocować blisko wjazdu na górę. Trasa przebiegła spokojnie i około 20-tej szukaliśmy już noclegu. Wieczorem okazało się, że Robert ma problemy z Tenerką-coś brzydko skrzypiało w tylnym zawieszeniu. Rano Robert postanowił nie jechać z nami na górę i pojechał swoją drogą. My za to, w dobrych nastrojach ruszyliśmy pod górę Jeszcze się dobrze nie rozpędziliśmy, a tu taki widok :-) r Z werwą wziąłem pierwszy ostry i stromy zakręt.... No i Borżawa powiedziała mi "dzień dobry"!! Potem okazało się, że na rozwidleniu dróg powinniśmy skręcić w prawo w stronę wyciągu...My oczywiście pojechaliśmy w lewo...Ale i tak było zajebiście!! Jazdy na Borżawie nie bylo tyle, co na Równej-to znaczy była, ale dla lekkich motocykli. Nasze krówki z wszystkimi gratami nie dałyby rady zjechać w kierunku Wołowca po stromej, ledwo widocznej drodze. Postanowiliśmy więc nacieszyć oczy widokami, spić kawkę i spokojnie wracać na nocleg do Kołoczawy. Na nocleg wróciliśmy, ale spokojnie nie było... Do końcowej stacji wyciągu dotarliśmy bez problemu-droga była super łatwa. Tuż za stacją zauważyłem, że Mariusz zjeżdża z szutru i podąża ścieżką wzdłuż wyciągu. Pierwsze 100 metrów było ok, ale później zaczęło się robić stromo, do tego okazało się, że pod warstwą suchej ziemi na ścieżce kryło się błoto...No i zaczęła się walka :-) Mariusz wyrżnął się 3 razy, ja 3 razy. Walka była fajna, ale szybko opadliśmy z sił i po stu metrach w pionie poddaliśmy się-uratowała nas mało uczęszczana droga biegnąca w lesie wzdłuż wyciągu. Byłem wykończony, a to był dopiero drugi dzień wycieczki...:-). W Kołoczawie znaleźliśmy fajny nocleg z niezłym widokiem...
  8. 24 points
    Zanim przejdę do dalszego pisania relacji pozwólcie, że przedstawię Wam sprzęt, który moim zdaniem jest NIEZBĘDNY do podróży po Kirgistanie: Bez tego jakże istotnego sprzętu moja szczęka lądowałaby wielokrotnie na trawie/ kamieniach/ krowich kupach po zobaczeniu widoków, które dane nam było podziwiać w dalszej części wyprawy. Na szczęście byliśmy wyposażeni w te cuda techniki chińskiej!! Po zrobieniu zakupów skierowaliśmy się w góry drogą prowadzącą do kopalni złota po to, aby na wysokości 4100 metrów skręcić w prawo i przejechać Górną Doliną Narynia (Upper Naryn Valley). Początkowo jechaliśmy serpentynami po pięknym szutrze. Widoki też już były... Droga prowadziła nas pięknymi serpentynami, a co jakiś czas mijaliśmy wielkie ciężarówki wiozące zaopatrzenie do kopalni. Na ostatniej przełęczy przywitał nas śnieg i temperatura w okolicach zera, a do tego księżycowy krajobraz. Po kilkunastu minutach dalszej jazdy zjechaliśmy z szutrostrady do pięknej doliny, w której byliśmy tylko my i opasłe świstaki :-) W tym miejscu chciałbym podkreślić rolę krzesełek.... Ogólnie następne trzy dni wyglądały mniej więcej tak: godzina jazdy, widok zapierający dech w piersiach, rozkładanie krzesełek, kawa, jazda, krzesełka...i tak do wieczora. Potem następował biwak w jakimś cudownym miejscu Było tak pięknie, że nie dało się jechać!! Zgodnie z naszym "planem" mieliśmy spędzić w tej dolinie półtora dnia. Wyjechaliśmy z niej po ponad trzech dniach...
  9. 23 points
    Jest duża szansa na reaktywację EnduroBoysów. Radzio nabył Wigry 3 TT z trzema garnkami. Ride, eat, sleep, repeat...
  10. 23 points
    Ja zrobiłem swoje, a teraz Artur, Marek i Waldek zrobią relację i z niej właśnie dowiecie się rzeczy, które się w pale nie mieszczą...
  11. 23 points
    A więc po nie byle jakich przygotowaniach bo decyzja że w ogóle gdzieś jedziemy zapadła na tydzień przed wyjazdem pojechaliśmy do nudnego kraju w którym każdy motocyklista i tak już był więc co by tu można było napisać? Że to piękny kraj? Że warto? Że widoki zapierają dech w piersiach? No każdy to już wie ale że akurat nie my to startujemy Najpierw solidne przygotowania: zakładamy dwa dni przed bo zdążyły przyjść: stelaż + kufry Kappa KVE 37 K-Venture, dzięki którym ostatecznie upewniam się że kufry ładowane od góry to mistrzostwo świata:)+ kilka zabiegów kosmetycznych + uchwyt na telefon leoshi i śmigamy Dzień 01: Ruszamy z kopyta, plan to dotrzeć do miejscowości Oradea gdzie mamy zaplanowany jedyny hotel na całej naszej wyprawie: https://hotelimpero.eu/ Fajny standard, blisko centrum i dobrze go po prostu mieć po całym dniu jazdy Po drodze Tokaj: Trochę drogi przez Węgry: I mamy Rumunię: I Oradea, naprawdę fajne klimatyczne miejsce: To tak dzień pierwszy wyglądał
  12. 23 points
    Dorzucę też kilka ujęć. Niestety nie mogłem spędzić całego tygodnia, bo w środę miałem być świadkiem w sądzie. Sprawa się nie odbyła, przyszedłem jako jedyny. Wkurzyłem się nieźle z tego powodu. Na początek żarcie i dziewczyny w znaym niektórym lokalu u Rubina w Narolu. KSU Błądzimy po Ukrainie. Ten pas ziemi po lewej to granica. Woda. Żródło życia i zabawy. Franek musi błyszczeć. Pozostałe sprzęty też. Kierownicy również. Spadamy dalej. Ile można siedzieć w tej samej wodzie. Jedziemy na Równą. Tak wygląda pułapka na Vengosha. Połonina. Dojazd na nocleg trochę długi, ale spory kawałek świetną szutrowką. Wieczorem żarcie, bania (raczej sauna) i zimne kąpiele. Bardzo fajnie spędzony czas. Rano żegnamy się i wracam do kraju, a chłopaki jadą dalej beze mnie... Zajeżdżam do Sianek. Przed wojną był to kurort narciarski dla elit, teraz nie ma nic. Kilkadziesiąt kilometrów ukraińskich winkli. Pizza w Samborze, myjnia w Lublinie i koniec przygody. Tylko 4 dni, ale intensywne i w świetnym towarzystwie.
  13. 22 points
    Korzystając z nieobecności Vengosha, odpoczywającego po ciężkiej ukraińskiej wyprawie w jakimś idżipcie podrzucę jeszcze kilka obrazków :) Zaraz za granicą w Krościenku jakaś pierwsza w lewo, czy w prawo aby tylko zjechać z czarnego oportunista oczywiście wybiera się w drugą stronę, a może to automapa ? szuterki :) i jeszcze lepsze dróżki :) czyżby ktoś nie chciał jechać dalej ... nieeeee, on poszedł szukać prawdziwych dróg, na których można czegoś dokonać ... i znalazł przez koleiny, wąwozy, krzaki, błoto i wodę cały czas wzdłuż granicy ... bardzo zardzewiałej granicy ale widoki piękne i wszyscy wiemy, że to jest właściwa droga :) jeszcze tylko kilka brodów i przez jakieś bliżej nie określone dróżki dotarliśmy do ludzkich osiedli :) z oddali obserwuje nasze poczynania ukraińska straż graniczna i nie tylko z oddali w pobliżu też się jeden pogranicznik znalazł i paszporciki proszę i dokąd i skąd i ile pali i ile kosztuje czas mijał szybko, motki uwalone błotem jeszcze tylko do myjni
  14. 22 points
    Włączę się, a co . To nie jest tak, że powinno sprawiać to frajdę? Czapka z głowy za dążenie do perfekcjonizmu i za chęci. Zawsze z zaciekawieniem oglądam Twoje relacje z wszelakich kursów na FB ale może trochę odpuścić i potraktować to bardziej hobbystycznie. Ja do dzisiaj nie ogarniam 650 tki w terenie mimo 8 lat jazdy ale z pewnością nie przesiadłbym się z tego powodu na 125 żeby ogarnąć podstawy. W pewnym momencie wyścig na najzajebistszego rajdera jeżdżącego na najlepszym osprzęcie na wszelkich forach adv zaczął mnie śmieszyć i na te "topowe" z tego powodu nawet nie zaglądam bo ubaw mam taki jak oglądanie "wiadomości" na TVP. Na zawodowstwo nawet Ci najlepiej jeżdżący z nas już nie mają szans więc lepiej cieszyć się przygodą na wyjeździe i nie przejmować się, że idzie nam gorzej niż innym kolegom, z którymi podróżujemy. Jeżeli jest się w gronie ludzi, z którymi warto wyjeżdżać nikt z tego problemu i zagadnienia z pewnością robić nie będzie.
  15. 21 points
    Od czego zacząć planowanie wycieczki motocyklowej? Od ilości dostępnego czasu, na ten wyjazd mieliśmy 15 dni, można powiedzieć całkiem sporo, no cóż to zależy… Plan to Skandynawia, jednakże aby tylko jej „nie przelecieć” i skupiać się na „zaliczaniu” postanowiliśmy dojechać do Lofotów z opcją spędzenia tam kilku dni. Miała to być alternatywa dla Szkockiego jechania na Easter Head, gdzie poza zimnem i ulewą można było obserwować mgłę. No dobrze, to główne rzeczy mamy, to kiedy start i jak tam się dostać? Wybór padł na drugą połowę czerwca i na początek prom z Gdańska do Nynashamn w Szwecji. Lato za pasem a do kuferka takie rzeczy: Przelot na prom dość upalny ale bezproblemowy, najważniejsze że na motocyklu więc mi się podobało. Po dotarciu jeszcze rybka na lądzie, wjazd i przypięcie motocykli pasami. Tu było trochę problemów bo początkowo dostaliśmy takie bardzo sztywne i szerokie do mocowanie TIRów, trzeba było chwilkę czyli godzinę poczekać na te bardziej motocyklowe, na szczęście było z kim pogadać: kto gdzie i na ile. Bilety na prom kupione z odpowiednim wyprzedzeniem, można wychaczyć w dobrej cenie i z oknem. Okno tylko w jedną stronę, bo trasa wbrew pozorom jest bardzo atrakcyjna i dość oblegana. Sam rejs bardzo przyjemny, można się zrelaksować, odpocząć, nacieszyć morzem i całkiem daleko dopłynąć. Dzień 1 za nami
  16. 21 points
    My też tam bylim, palinku pilim, coś tam zwiedzilim, trochum pojeździlim i dobrze się bawilim. Rumunia zdobyta. Tera my som już prawdziwe motocyklisty. KaeS - dzięki za towarzystwo i do następnego.
  17. 21 points
    Mój ci on,dzięki Mario Wysłane z mojego SM-G973F przy użyciu Tapatalka
  18. 21 points
    Dzień 13 Pobudka dość wczesna i dość brutalna – burza. Zbieramy pod daszki, co niezbędne i czekamy czy coś przejdzie. W międzyczasie podjadamy coś z zapasów i pijemy kawę w pomieszczeniu kuchennym. Niby coś przestaje padać ale na piękną i ciepłą pogodę nie ma co liczyć, więc zbieramy się mimo deszczu, żegnamy i jako pierwsi startujemy w swoją drogę. Na początek drugą stroną jeziora... wąska szutrowa dróżka nad samym brzegiem, ślisko.. trochę spinki było. Ale suche miejsca też były Ze względu na pogodę odpuszczamy co trudniejsze zaplanowane odcinki. Kierujemy się na Martin Brod – kolejne w tej podróży piękne wodospady. Cały czas albo pada, albo będzie zaraz padać, temperatura spada do 8 stopni.. Po drodze stajemy rozgrzać się w jakiejś przydrożnej knajpce, kawa smakuje jak nigdy. Do Martin Brod docieramy bez przeszkód, mimo pogody podziwiamy rzekę i wodospady. Następny cel – samolot. Porzucony przy nieczynnej bazie lotniczej... wykutej w górach na pograniczu bośniacko – chorwackim. Widziałem ten samolot w kilku relacjach, napracowałem się żeby go na mapie namierzyć.. bardzo chciałem do niego dotrzeć. I dotarliśmy No to jak tak, to teraz nocleg. Ale.. pytamy w jednym miejscu – nieeee, 50 eur nie bo nie. Jedziemy dalej. Problemy zaczyna sprawiać komunikator. Ja słyszę Monikę, ona mnie nie. Kto zna Monikę – może sobie wyobrazić czego czasem musiałem słuchać Odpowiadam.. gestami głowy, tylko tyle mogę. Jedziemy w stronę wybrzeża Chorwacji, w pewnym momencie stwierdzamy że jest nam tak mokro i zimno że w zasadzie już się uodporniliśmy i po prostu przejedziemy przez góry nad morze i znajdziemy jakąś kwaterę żeby nie musieć stawiać mokrego namiotu. Padać przestaje, za to zaczyna wiać. Mocno. Nic to. Wszystkie trudy dzisiejszego dnia wynagradza widok, kiedy przekraczamy pasmo górskie dzielące nas od morza. Widziane z wysokości wzburzone morze, wyspy, ciemnogranatowe chmury burzowe nad nim podświetlone na czerwono zachodzącym słońcem. To jest to. Dla takich chwil jesteśmy w podróży Zjeżdżamy coraz niżej, ściemnia się, coraz bardziej wieje i to z nieprzewidywalnych kierunków. Wieje tak, że przestawia nas na drodze. Ale docieramy do Sveti Jurej, wchodzimy w pierwsze lepsze podwórze i po chwili już mamy pokój w rozsądnej cenie Mimo pogody przejechaliśmy dziś spory kawał, zobaczyliśmy fajne rzeczy – dajemy sobie w nagrodę sutą kolację podlaną dobrym winem. To był dobry dzień mapa: samolot: nocleg: pierwszy z brzegu pokój jaki udało się znaleźć
  19. 21 points
    Kolejny dzień miał przynieść spełnienie mojego marzenia, czyli przejazd doliną rzeki Bartang. Zebraliśmy się dosyć późno, ale nie miało to większego znaczenia, bo nigdzie się nie spieszyliśmy. Po dojeździe do Ruszan wzięliśmy paliwo i śmignęliśmy w prawo zanurzając się w nieziemskie widoki. https://photos.google.com/share/AF1QipOC8i1cpGTlzkp5DY6jpSMEavaleMlNsPVnEpomm6Ug6ajIMfcBlfujpqycxJYTKw/photo/AF1QipMGAOU5ItHJjzJJJBqSpg8IV16V200pWPXHUMVT?key=dlV6Xzc5dDZyZURpOEVYN2tDVWphU3hyMnZsYUFn Różnica między Bartangiem, a miejscami przez które przejeżdżaliśmy wcześniej była ogromna. Tutaj nie było wielkich przestrzeni-czasami miałem wręcz wrażenie, że jest za ciasno i wielkie skalne ściany zwalą mi się za chwilę na głowę. Może nie było szczególnie trudnych sekcji offowych, ale jazda na kilkunastometrowej skarpie z widokiem na rzekę szalejącą pod spodem dawała niezłego kopa adrenaliny.... Podobało mi się to - może nie postąpiłem zbyt mądrze, ale oddzieliłem się od chłopaków i większą część drogi jechałem samotnie delektując się tymi adrenalinowymi strzałami... Co jakiś czas doganialiśmy się na wszelki wypadek. Tego dnia Radzio nie czuł się najlepiej i potrzebował więcej czasu na odpoczynek. Mniej więcej w połowie doliny powinniśmy wjechać na płaskowyż, który widoczny jest na poniższym zdjęciu w oddali. Niestety nie udało się Nadzwyczajnie wysokie temperatury w ciągu ostatnich 2-3 dni spowodowały szybsze topnienie lodowców i podwyższenie poziomu wody w rzece. Most umożliwiający wjazd na płaskowyż został odcięty od prowadzącej do niego drogi... I to był koniec naszej pojezdki doliną Bartangu. Lokalesi chcieli nam pomóc w przeprawie, ale ryzyko było zbyt duże i postanowiliśmy poczekać do następnego dnia na spychacz, który miał udrożnić przejazd. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :-). Cofnęliśmy się do wioski Ipszorw w celu znalezienia noclegu. Na poniższym zdjęciu wioska ukryta jest za zielenią w oddali. To był strzał w dziesiątkę:-). Tuż po wjeździe podeszło do nas 3 chłopaków i bardzo dobrym angielskim zapytali nas czy mogą w czymś pomóc....Oczywiście że tak!:-) Chwilę później parkowaliśmy już motocykle pod domem Nawszoda, który jest studentem uniwersytetu w Chorogu. Nawszod, podobnie jak jego koledzy, nauczył się angielskiego korzystając tylko z książek i radia....SZACUN!! Tata Nawszoda oddał nam do dyspozycji typowy dom pamirski... oraz nakarmił nas do syta (Nawszod to ten chłopak w czapce na zdjęciu poniżej) Całe jedzenie pochodziło z ich własnych zbiorów i było po prostu cudowne! Tak dobrych pomidorów, ogórków i innych rzeczy w życiu nie jadłem. Kurde, nasze europejskie pomidory nie zasługują nawet na tę nazwę po spróbowaniu pomidorów pamirskich!. Zaskoczył nas również dom - z zewnątrz przypominał raczej kurnik, ale po wejściu do środka przeżyliśmy szok kulturowy - było po prostu zajebiście! Resztę wieczora spędziliśmy na rozmowie z Nawszodem i Jego Tatą. Było prawie jak na przesłuchaniu...:-), ale oczywiście z zachowaniem szacunku i grzeczności. Byliśmy strasznie ciekawi Ich życia na takim odludziu. Nawszod przyjeżdża do domu na wakacje oraz na dwa tygodnie w zimie (jeśli droga pozwala) - mimo niewielkiej odległości od Chorogu (120km) przejazd jest drogi i nie stać go na częstsze odwiedzanie rodziców. Tata Nawszoda jest wiejskim nauczycielem i zarabia ok 60 euro miesięcznie... Nasi gospodarze początkowo nie chcieli od nas pieniędzy za nocleg i wyżywienie, jednak po dłuższej chwili wytłumaczyliśmy im że nie ma w tym nic złego, a pieniążki z pewnością się przydadzą. Cieszę się, że mieliśmy okazję zostać w tej wiosce - dużo nauczyliśmy się o miejscowych ludziach i Ich zwyczajach. No i to jedzonko...:-). Jeśli ktoś z was będzie przejeżdżał Bartangiem-sugeruję nocleg w Ipszorw. Nie pożałujecie!:-)
  20. 21 points
    16 sierpnia rozpoczęliśmy wyjazd d Górnej Doliny Narynia. Od samego rana miałem kłopoty żołądkowe, ale w swej głupocie myślałem, że uodporniłem się na azjatyckie bakterie w zeszłym roku i po małych sensacjach żołądkowych będę miał spokój. Wyjeżdżając z doliny spotkaliśmy koreańskiego rowerzystę, który był w podróży dookoła świata. Pełen szacun!! Po wjeździe do Narynia skierowaliśmy się do biura CBT w celu odbioru permitów na strefę przygraniczną. Po 10 minutach było to..... mniammmmm Pierwszy od kilku kilku dni porządny posiłek był super smaczny, ale oddałem go kilkanaście minut później... W międzyczasie okazało się, że Radzio złapał gumę-na szczęście byliśmy jeszcze w Naryniu więc sprawa została szybko załatwiona. Nastepnie skierowaliśmy się z stronę chińskiej granicy, gdzie czekało nas spotkanie z jeziorem Kol Suu. Do jeziora był jednak kawałek drogi i musieliśmy rozbić się na biwak po drodze. Moje samopoczucie było już wtedy kiepskie-co pół godziny musiałem zatrzymywać się na 2-kę i byłem coraz słabszy. Całą noc miałem gwałtowne rozwolnienie i w końcu zacząłem brać nifuroksazyd i inne chemikalia, jednak rano obudziłem się niezdolny do dalszej jazdy. Na domiar złego złapałem gumę. Po raz kolejny okazało się, że kozaki z Wybrzeża to najlepsi kompani na świecie-chłopaki dali mi swoją wodę i bez wahania zabrali moje koło rano i pojechali szukać szinomontażu. Wrócili pod koniec dnia z naprawionym kołem!!! Okazało się, że w wioskowym szinomontażu nawet 120-kilogramowy specjalista posługujący się 1,5-metrowym łomem miał problem ze zdjęciem Mitasa E09.....w końcu jednak udało się, a chłopaki po drodze upolowali nawet zakupy!:-). Moim zdaniem ta opona nie nadaje się na długie wyprawy - ciężko ją zdjąć i łatwo przebić. Ostatnio na Ukrainie miałem dokładnie taki sam przypadek z tą oponą... Wieczorem poczułem się lepiej i cieszyłem się na dalszą jazdę kolejnego dnia
  21. 21 points
    Rano zebraliśmy się szybko do dalszej drogi. Do granicy zostało nam jeszcze ok. 150 km "zmurszałej lawy", jak to nazwał Radzio. Po dwóch godzinach dojechaliśmy do granicy w Ozinkach i w miarę sprawnie znaleźliśmy się z Kazachstanie. Z poprzedniego roku pamiętałem drogę od Uralska do granicy - 2 godziny walki w upale i kurzu. Po roku z tych dwóch godzin zrobiło się może 40 minut-reszta drogi do Uralska została już pięknie wyasfaltowana. W Uralsku zatrzymaliśmy się na szybkim, acz dobrym obiadku przy obwodnicy. Wydaje mi się, że w przyszłym roku już od granicy będzie się jechało pięknym asfaltem. Kolejnym zdziwieniem były...burze i opady, które napotkaliśmy w Kazachstanie. Zlało nas nieźle chyba 3 lub 4 razy, widzieliśmy pożar stepu zapalonego od piorunów, oraz burzę piaskową. Ale najpiękniejszym doznaniem był zapach stepu po burzy....To było piękne doznanie same w sobie warte jazdy do Kazachstanu. Po prostu mój nos miał orgazm przez te kilka godzin jazdy do wieczora i podczas biwaku. Radzio był przekonany, że to zapach mirry. Ja z kolei optowałem za szałwią wymieszaną z czymś jeszcze. Wojtek po prostu był w szoku że step może być taki niesamowity. Biwak rozbiliśmy jakieś 2 km od drogi, na małym wzgórzu. Piękne widoki, piękne zapachy....witamy w Azji!!!!
  22. 21 points
    Zapomniałem dodać że przed wyjazdem przeczytałem chyba wszystkie wasze relacje z Rumunii, odgrzałem też te starsze kotlety. Z tego co kojarzę to do pensjonatu trafiłem poprzez dane gps wrzucone w waszej relacji @Marcin N. A więc dzień trzeci, wyjeżdżamy skoro świt jest rześko, nie ma jeszcze ruchu na ulicy, robimy transalpine od strony północnej, później lecimy do Curtea de Argeş a następnie w górę i robimy jeszcze transfogaraską. Na mapie wydawało się że tych kilometrów jest mniej, jednak cóż do pensjonatu wracamy już po nocy ale widoki które mieliśmy przez cały dzień to coś pięknego. Ciężko jest na cieszyć oczy tym wszystkim, także zdjęcia, w pewnym momencie przestaliśmy je robić ponieważ próbowaliśmy się na cieszyć tym co widzimy Teraz trochę fotek z tego dnia: Na transalpinie mieli pysznego langosza: A tu poszukiwanie odpowiedzi na pytanie "gdzie się podział tylny hamulec?"... ta ugotował się trochę: Jeszcze sklep w Horezu: I jakoś tak trochę bokiem wjeżdżamy na trasę Transfogaraską: I mój osobisty sukces z tego dnia (w końcu kolejne cycki na oponie się wytarły): Wiem, za spamowałem trochę tymi fotami ale ten dzień był naprawdę pełny wrażeń. Pogoda piękna, cały dzień ciepło i słonecznie. Po tym dniu mogę śmiało polecić wszystkim wyjazd do Rumunii Jeszcze mapka z tego dnia:
  23. 21 points
    Koncepcja była taka, żeby maksymalnie wykorzystać 30 dni rosyjskiej wizy pamiętając o tym, żeby zachować sobie 2-dniowy bufor bezpieczeństwa na powrocie. Innymi słowy od momentu wjazdu do Rosji mieliśmy 28 dni na to, żeby z niej wyjechać mając jednocześnie w zapasie dwa dni na nieprzewidziane zdarzenia. Wiza rosyjska zaczynała nam się w poniedziałek 6 sierpnia, więc wyruszyliśmy ze Szczecina w piątek o 18tej z zamiarem nocowania gdzieś za Poznaniem. Wojtek jako poganiacz niewolników (w nowomowie: menedżer) zajechał na miejsce prawie w ostatniej chwili, gdyż do końca musiał zaganiać biednych kulisów do roboty i to w taki sposób, aby świst pejcza dźwięczał im uszach jeszcze przez cały miesiąc... :-). Koniec końców jesteśmy na miejscu spotkania Byłem przerażony ilością gratów zabranych przez chłopaków. Była to dla nich pierwsza tak długa wyprawa, więc wszystkiego zabrali 2 razy więcej niż było trzeba. A konserwy tyrolskie skończyły się Radziowi 2 dni przed końcem wyprawy :-). Miało to oczywiście swoje plusy-niczego nam nie brakowało w trakcie podróży, a szczególnie gazu, którego zabraliśmy chyba 5 litrów :-). Jazda wieczorową porą przez Polskę była czystą przyjemnością. Nie śpieszyliśmy się nigdzie, a wieczorny chłodek fajnie motywował do jazdy. Na nocleg rozbiliśmy się w lesie pod Neklą. Jeśli chodzi o zwyczaje biwakowe, to moje są raczej proste-ma być fajnie, jeśli jest to możliwe. Radzio z kolei opracował cały zestaw norm regulujących proces poszukiwania i zatwierdzania miejsca na nocleg-czasami znalezienie miejsca zasługującego na położenie czterech liter zajmowało nam około godziny...Tak było już i tym razem :-). Trzeba jednak przyznać, że po kilku dniach udało nam się wspólnie opracować metodologię poszukiwań wraz z procesem zatwierdzania i nocowaliśmy najczęściej w fajnych miejscach. Rano szybko się zebraliśmy i byliśmy gotowi do dalszej jazdy
  24. 21 points
    Dość tego czilu z krowami. Słońce jeszcze wysoko więc kierujemy się z powrotem na Zelene i tym razem na rozstaju zjeżdżamy w prawo. Po drodze stoi ów TDT-55 do którego instrukcję znalazłem w Burkucie, pewnie by się właścicielowi traktora przydała tuż obok król czarnohorskich dróg a my kierujemy się pod górkę na połoniny niestety im wyżej tym gorzej, zamiast widoków mgła coraz gęstsza, jakaś pieprzona chmura wlazła w góry i utknęła a we mgle ukryły się oczywiście krowy Jak są krowy to gdzieś tu musi być ta serowarnia. Jedziemy cały czas drogą przed siebie, w końcu dojeżdżamy. Do kolejnego posterunku straży granicznej . Nosz kur... drogi do tego sera pilnują, drogocenny taki czy jaka cholera. Mówią, że nie puszczą dalej bo mgła jest za duża. No to po serze . Ale może jednak... my do tej serowarni co tu gdzieś jest ... No jest, ale musicie wrócić i tam będzie taki plakat. A tędy dalej to na Popa Iwana. A motyla noga był jakiś papier na kiju w tej mgle zbytnio nie zwróciliśmy uwagi. No to szczstliwa i nazad. Wróciliśmy kawałek i jest Od superreklamy jak widać wiodą dwie drugi. Wjechaliśmy w tę przy której stał ów drogowskaz. Jedziemy, jedziemy po jakimś niczym, jakieś błoto, koleiny jak chu... te 200 m już dawno minęło. Minęliśmy tę chałupę we mgle, czy co ... Z naprzeciwka wyłaniają się z tej cholernej mgły jakieś dwa motki. Stanęliśmy, jakieś tam cześć, cześć. No oczywiście krajanie. Pytają się czy jedziemy na Popa Iwana bo ich posterunek nie wpuścił, jebnęliśmy smiechem. Byliśmy tam. Nas też nie wpuścili. Okazało się, że w tym mleku jechaliśmy sobie jakby nigdy nic z powrotem w kierunku posterunku. No kur... mistrzowie . No to z powrotem i wę drugą dróżkę i rzeczywiście po kilkuset metrach jest w tym miejscu przez cztery miesiące w roku mieszka trzech facetów, doją krowy, wyrabiają ser i czort jasny wie co oni tam jeszcze robią ... jest ser, cel osiągnięty pozostał już tylko powrót do barłogu i spożycie tego co upolowaliśmy
  25. 21 points
    TURBO BAŁKANY 2017 Zacznę od tego czym dla mnie jest turystyka motocyklowa. Podróżując motocyklem szukam miejsc oddalonych od wielkich aglomeracji miejskich. Miejsc, gdzie trasa jest kręta, a widoki sprawiają, że doceniasz piękno natury. Zwiedzanie jest tylko małą częścią moich wojaży. Za to nieodłącznym elementem jest smakowanie lokalnych przysmaków. Wyjazd na Bałkany był moją pierwszą duża wycieczką zagraniczną. Rok wcześniej byłam na kilkudniowym wyjeździe na Słowacji i Węgrzech. Po przejechaniu kilkuset km serpentyn w Słowackich Tatrach przekonałam się, że turystyka motocyklowa jest moją pasją. W sezonie 2017 w weekend majowy objechałam południe Polski- od Bieszczad po Sudety. Wtedy też podjęłam decyzję o zmianie motocykla. Honda Hornet nie była najwygodniejszą opcją do turystyki. Wybór padł na BMW F650GS. Wybrałam go ze względu na swój wzrost. Duże znaczenie miał skok zawieszenia który umożliwia mi komfortową jazdę po gorszej jakości drogach. Po zakupię postanowiłam przetestować moto w dłuższej trasie. Planowałam odbyć wycieczkę samotnie jednak w ostatniej chwili zdecydowałam się, że pojadę z kolegą na moim motku. Na pewno odbycie takiej podróży było dla mnie jako kobiety bezpieczniejszą opcją. Trochę statystyki na początek. - Jeden motocykl- dwie osoby J dwóch kierowników na zmianę - Łącznie 3950 km - 8 dni Plan trasy był zupełnie inny pierwotnie jednak warunki pogodowe jak i termin powrotu do Polski zweryfikował plan podróży. Wystartowaliśmy z Warszawy 19 września. Pierwszego dnia zrobiliśmy szybki przejazd do Rumunii. W Słowacji przywitał nas pierwszy deszcz. Później deszcz w Rumunii stał się codzienną rutyną. W Rumunii zatrzymaliśmy się na nocleg w miejscowości Atea. Podróżny osiołek Następnego dnia mieliśmy w planach dotarcie pod miejscowość Bran, gdzie znajduje się zamek Draculi. Jednak potężna burza połączona z ulewą pokrzyżowała nasze plany w trakcie jazdy. Zdjęcie powyżej obrazuje jaka ulewa nas spotkała. Zatrzymaliśmy się w przydrożnej knajpie, gdzie postanowiliśmy szukać w pobliżu hotelu. A poniżej efekt zamawiania dań w knajpie, gdy menu jest tylko w języku rumuńskim. Nie pamiętam nazwy dania, ale składało się ono z startych ziemniaków, sera, dużej ilości roztopionego masła i śmietany na wierzchu. Niestety nie zjedliśmy do końca tego „pysznego dania”. Znaleźliśmy hotel w miejscowości Fântânele. Niestety do hotelu mieliśmy jakieś 20 km, które musieliśmy pokonać nadal w ciągu burzy. Jak dla mnie była to najgorsza burza w życiu. W pewnym momencie obawiałam się czy w ogóle dojedziemy do hotelu. Następnego dnia ruszyliśmy w stronę Șugag, gdzie mieliśmy kolejny nocleg. Tego też dnia przejechaliśmy słynną transalpinę od miejscowości Sugag do Novaci. W samym Sugagu warunki pogodowe były znośne. Temperatura około 14 stopni. Jednak im wyżej wjeżdżaliśmy temperatura spadała. Na jezdni było widać pozostałości po powalonych drzewach. Dzień wcześniej przeszła tamtędy burza, która pozostawiła zniszczenia. Jednak najgorszy był powrót z Novaci do Sugag. Na trasie była bardzo gęsta mgła która ograniczała widoczność do 1m, temperatura wynosiła 0 stopni do tego wracaliśmy w nocy. Motocyklowy dramat jednym słowem. W najgorszym momencie jechaliśmy 20km/h z włączonymi światłami awaryjnymi, aby żadne auto nie uderzyło w nas. O tym jak były ekstremalne były warunki świadczy to, że nie spotkaliśmy żadnego motocyklisty po drodze. A przejeżdżający kierowcy kibicowali nam trąbiąc i machając do nas Transalpina była głównym celem w Rumunii dlatego zdecydowaliśmy się ją przejechać pomimo ekstremalnych warunków. Wtedy było to ciężkie przeżycie jednak jak człowiek czegoś chce to może dokonać wszystkiego.


×